I czytanie: 2 Krl 4, 8–12a; 14–16a
Księga Królewska – złożona z dwóch zwojów, czyli odmiennych części tego samego wątku tematycznego i tradycji pisarskiej – przedstawia w pewnym momencie akcji dzieje dwóch proroków: wielkiego Eliasza i jego następcy Elizeusza. Takie zestawienie nie jest częste. Z reguły Pismo Święte opisuje samotny los prorockiego życia, które podtrzymywane jest wyłącznie łaską Boga. A tutaj Elizeusz to tak naprawdę uczeń w szkole Eliasza. Historia tych dwóch postaci jest piękna i poruszająca. Misja Eliasza w całym Piśmie Świętym skierowana zostaje na sprawę wagi najwyższej. Ma on pojawić się tuż przed nadejściem Pana – przed paruzją, czyli przed czasem ostatecznym. Misję Eliasza okrywa w tym sensie wielka tajemnica. Kiedy to będzie? Tego nie wiadomo nikomu, jednak znaki życia Eliasza mają charakter eschatologiczny, czyli ostateczny – są dopełnieniem się historii zbawienia.
Elizeusz z kolei, bohater dzisiejszego pierwszego czytania, to następca i dziedzic ducha Eliasza. Czwarty rozdział Drugiej Księgi Królewskiej rozpoczyna się od podwójnego cudu, jakiego Elizeusz dokonuje najpierw wobec wdowy, która jest bardzo biedna, lecz nie jest samotna. To ważny szczegół. Uboga kobieta cieszy się wsparciem swoich synów. A drugi cud proroka w tym rozdziale, ten podany dziś do medytacji, dzieje się wobec innej kobiety, dla odmiany bardzo bogatej, lecz bezpłodnej, pozbawionej więc wsparcia potomstwa. Jej serce jest niedopełnione, mimo że ciało ma wszystko, a nawet zbyt dużo wszystkiego do życia. Luksus jednak nie zaradzi jałowej bezpłodności.
Czy nie jesteś materialistą? Nie próbujesz próżnymi zakupami lub niepotrzebnymi gadżetami zagłuszyć w sobie realne potrzeby wewnętrzne?
Cała akcja tego rozdziału rozgrywa się w miejscowości Szunem, która położona jest w południowej części Galilei, na wschodnich krańcach Doliny Jezreel.
Ludzkie wnętrze tak naprawdę nigdy nie wymiera. Bezpłodna kobieta nie ma potomstwa, ale widać w niej żywą wrażliwość. Nie jest wcale skupiona na rzeczach materialnych, z których nie brakuje jej niczego (w. 8). Pragnienie kobiety przekracza granice świata, w którym tu i teraz żyje. Jest gościnna dla Elizeusza, bo dostrzega w nim człowieka Bożego (w. 9). Chciałoby się dodać, że za Elizeuszem Bóg wchodzi do domu bogaczy. Kobieta zyskuje przychylność proroka i dzieli się z nim tym, co najlepsze, z tego, co ma. Przygotowanie pokoju dla Elizeusza polega na wstawieniu do niego łóżka, stołu, krzesła i lampy (w. 9b). W tamtym czasie są to przedmioty luksusowe. To jakiś naddatek. Ludzie ówczesnego społeczeństwa siadali, jedli, a nawet często spali przecież na podłodze. Hojność materialna bezpłodnej kobiety zostaje natychmiast nagrodzona szczodrobliwością Boga. Za rok będzie mieć syna – obiecuje jej to prorok w imię Pana (w. 16). To, co materialne, nie mogło ocalić jej życia. Za to potomstwo – tak, zapewni sens i kontynuację istnienia.
Czy umiesz poświęcić to, co doczesne, dla wieczności? Jak to rozumiesz i jak to praktykujesz? Czy potrafisz rezygnować z tego, co niższe, dla czegoś wyższego, mimo że nie przynosi to zysku czy korzyści?
Wybór kobiety jest gestem proroczym. Mogła skupić się na konsumpcji luksusu, tymczasem dla niej ważniejszy był ideał, za którym tęskniła. Dlatego wydała wiele pieniędzy na wygodne sprzęty do pokoju proroka. Pragnienia duchowego nie da się przecież zamknąć do poziomu materialnego wyszacowania.
