I czytanie: Wj 19, 2–6a
Dziewiętnasty rozdział niepowtarzalnej w swej treści i tak znaczącej dla historii zbawienia Księgi Wyjścia to duchowa introdukcja przed zawarciem przymierza z Bogiem. Nie chodzi tu o byle pakt, układ lub krótkotrwałe zobowiązanie. Przymierze stanowi drugą co do wartości, rangi i znaczenia myśl biblijną, zaraz po stworzeniu. Trzecią zaś ideą, na takim poziomie i o takiej powadze, będzie odkupienie. Przymierza zatem, skoro ma ono aż takie znaczenie, nie wolno zawierać pochopnie. Lud musi dojrzeć, dobrze wybrać, umocnić się i oczyścić. Bóg nie handluje z łatwością odpustami, ale z największą powagą traktuje kwestię zbawienia człowieka.
W początkowych zatem fragmentach lektury przeznaczonej dziś na medytację widać obóz Izraelitów wyruszających z miejscowości Refidim i kierujących się aż pod górę Synaj (w. 2). Zanim jednak rozpoczęli wędrówkę do miejsca zawarcia przymierza, trzy miesiące Pan zwlekał, przyglądał się im, czekał, jakby badał powody i sprawdzał ich intencje.
Czy sprawę własnego zbawienia traktujesz z należytą powagą i świętą bojaźnią? Jesteś głęboki w wierze czy pochopny i płytki?
Dlaczego przymierze musi zostać dobrze przemyślane i przygotowane? Czy nie można by tak od razu, od ręki, jak skok na bungee, współcześnie to takie modne, fast food religijny, jedna noc albo druga, przecież to tylko seks, ramiona do góry, mocne akordy na gitarze, łatwy zapał i niech się dzieje, co chce. Nie, osoba ludzka jest bardzo słaba po upadku w grzech pierworodny. Jednym z wymiarów takiej niewydolności jest też to, że niewłaściwie postrzega się realia. Człowiek zawsze lub prawie zawsze siebie jest skłonny uznać za przyczynę wszystkiego, a Boga brać za dodatek. Niech Pan pobłogosławi tylko to, co osoba ludzka wymyśli, a ludzie wtedy będą Mu wierzyć, chodzić do świątyni, składać ofiary, płacić Stwórcy, co tylko chce – byle Bóg skłonił się do uznania pierwszeństwa planu człowieka. To bardzo głębokie zakłamanie. Pierwszy we wszystkim jest Pan. Człowiek nie ruszyłby najmniejszym palcem u nogi, nie ustałby na lodzie, nie oddychałby – gdyby nie Bóg.
Czy nie uznajesz siebie za kreatora wszystkiego – własnego świata, moralności i faktów? Dajesz praktyczne pierwszeństwo Bogu czy sobie? W tekście używa się sugestywnego obrazu, dobrze zrozumiałego dla ludzi długo przebywających na pustyni. Maleńkie orły, gdy jeszcze nie potrafią latać, są cierpliwie niesione przez matkę orlicę i łagodnie nakłaniane do pierwszego lotu. W perspektywie wiary to Bóg jest orłem, a każdy człowiek to z początku młody nielot (w. 4).
W jakim miejscu dzieje się akcja tej sugestywnej sceny? Gdzie położona jest góra Synaj? Znawcy biblijnej archeologii często spekulują na ten temat. Najbardziej prawdopodobna jest wersja, że chodzi o najwyższe wzniesienie na Półwyspie Synajskim, czyli zgodnie z oryginalną nazwą tak zwane Dżabal Musa. W każdym razie wybór miejsca zawarcia przymierza również nie jest przypadkowy. To Bóg jest wysoko, a człowiek niżej. Tam, gdzie przebywa Bóg, jest jasność i słońce, podczas gdy ludzie długo jeszcze znajdują się pod linią mgły. Ciągle chodzi o zbawienne pilnowanie proporcji. Gdy zaburzy się równowagę, wszystko idzie w ruinę.
