Tekst proroka Izajasza jest bardzo bliski wszystkim czerpiącym modlitwą ze źródła Bożego słowa. Pojawia się nader często, co nie trudno zauważyć, w liturgii Kościoła. Mimo przypuszczalnie trzech różnych autorów, intuicja zwoju Izajasza idzie jasno ku jednemu celowi. To właśnie najlepiej świadczy o fakcie, że nadrzędnym autorem natchnionych tekstów Pisma Świętego jest Bóg, a ludzcy pisarze co najwyżej usługują Mu talentem, gramatyką czy piórem. Rozdział podany na modlitwę wewnętrzną tej niedzieli to Trito-Izajasz, a więc ostatni z trzech spisujących słowa księgi.
Świadectwo proroka można nazwać stanowczym traktatem o praktycznej miłości bliźniego. Zostaje ono wplecione w szerszy kontekst rozdziału 58, z którego Izajasz – ku zdziwieniu czytelników – wyprowadza temat autentycznego postu. Co wspólnego mają konkretne uczynki miłosierdzia, o których wspomina się w tym rozdziale, a więc nakarmienie głodnego, przyjęcie do domu bezdomnego albo przyodzianie nagiego (w. 7), z postem w jego tradycyjnym rozumieniu?
Wydaje się, myśląc powierzchownie, że post to umartwienie ciała, zagłodzenie, odebranie blasku zmysłom fizycznym, przyćmienie i pokuta. Ale prorok rozpisuje sprawę szerzej i głębiej. Jest jakaś granica zbieżności, a jednocześnie nierozdzielności między aktem postu (hebr. sóm – pozbawienie się pokarmu, susza cielesna, ograniczenie fizyczności) z doświadczeniem samego siebie i potrzeb bliźniego (hebr. aná – poczucie udręki życiowej, obciążenie emocjonalne, sucha egzystencja, ogólne zaniedbanie siebie; w. 9).
Ciężar podjętego postu w życiu wewnętrznym nie służy przede wszystkim doświadczaniu własnych granic ascetycznych. I nie jest wcale po to, aby człowiek, który podjął wysiłek postu, zachwycał się osobistymi zdolnościami umartwienia, treningu, religijnie podbudowanego fitnessu albo przesuwanymi wciąż, jak cienka linia w talii, granicami głodu. Taki post budowałby w głębi ludzkiej duszy narcyzm i egocentryzm i nie wyjednałby człowiekowi oczekiwanego usprawiedliwienia. Przeciwnie więc, prorok Izajasz wychowuje swoich czytelników do postu, który nie jest tylko ascetycznym treningiem, lecz raczej doświadczeniem solidarności z ubogimi i prowadzi do jałmużny, czyli do praktycznej wymiany uczuć, cnót i miłości.
Post w praktyce religijnej Izraela został pomnożony, rozwinięty i był intensywnie zalecany dopiero w epoce niewoli babilońskiej, kiedy Żydzi utracili wpływ, siłę polityczną i wolność. Przerażeni więc, lecz motywowani względami religijnymi, wprowadzali dłuższy post, aby Bóg się od nich ostatecznie nie odwrócił. Izajasz zauważa, że to nie jest wystarczający motyw postu. Trzeba w nim doszukać się miłości, a praktyka umartwienia ma być nade wszystko pozytywna, aby wyzwalała z lęku i łączyła ludzi przez duchową więź współczucia i solidarności. Taki post usprawiedliwia w oczach Boga (w. 10).
Sięgając do podstaw własnej bezradności i ubóstwa, zbliżamy się wewnętrznie do dramatu, jaki bliźni obok może nosić w głębi swojej duszy.
Można bez trudu zauważyć, że inicjacja okresu zwykłego w liturgii opiera się – regularnie już w drugiej z podawanych do modlitwy lektur – najczęściej na ciekawym liście Pawła z Tarsu do chrześcijan w Koryncie. Warto korzystać z tego źródła medytacji i modlić się nim co niedziela, jakby krok po kroku, rozdział po rozdziale.
