I czytanie: Kpł 13, 1–2. 45–46
Pięcioksiąg, czyli Tora – prawo życia wiarą w jedynego Boga, bez wątpienia jest jednym z najświętszych ołtarzy Starego Przymierza. Do jego katalogu należy medytowana w tę niedzielę Księga Kapłańska. Nie pojawia się ona zbyt często w liturgii słowa Bożego. Stanowi tekst raczej partykularny, swoisty, nacechowany starotestamentalnym kontekstem. Dla chrześcijan kapłaństwo świątynne, lewickie, ma znaczenie sakralne i historyczne, niemniej w Kościele współcześnie trwa i trwać będzie do końca jedyne kapłaństwo Chrystusa. Inne zapowiedzi wypełniły już swoją misję. Księga Kapłańska po hebrajsku nazywa się vayyiqrá – to jej tytuł, wzięty od pierwszych słów, jakie zostały w niej zapisane: „Pan zawezwał!”. Tekst jest dziełem wielu pisarzy i – jak w większości zwojów wchodzących w skład Pięcioksięgu – trudno byłoby wskazać jednego autora.
Przepisy Księgi Kapłańskiej to próba ułożenia modlitw i rytuałów do poszczególnych, z reguły trudnych terminów, jakie mogą dotykać złożoną egzystencję człowieka. Wcześniej, w poprzednich paragrafach, wspominano już zatem o katalogu ceremonii na okoliczność oparzeń, porodu czy picia alkoholu. Nie należy przy tym skupiać się na kazuistyce, czyli drobiazgowych przepisach, wymienionych skrupulatnie przy każdej okazji. Kogoś może niepokoić lub gniewać to, że Żydzi byli tak rygorystyczni czy wręcz detaliczni w kulcie. Szczególnie dziś, gdy ludzie na modlitwie nade wszystko szukają bliskości Boga i spontaniczności, a wszelka reguła liturgiczna kojarzy się – choć to subiektywizm i nieprawda – z ograniczaniem możliwości ludzkiego ducha. Trzeba jednak Żydom pozostawić prawo do ich ówczesnej wrażliwości religijnej, a w opisywanych przez ten zwój szczegółowych obrzędach widzieć coś więcej. Więcej, czyli co? Głęboką, pewną wiarę, że Bóg nie jest odległy, lecz pragnie i potrafi znaleźć się w najbardziej prozaicznych, intymnych lub dramatycznych momentach, jakie przeżywać może osoba ludzka.
Czy potrafisz twoje dramaty i zmagania przeżywać z Bogiem? Masz różne modlitwy na różne chwile i wyzwania życiowe czy ufasz, że poradzisz sobie o własnych siłach?
Strasznym kontekstem dzisiejszej medytacji jest choroba trądu (hebr. sára’at – wysypka, plamy na ludzkiej skórze, ale też przeróżne choroby skóry, których naturę jest bardzo trudno ustalić). Medycyna w tamtych czasach stała jeszcze na bardzo prymitywnym poziomie. Dlatego nie wiedziano, jak najlepiej radzić sobie z trądem. Lekarze mieli na tyle wiedzy, by rozumieć, że to choroba zaraźliwa, łatwo przenosząca się z jednego osobnika na drugiego, poważna, w poważnym stopniu niszcząca zdrowie zarówno mężczyzn, jak i kobiet, starców oraz dzieci. Mogła mieć nieprzewidywalne konsekwencje – albo ustępowała, albo zabijała. Dlatego w całym antyku powszechną i w ówczesnym kontekście zrozumiałą reakcją społeczną była izolacja trędowatego. Może się to wydawać okrutne, u podstaw jednak leżała zrozumiała troska o przeżycie danego osiedla lub domu – choroba jednostki poważnie zagrażała innym.
Wiara w Boga znaczy jednak dużo więcej niż polityka społeczna. W tekście z Księgi Kapłańskiej na tę niedzielę widać to bardzo wyraźnie. Wierzący Hebrajczycy nie ograniczają się tylko do wydalenia kogoś trędowatego poza obóz. Oczywiście w takim wypadku należy z jak największą troską zadbać o wykonanie przepisów medycznych i zachować izolację. To jednak nie wystarczy dla kogoś, kto wierzy.