Najbardziej dojrzałym człowiekiem spośród wszystkich Izraelitów jest Mojżesz. Tyle lat przecież przeżył na pustyni. Zna życie, nie chwieje się, nie tonie w próżnych snach. Wystarczająco doświadczył samego siebie. Jest na tyle stabilny, że dotyka rzeczywistości. Bóg więc z tego powodu dopuszcza proroka do niezwykłej bliskości ze sobą i woła go ze szczytu góry. Pan (hebr. elohim) to znaczy Najwyższy, bo góra przy wielkości majestatu Boga jest niczym. Widok szczytu ma tylko właściwie ustawić w duszy proporcje podczas spotkaniu. Stwórca chce widzieć Mojżesza, a ten posłusznie i bardzo odważnie wspina się na górę (w. 3). Ten wspaniały obraz nawet wyobraźnię jest zdolny pobudzić do modlitwy. Prorok idzie na szczyt samotny. Nie ogląda się za siebie. Tyle lat robił wszystko sam – polował, jadł posiłki, recytował psalmy, walczył z przeciwnikiem – sam na pustyni. Żydzi zostają za plecami Mojżesza, gdzieś na dole, w obozie. Lecz jego teraz obchodzi pociągające w górę wezwanie Pana, a nie demotywujący, ciągnący zawsze w dół strach przyziemnych, bladych ludzi.
Co ma dla ciebie większe znaczenie – ludzkie upodobania czy wołanie Boże? Umiesz zostawać sam na sam z Bogiem, nieść dalej historię, opierając się tylko na Nim, jeśli to konieczne, czy nieustannie oglądasz się na ludzi?
Pewne jest to, że Bóg chce mieć blisko siebie człowieka. Nie może być to jednak spotkanie banalne. Duchowa, intymna bliskość duszy i Boga zakłada miłosną godność i powagę.
II czytanie: Rz 5, 6–11
Chrześcijaństwo w swej istocie nie znosi w niczym zbawczej powagi. Więź między Bogiem a człowiekiem to kwestia życiowej miłości, a nie zabawa. Mimo to Chrystus zmienia jednak sytuację diametralnie. I to znów stara się wyjaśnić Paweł uczniom Pańskim w Rzymie. Dziś zatem, w drugiej lekturze, kontynuowany jest niejako temat poprzedniego tygodnia i rozwija treść ten sam list do Rzymian. Co się zmieniło wraz z przyjściem Boga na świat? Stwórca pozostaje sobą, a stworzenie jest nadal stworzeniem. Odwrócenie tej realnej proporcji grozi kolizją ludzkiej egzystencji i zawaleniem się całych cywilizacji. Jednak Chrystus niweluje prawo z góry Synaj i schodzi do człowieka, który jest zbyt wątły, słaby, skorumpowany, wygodny, by wspinać się ku Bogu. Wcześniej dokonał tego tylko Mojżesz, ale nie każdy jest herosem jak on.
Dotknąłeś kiedyś w sobie dna niemocy? Znasz dobrze siebie – zalety z pewnością, ale czy dobrze zdajesz sobie sprawę z ułomności? A może unikasz tego aspektu w poznaniu siebie?
Paweł z Tarsu, autor medytowanego dziś listu, tę niezwykłą rewolucję Jezusa opisuje dosadnie i bez znieczulenia. Chrystus nie umarł tylko za sprawiedliwych, lecz także za bezbożnych (w. 6). W ludzkiej głowie nie da się pomieścić aż takiego szaleństwa. Skoro najczęściej nie ma chętnych, żeby stawać w obronie uczciwych, to jak Chrystus mógł poddać się aż takiemu cierpieniu za niegodnych (w. 7–8)? Krew Pana jest powszechnym darem na usprawiedliwienie grzeszników. W historii Księgi Wyjścia tylko Mojżesz był prawy. Dzięki odkupieniu ocaleni natomiast będą wszyscy ludzie dobrej wiary (w. 10). Czy zatem koniec z godnością zbawienia i jego powagą? W żadnym wypadku. Nawet jeśli człowiek zachowuje się niepoważnie, grzesząc, zbawienie to nadal sprawa największej powagi, bo niesione jest na ramionach Jezusa. Powaga zbawienia przychodzi tym razem od strony stanowczej postawy Zbawiciela. Nawet gdy człowiek wpada w furię i okrzykuje sam siebie wrogiem Boga (gr. extros – nieprzyjaciel, krzykacz, plotkarz, fałszywe oblicze, bezbożnik), tylko się tym ośmieszając, to wierność Pana imponuje (w. 10).