Początek drugiej części tego pisma to bardzo poruszające wyznanie apostoła. Paweł potrafi tak pisać. Umie tworzyć niebywale głęboką teologię, lecz stać go też na bardzo osobiste otwarcie dna duszy przed braćmi. Nie należy zapominać, że chrześcijanie korynccy zmagali się z układami społecznymi, które mocno wpływały na mentalność tamtejszej wspólnoty. Każdy salon żyje, chodząc niestabilnie na koturnach sztuczności, karmi się plastikową plotką, wkłada maski na twarze dobrych ludzi. Uczniowie Pana z Koryntu mogli znać na pamięć takie zachowania, to dlatego Paweł wkracza w ich świat i odpala potężną detonację autentyczności. Przede wszystkim chce im powiedzieć, że wiara wyzwala z mentalności równych i równiejszych.
Apostoł nazywa adresatów swojego listu braćmi (w. 1), choć mógłby – jako założyciel i ewangelizator tej wspólnoty – patrzeć na nich z górnego piętra albo wymagać czegoś jako ich przełożony. Tak, Paweł będzie tych braci prowadził stanowczo i klarownie ku Chrystusowi, lecz bez przemocy, bez nadużycia władzy, bez autorytaryzmu religijnego. W ten sposób swoich uczniów traktuje jedyny wzór – Chrystus Ukrzyżowany (w. 2). Jezus jest ponad wszystkim, co stworzone, a przecież na Krzyżu uczynił się nawet nieskończenie niższym od ludzi. Tak samo pragnie żyć i apostołować sam Paweł, i do tego wychowuje swoich braci z Koryntu.
Nie ma żadnej mocy w wysokich układach tego świata. Żywią się one sztucznością, tworzą antagonizmy między ludźmi i najczęściej kończą się krwawymi, agresywnymi rewolucjami. Natomiast w uniżeniu się człowieka poprzez logikę Krzyża i stanięciu wobec braci jak równy w godności z równym jest widoczne działanie Ducha Świętego (gr. hendiadys – przekonująca siła, moc logiczna, nie ślepa, ale racjonalna potęga, która buduje, a nie niszczy).
Gdy się naśladuje pokornego Jezusa, można przewodniczyć, inspirować, kierować i decydować bez władczej postawy wyższości albo dominacji.
W piątą niedzielę zwykłą Matka Kościół kontynuuje czytanie Ewangelii z newralgicznego fragmentu tekstu Mateusza, jakim jest bardzo znaczące, ważne Kazanie na górze. Trzeba ufać, że w tych właśnie słowach Pana zawarte jest wszystko, cała istota chrześcijaństwa.
Chrystus, kontynuując swoje nauczanie, powierza więc słuchaczom trzy symbole, dzięki którym mogą pojąć dobrze, kim są i jaka jest ich tożsamość. Chrześcijanie przypominają więc sól, która wzmacnia smak potrawy i konserwuje posiłki. Dalej są światłem, które mroki świata rozświetla łaską Ewangelii, a wreszcie będą jak miasto zbudowane na górze, a więc transparentne, dobrze widoczne, którego bramy można odnaleźć wzrokiem bez trudu, bez użycia mapy.
Niektórzy badacze Ewangelii Mateusza wspominają, że prototypem owej warowni na górze, która inspiruje Pana, może być położona na wzgórzu Jerozolima albo Hippos, jedno z miast antyku, dość popularne również w kulturze żydowskiej (w. 13–15). Co oznaczają w istocie te znaki chrześcijańskiej tożsamości, których Jezus nie używa przecież przypadkowo?
Ciekawe jest to, że sól, światło i niezależne miasto, położone na górze, znajdują wartość same w sobie. Tylko z ich wnętrza wychodzi to, czym są. Nie można niczego dodać do soli. Nie dosypie się prochu do iskry, aby mocniej świeciła. Miasto na górze stoi zaś najwyżej, ponad innymi osiedlami, jest więc niepodległe. To przedmurze zależy od twierdzy, nie odwrotnie.
Chrześcijanin nie żeruje na innych, nie dowartościowuje się tytułami albo zasobami tego świata. Wszystko, czego potrzebuje do istnienia, już otrzymał i gromadzi to w głębi swojej duszy. Szanuje to. Uczeń Chrystusa zatem nie rywalizuje, nie próbuje powiększyć poczucia własnej godności lub wielkości poza łaską wiary, bo to prowadziłoby go do utraty wewnętrznej wartości (gr. morainein – dosł. postradać zmysły, zgłupieć, zachować się bardzo niemądrze; w. 13).
Dobrze ukształtowana dusza, niezależnie od stanu posiadania, wykształcenia i statusu społecznego, jest gwarantem godnego życia. Każdy dostał więc od Boga równe szanse.
Zobacz nasze inne aktualności