Czy po czasach pandemii nie stałeś się przesadnie zalękniony, jeśli chodzi o wpływy wirusów, bakterii? Należy zachować prawa medycyny, pamiętając jednak, że to nauka ludzka, a nie boska wiedza – czy to odróżniasz? Czy nie jesteś wyznawcą absolutnego sanitaryzmu?
Najpierw więc trędowatego biedaka trzeba polecić Bogu (w. 2). Kapłani będą modlić się nad nim, a potem on sam zostanie zachęcony, by czas trudnej choroby dobrze wykorzystać duchowo. Odejdzie na pustynię, bo taki jest wymóg lekarzy, ale zrobi to – jeśli pokłada nadzieję w Bogu – po to, by szukać nawrócenia (w. 46). Wołanie, które donośnym głosem ma skandować trędowaty – że jest nieczysty – to nie potępienie lub przekleństwo, lecz radykalna postawa duchowa.
Paradoksalnie więc tragedia choroby i trądu dla wierzącego jest szansą na pogłębioną więź z Bogiem. Tekst Księgi Kapłańskiej na koniec pozwala komuś dotkniętemu podobnym cierpieniem, by poszedł na pustynię i tam zamieszkał samotnie, aż do rozwiązania problemu. Trzeba pamiętać, czym była pustynia. Owszem, już ludzie starotestamentalni widzieli w pustyni obszar walki i mieszkanie demona. Ale z drugiej strony na pustyni rodzili się prorocy – od Eliasza po Jana Chrzciciela. Bóg czekał tam na śmiałków, którym nie wystarczało pójście raz w tygodniu do synagogi, odprawienie przepisanych modlitw i złożenie raz do roku odpowiedniej do stanu życia ofiary. Czy można więc wreszcie dojść do wniosku, że choroba trądu – poza tym, że graniczyła z medycznym wyrokiem – w duchu wiary stanowi wezwanie ze strony Boga? Bez najmniejszej wątpliwości tak!
Czy znasz smak duchowej walki na pustyni? Z jakiej pustyni wewnętrznej wyszedłeś zwycięsko? A jaka pustynia cię przemogła i dlaczego? Jakie wyciągasz wnioski z pustynnych etapów twojego życia wewnętrznego?
Po wielu wiekach, dobrze odczytując powołanie do walki na pustyni, pierwsi misjonarze katoliccy z heroiczną odwagą podejmą pracę wśród trędowatych.
II czytanie: 1 Kor 10, 31–11, 1
Nie trzeba powtarzać nawet tego, jak bardzo radykalnym przewodnikiem duchowym jest Apostoł Paweł. Wątek mocnych wymagań, jasno przedstawianych wspólnocie chrześcijan z Koryntu, ma charakter wyrazisty, nie można go pominąć albo nie zauważyć. Mimo to nie wolno Pawła z Tarsu traktować jak rygorysty. Pedagogika surowości, którą stosuje najpierw wobec siebie, a potem wobec tych, o których zbawienie jest zatroskany, ma sens. Nie jest jedynie moralizatorstwem albo religijnym fanatyzmem. Siostry i bracia z Koryntu są zmuszeni do życia wiarą w ciągłym kontraście społecznym – gdy oni się modlą, wszyscy wokół piją do nieprzytomności, a gdy chrześcijanie są wierni małżeństwu, mieszkańcy miasta dopuszczają się rozpusty. Powaga sytuacji zmusza Apostoła do podwyższenia poziomu formacji. Inaczej wszystko się rozmyje. Nie znaczy to jednak, że Paweł nie ma uczuć. Przeciwnie, w jego sercu jest wiele troski o słabych braci i fragment listu dany przez Kościół dziś na modlitewną refleksję świadczy o tym najlepiej.
Życie dobrego chrześcijanina ma budować, a nie prowokować. Kto skupia się, by materię istnienia szczerze ofiarować Bogu, wzmacnia wszystkich wokół – zarówno Żydów, jak i pogańskich Greków, a także współbraci z Kościoła (w. 32). Nie jest więc tak trudno odczytać, czy ktoś wykonuje pobożne akty dla siebie, czy naprawdę dla chwały Pana. Można szukać fenomenów duchowych, by podnieść własną, wątpliwą wartość albo dokuczać drugiemu, wykazując, że nie jest dostatecznie pobożny albo święty.
