Cała Księga Izajasza to aż 66 rozdziałów zwartego tekstu, który ze względu na styl pisania, wrażliwość literacką oraz różnorodność terminów i słów można podzielić na trzy odrębne części, zapisane przez trzech różnych autorów. W dzień święty, nazywany decyzją papieża Franciszka Niedzielą Słowa Bożego, Matka Kościół podaje wszystkim do medytacji jeden z piękniejszych fragmentów całości. Jest nim rozdział ósmy zwoju, nazywany też Księgą Emmanuela. Ta nazwa oznacza, że to właśnie podane na dziś partie tekstu, który wyszedł spod pióra tak zwanego Proto-Izajasza, są zapowiedzią nadejścia wyczekiwanego długo Mesjasza, Księcia Pokoju i Zbawiciela.
To treść znacząca i ważna, bo prorok przesyła w niej wezwanie pełne nadziei do mieszkańców najtrudniejszych krain z regionu północnego Izraela. W VIII wieku przed narodzinami Chrystusa wspomniane w tekście prowincje Zabulona i Neftalego zostały zawłaszczone przez Asyrię. Historia tych dwóch krain zaczęła się komplikować. Będą one już zawsze jakoś inne, mentalnie, religijnie oraz kulturowo odmienne od pozostałych prowincji żydowskich. Wielu mieszkańców wywieziono z Zajordania i tak zwanej Galilei pogan w głąb wrogiego, asyryjskiego imperium. Wojenna porażka, a następnie ciągłe migracje w tych regionach kraju okrywają Zabulona i Neftalego swoistą złą famą, a nawet osądem i hańbą. Prawi Izraelici nie chcą zadawać się z mieszkańcami tych terytoriów, mimo że pochodzą przecież z tego samego pnia.
Ale Izajasz jak zwykle obwieszcza nadzieję tam, gdzie dominuje upadek ducha. Prorok widzi inaczej i dalej.
Oto wielka droga morska, wcześniej zhańbiona, okryje się niespodziewanie chwałą i zaszczytem. Prorok wspomina tu o tak zwanej Via Maris, czyli wielkim trakcie łączącym Egipt z Mezopotamią, a biegnącym właśnie przez krainę Zabulona i Neftalego. Tym szlakiem wielokrotnie wędrowały na zwycięską walkę wszystkie potężne armie starożytności (w. 8,23). Tak więc, jak zawsze dzieje się to w świecie Boga, klęska w ostateczności przeobraża się w zwycięstwo. Prowincje pełne ciemności wypełnia mesjańskie światło. Nie należy sądzić przedwcześnie. Ludzkie siły są zmienne. Raz odnoszą sukces, a raz ponoszą klęskę.
Człowiek wierzący Bogu nie uzależnia się zatem od układu stworzonego przez człowieka. Tak właśnie było z Gedeonem, który pokonał Madianitów, choć po ludzku nie miał na to szans (w. 9,3).
Bóg i Jego wyroki są zaskakujące dla myślenia człowieka i wciąż nowe (hebr. hipli’esá – przedziwny w swym sądzie i myśleniu, paradoksalny, przerastający człowieka). Moc Boga potrafi i chce pojawić się właśnie tam, gdzie skończyły się możliwości ludzkiego działania (hebr. el gibbor – mocny Pan, Bóg niepokonany w swej potędze). Tam, gdzie człowiek zdaje się poddawać, Bóg upatruje ponowną szansę dla swej łaski i miłosierdzia.
Wspólnotę chrześcijan w Koryncie powołał do chrztu i wiary sam Paweł Apostoł, autor dwóch pism do Koryntian. Paweł odwiedził Korynt podczas swojej drugiej podróży misyjnej i spędził tam czas między 49 a 50 rokiem. Kościół w Koryncie zmagał się od początku z poważnymi problemami. Najpierw zewnętrznymi, bo miasto było bogate, rozwiązłe i moralnie niespokojne. Taki styl życia odciskał piętno na członkach młodego Kościoła metropolii. Potem wewnętrznymi, bo pierwszymi chrześcijanami w Koryncie byli z reguły ludzie bogaci i ambitni, popadający co rusz w spory o majątek, konkurencję polityczną, a także seksualizm i libertynizm, nierozumiejący i nieszanujący często nawet świętych obrzędów. Apostoł, z tych właśnie powodów, wysyła do takich, a nie innych uczniów Chrystusa w Koryncie aż dwa pisma formacyjne.