Jezus z Nazaretu, aż po misterium Krzyża, był najgłębiej samotny w solidarnej miłości, którą okazuje ludziom. Nikt przecież nie jest Mu zdolny odpłacić z właściwą, godną wzajemnością. Nawet uczucia świętych są skażone ludzkimi defektami. A Chrystus trwa wiernie na straży zbawienia ludzi.
Co czujesz, gdy nie doświadczasz wzajemności? Czy kochasz dalej, czy egocentrycznie się wycofujesz? Czy nie uzależniasz dobra od zrozumienia postronnych? A jeśli ktoś nie okazuje zrozumienia, czy dalej podążasz w obiektywną stronę prawdy? Brak wzajemności to zarazem szczytowy punkt ofiarowania się Pana za życie wieczne człowieka.
Ewangelia: Mt 9, 36–10, 8
Jeszcze raz objawiona zostaje ostatecznie porywająca nowość Ewangelii Chrystusa. W pierwszym czytaniu tylko jeden jedyny Mojżesz zasługiwał, by wspiąć się na górę przymierza. A po otwarciu historii chrześcijaństwa Chrystus od razu dopuszcza do siebie Dwunastu (w. 10, 1). Co więcej, pośród nich jest Judasz, przyszły zdrajca. Przedstawiony jest on tu pod przydomkiem „Iskariota”, co prawdopodobnie wywodzi się albo od miejsca jego pochodzenia – człowiek z Keriot, czyli z miasteczka w pobliżu Hebronu, albo od podejrzanego charakteru Judasza (z łac. sicarius – człowiek ze sztyletem, nożownik, skrytobójca), albo wreszcie od moralnego zepsucia, jakie w sobie nosi (hebr. ish karia – fałszywiec, osoba kłamliwa i dwulicowa, zdrajca). Taki też może zbliżyć się do Jezusa, co jednak nie oznacza taniego usprawiedliwienia bez konsekwencji. Pan daje szansę tylko tym, którzy szczerze angażują się w sprawę ludzkiej nędzy i chcą jej ze wszystkich sił zaradzić.
Chrystus zgadza się więc na cierń obecności człowieka z Keriot w samym sercu pierwotnej wspólnoty uczniów, dlatego że nie chroni siebie za wszelką cenę. Nie Jezus jest teraz w centrum. Sprawą najwyższej wagi są bowiem tłumy, pozbawione jakiejkolwiek opieki i wsparcia (w. 9, 35). Pan jest świadom dramatu ludzkiego życia. Ciągle myśli o trędowatych, których mają uzdrawiać uczniowie, o umarłych, których należy przywrócić ich bliskim, pogrążonym w czarnej żałobie, albo o opętanych, którym uczniowie zaniosą dar wolności (w. 10, 8).
Czy współczujesz komuś poza sobą samym? Potrafisz zapomnieć choć na chwilę o sobie, by zająć się drugim?
Czy da się naprawić wszystkie niesprawiedliwości tego świata i naprostować zakręty całej ludzkiej historii? Nie ma na to pytanie odpowiedzi. A może lepiej powiedzieć – nie ma na nie dostatecznej odpowiedzi w teorii. Może to dlatego Pan nie napisał żadnego kolejnego dzieła filozoficznego i nie stworzył żadnej społecznej, ideologicznej koncepcji historii, jak marksiści, buddyści i tylu, tylu innych. Teoria to intelektualna asekuracja. Wielu chroni się za jej tekturową tarczą, aby nie stanąć samotnie, twarzą w twarz, z bliźnim, który umiera w hospicjum i mówi, że utracił wiarę, ze smrodem slumsów, z okradzionym biedakiem poza linią frontu lub wychudzonym ateistą, który tonie w falach podejrzliwego mózgu, bo nikt go nigdy nie pokochał.
Za czym kryjesz się ty, by nie widzieć trudnej rzeczywistości?
Bóg proponuje praktyczne działanie krok po kroku, do końca świata, a nie statystyczne deliberacje.
Zobacz nasze inne aktualności