Dlaczego starasz się o pobożne życie? Myślisz o chwale Boga czy o swoim ego? Nie dokuczasz ludziom, których wiara jeszcze dużo kosztuje? Nie uważasz się za kogoś lepszego od nich? Pomagasz im podążać powoli za Bogiem czy zniechęcasz dewocyjną wyniosłością?
Szczere szukanie więzi z Chrystusem wyzwala od religijnego egocentryzmu i buduje tych, którzy żyją wokół (w. 31). To dobry sprawdzian duchowej dojrzałości – widać na pierwszy rzut oka, kogo ona jeszcze umacnia poza tym, kto gorliwie praktykuje pobożności.
Powołanie chrześcijanina nie jest więc proste. Może trochę będzie on jak trędowaty – widoczny z daleka i rozpoznawalny przez odmienny styl życia. Ludzie, którzy nie znają Chrystusa, zysk, sławę, karierę, wszelką próżność ofiarowują byle jakim bożkom na przypadkowych ołtarzach. Czytają horoskopy, byle znaleźć lepszą przyszłość. Przekupują ślepe fatum, byle po trupach piąć się wzwyż. Uczniowie Chrystusa natomiast będą wolni od podobnych, pustych i zgubnych pasji. Naśladowanie Jezusa to nie kompulsywne poszukiwanie realizacji samego siebie, lecz pytanie o to, jak i komu więcej ofiarować przebaczenia, miłości, współdziałania. Tak postępował Paweł, za Apostołem zaś będą podążać ludzie Ewangelii (w. 11, 1). Jeśli kogoś przerasta tak wzniosłe powołanie, niech poczeka z przyjęciem chrztu, modląc się najpierw o wewnętrzną hojność, wrażliwość na innych poza sobą samym i dojrzałość.
Ewangelia: Mk 1, 40–45
Marek spisuje dzieje Chrystusa, czyli swoją krótką Ewangelię, z wyraźnym zamiarem. Chce dać wierzącym jak najwięcej argumentów za boskością Jezusa z Nazaretu. Jak zostanie to pokazane poniżej, scena uzdrowienia trędowatego jest jednym z największych dowodów, że Mistrz apostołów, ewangelistów i wszystkich chrześcijan w ciągu wieków jest prawdziwym Człowiekiem, ale i prawdziwym Bogiem. Przy czym Ewangelia opisuje pedagogię dojścia do odkrycia oraz przyjęcia boskości Chrystusa. Pan nie ogłasza, nie promuje samego siebie ani nie jest adwokatem własnej misji mesjańskiej. To ludzie, którzy Go spotykają, albo otwierają się na wiarę, albo odchodzą. Jezus z Nazaretu chce być odkryty, wybrany i uznany wolną oraz odpowiedzialną, czyli konsekwentną decyzją wierzącego człowieka. Bóg się nikomu nie narzuci.
Pierwsze czytanie tej niedzieli, co widać już jasno, było jedynie zapowiedzią sceny, która zostaje opowiedziana przez Marka w początkowych wersetach jego Ewangelii. Starotestamentalne prawo, odnośnie do wydalenia osoby trędowatej na pustynię, czyli otwarcia jej na ryzyko radykalnego powołania, zostaje tutaj zastąpione bliskim spotkaniem chorego z Chrystusem. Czy trędowaci na pustyniach samotności spotykali Boga tak samo intymnie, tak samo intensywnie? Pozostanie to tajemnicą ich dusz. Nie ma Ewangelii spisanej przez trędowatych świętych, a szkoda. Jest natomiast relacja Jezusa z poszukującym ulgi człowiekiem. Należy przypuszczać, że trędowaty z pierwszego rozdziału Ewangelii Marka również – zanim zastąpił drogę Chrystusowi – był pustelnikiem. Najpierw z przymusu, a potem z dojrzałego wyboru, który otwierał go na Boga.