Do Pawła niepokojące wieści o stanie wspólnoty przekazuje niejaka Chloe (w. 11). Historia nie mówi o niej wiele. Prawdopodobnie należała do zamożnych kobiet korynckich i cieszyła się dużymi wpływami w tamtejszej społeczności. Jej pracownicy prowadzili interesy między Koryntem a Efezem, była więc znakomicie poinformowana o wszystkim, łatwo zbierała najnowsze wiadomości. Paweł, po wysłuchaniu ludzi Chloe, popada w smutek. W Koryncie rozrasta się spór.
Apostoł roztropnie i radykalnie nie staje po żadnej ze stron konfliktu, nie wspiera ani jednych, ani drugich, nie daje się wciągnąć w brudne plotki, nie sprowadza przepowiadania Ewangelii do płytkiej polityki. Paweł chce należeć do Chrystusa i dawać Chrystusa wszystkim ludziom dobrej woli. Nie zamierza pogłębiać bolesnych podziałów (gr. sxismata – rozdwojenie, rozerwanie, waśń; w. 10). Nie chce wpływów ani władzy, lecz stawia przed oczyma chrześcijan w Koryncie istotę tego, co im ogłosił – Chrystusa Ukrzyżowanego (gr. kenoo – opróżniony z chwały, ogołocony, bez wpływu; w. 17). Logika Pawła głęboko naznaczy myślenie Kościoła na wieki. To pycha mnoży podziały. Zejście w dół, uniżenie przynosi pokój, łagodzi i leczy.
Ewangelista Mateusz w jednym z początkowych fragmentów swojej opowieści, który jest ostatnim źródłem modlitwy myślnej tej niedzieli, ukazuje Jezusa odważnego, dalekowzrocznego, porywającego. Zamysł Pana zmusza do refleksji. Chrystus w dzisiejszym fragmencie Ewangelii idzie tą samą drogą – Via Maris – między prowincjami Zabulona i Neftalego, która została już opisana przez Izajasza w pierwszym czytaniu jako droga od hańbiącej klęski do niespodziewanego zwycięstwa. W Ewangelii Mateusza można wreszcie rozpoznać tryumfatora dziejów. Nie jest nim żadna z antycznych armii, ale kroczący tym niespokojnym szlakiem Jezus. To On idzie tamtymi drogami jako ostatni z walczących o zbawienie człowieka, puka do drzwi, odwiedza nawet maleńkie miejscowości, wchodzi wszędzie i dociera do wszystkich w Galilei (w. 23).
Tereny pierwszej misji Jezusa były trudne w kontakcie i najbardziej narażone na pogańskie wpływy. Tylko Jezus mógł pomyśleć, by od takich miejsc rozpocząć dzieło ewangelizacji i zbawienia oraz by w takich regionach szukać pierwszych uczniów i apostołów (w. 18). Dlaczego tam? Teren zagubiony, zmarginalizowany może być najbardziej otwarty, niemający nic do stracenia, w nic nieuwikłany. Jezus lubi ryzyko, nie jest nudny ani schematyczny, a poza tym wszystkim w takich właśnie miejscach Pan może być niezależny, bo nikomu na Zabulonie i Neftalim naprawdę nie zależy.
Chrystus opuszcza wreszcie zaciszny, spokojny, zaściankowy Nazaret i kupuje sobie dom w Kafarnaum (gr. katoikein – zorganizować sobie mieszkanie, znaleźć domostwo, osiąść; w. 13). W Kafarnaum jest ruch, niepokój, spór, twórczość. W tym portowym, rybackim mieście nie da się być dalej spokojnym cieślą, który dzień za dniem spędza w jednakowy sposób. Przekaz Ewangelii domaga się twórczego pójścia do przodu.
Zobacz nasze inne aktualności