Po pierwsze, świadczy o tym fakt, że ten człowiek sam wykazuje inicjatywę, zbliża się śmiało do Jezusa, adoruje Go i przedkłada swoją prośbę z niespotykaną ufnością (w. 40). Dojrzałością swojego ducha jest tak naprawdę podobny do mędrców z Ewangelii Dzieciństwa, jaką spisał Łukasz. Astrologowie ze Wschodu przybyli do Betlejem z bardzo daleka. Trędowaty przychodzi do Chrystusa z otchłani samotności i pustkowia, które musiał zamieszkiwać, z daleka od rodziny, wrogów i przyjaciół. Jeśli zbliża się do Jezusa, to dlatego, że pustynia opowiedziała mu wszystko o Zbawicielu świata i właśnie teraz Go rozpoznał. Adoruje Pana, polega na Nim, w Jego mocy składa całą swoją nadzieję.
Jakie próby przeszedłeś już w swoim życiu? Jaki dały skutek? Wzmocniły twoją więź z Panem czy pozostawiły na dnie twojego serca trujący posmak goryczy?
Po drugie, natychmiast po skutecznym, cudownym uzdrowieniu chory zostaje uczniem i apostołem Jezusa z Nazaretu. Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób to się dokonało. Powołanie trędowatego jest odmienne w takim sensie, że podejmuje je sam na własną odpowiedzialność. Nie chce iść wstecz, do Starego Testamentu, do świątyni albo do lewitów (w. 44). Jest już człowiekiem Nowego Przymierza. Głosi Chrystusa i czyni Go częścią swojego świata, zaprasza Pana do siebie na pustynię i Jezus idzie, aby tam przebywać (w. 45). Chrystus nie może póki co mieszkać między ludźmi. Znów pustynia, przepastna, nieznana z nazwy, samotna – ale na nią właśnie jest zaproszony Chrystus, aby zgodnie z mesjańską trudną misją dzielić los ostatnich ludzi na świecie. Pustynia przygotuje Pana do trudu podjęcia krzyża i wybawienia wszystkich wierzących od potępienia.
Czy rozumiesz, że Jezus nie gardzi twoimi walkami, zmaganiami, porażkami? Dopuszczasz Go w tym wszystkim do siebie? Czy wiesz, że Chrystus całkowicie stoi po twojej stronie – nieważne, wygrasz czy przegrasz? Ważne, byście walczyli razem.
Można czytać całe to wydarzenie powierzchownie, by dojść do prostego wniosku, że trędowaty nie był posłuszny i wpędził Jezusa z Nazaretu w tarapaty. Do tego stopnia, że Pan musiał się ukrywać. To jednak zbyt płytkie spojrzenie na sprawę. Na koniec trzeba uważnie przypatrzeć się relacji między chorym człowiekiem a Chrystusem. Ważne są dwa szczegóły. Jezus nie tylko okazuje cudotwórczą moc, lecz także czule, przyjaźnie dotyka trędowatego (w. 41). Ten z kolei wie, czego pragnie. Chce być oczyszczony (gr. katharisai – zaakceptowany, uznany, czysty w sensie zdjęcia z niego odium, usprawiedliwiony). Dalej w opisywanej tu scenie można dostrzec, jak szybko trędowatego z Panem połączyła niezwykle silna więź. Jezus jest poruszony, pełen szlachetnego afektu (gr. embrimesamenos – mocne wzburzenie, nacisk emocjonalny, szczytowe emocje; w. 43). Taki właśnie był w chwilach wzmożonego, serdecznego afektu, na przykład kiedy wskrzeszał Łazarza. Reakcja Chrystusa świadczy o tym, że rozpoznał w tym momencie, dotykając chorego na trąd biedaka, oddanego sobie ucznia.
Jeśli więc w życiu chrześcijanina zabraknie przełomowych, trudnych momentów, jego więź z Bogiem może ulegać niezauważalnej rutynie i korozji. Czy to nie dlatego ludzkie życie jest czasem aż tak bardzo dramatyczne? Chwile tragedii i walk to po ludzku doświadczenia trudne. Coś podobnego do pustyni, na której Bóg wie, ile lat zmagał się o przeżycie ten i każdy trędowaty. Z perspektywy duchowej to jednak nie byle jaka szansa, a może raczej bardzo trudne powołanie, by człowiek adorował Pana, a Pan wszedł na trwałe do ludzkiego życia.
Zobacz nasze inne aktualności