II czytanie: Rz 6, 3–4; 8–11
Lektura z Listu do Rzymian w poprzednim tygodniu dotykała w medytacji bardzo ważnego wątku, a mianowicie prawidłowego rozumienia kwestii usprawiedliwienia. Człowiek zbawia się nie przez własne wysiłki, lecz dzięki łasce Pana. Mogłoby to jednak doprowadzić – i przecież działo się tak nieraz w historii katolicyzmu, choćby w postaci słynnego kwietyzmu – do źle rozumianej obojętności. Bo skoro zbawienie jest łaską, to wszystko zależy w tej materii od Boga, nic od ludzi. Ludzie muszą wejść w jakąś dziwną bierność duchową. Trzeba pasywnie czekać. Nie ma się co wysilać, trzeba przeżyć życie brzuchem do góry. A co zyskują ci, którzy tyle robią? Tylko pot i drwinę. Czy się stoi, czy się leży, egzystencja jednakowo wycieka przez palce. Tak myśli wielu, dodając czasem w duchu fałszywej wiary, że Bóg się zatroszczy. Leniwi, a pobożni bardzo lubią rozmaite religijne slogany. Świętymi obrazkami tapetują ściany, spoza których nigdy nie widzą drugiego człowieka.
Czy nie jesteś egzystencjalnie leniwy? Czy współpracujesz z Bogiem? Jakie masz plany? Czego chciałby Bóg od ciebie tu i teraz, w tym momencie życia? Czy jesteś w ruchu, czy ciągle w jednym i tym samym miejscu?
Paweł z Tarsu więc – i to jest sednem dzisiejszego rozważania w drugim czytaniu – próbuje ubiec możliwy błąd w myśleniu ludzi. Pokora, czyli pewność, że tylko w Chrystusie jest zbawienie, nie oznacza statyczności moralnej lub modlitewnej. Każdy człowiek, który chce być zbawiony przez Boga, powinien pretendować do usprawiedliwienia, zgłosić się, dać sygnał, czyli wyjść aktywnie naprzeciw Jezusa. Zbawienie więc zostało wysłużone – ale musi być jeszcze osobiście przyjęte.
Jak świadczy o tym pierwotna archeologia chrześcijańska, prawdopodobnie w absolutnej większości przypadków chrzest w początkach Kościoła udzielany był przez zanurzenie. A sama chrzcielnica przypominała basen. Był on wyposażony w schody, którymi kandydat do chrztu musiał najpierw zejść w dół, następnie zanurzyć się w wodzie i z drugiej strony podejść do góry, będąc już wewnętrznie nowym człowiekiem. Paweł w pierwszej części lektury przeznaczonej dziś na medytację wraca do obrazu zanurzenia (gr. baptizein – ukryć się pod wodą, zanurkować, zejść na dno akwenu, ale też utopić się w wodach śmierci; w. 4). Według Pawła przyjęcie chrztu oznacza zgodę na śmierć w Jezusie Chrystusie. Jaki szaleniec, wiedząc o tym, miałby zapisać się do Kościoła? To pójście na jawną śmierć i do tego jeszcze nikt tego nie ukrywa!
Różne są jednak stany śmiertelności i różne skutki śmierci. Można żyć, obfitować we wszystko, nosząc w sobie przedziwny stan pustki – to faktyczna śmierć ducha. Tak właśnie było z bogatą kobietą, opisaną w pierwszej lekturze przeznaczonej w tę niedzielę do medytacji. Żyła, używając luksusowych rzeczy, o których marzą biedacy, by je tylko zdobyć. Ale co z tego, kiedy jej łono było martwe. W kulturze biblijnej człowiek bez potomka jest jakby przeklęty przez Boga. Paweł posługuje się więc zaraz swoim ulubionym stylem pisania, czyli paradoksem. Bo można umrzeć z Chrystusem, duchowo wkraczając w tryumf Paschy Pana.
Cała duchowość chrześcijańska uczy, że najszybciej drogą wiary postępują ludzie umarli dla zbyt dużego ja, wolni od przywiązania do stanu posiadania, zdolni do wyrzeczenia się wygodnego miejsca, a nawet ci, którzy oderwani są od własnego daru życia, hojnie szafując nim dla sprawy Bożej. Tacy ludzie cierpią, są zapominani, zmarginalizowani, cisi, zabici za Ewangelię – i żyją jako bohaterowie historii Kościoła. Przechodzą do chwały wiecznej. A taką gwarancję daje im sam Bóg. Skąd pochodzi nowe życie? Trzeba złożyć się do grobu wraz z Chrystusem, zgodzić się na tajemnicę Paschy Jezusa (gr. synthaptein – dosłownie dzielić jeden grób, zostać złożonym do tej samej pieczary; w. 8).
Czy dzielisz z Panem misterium Jego śmierci? Kiedy cierpiałeś dla Ewangelii tak naprawdę, bez skargi? Byłeś już w grobie Chrystusa, w ciemności – i co z tego wynika dla twojej duszy? Co poświęciłeś dla Pana?
Śmierć Chrystusa była historycznym faktem, miała swój konkretny dzień i godzinę, ale jej efekty przekraczają tamte chwile na Golgocie. Męka Pana przenika do wewnętrznego organizmu wszystkich, którzy pragną ją podzielić wraz Chrystusem. Być chrześcijaninem – i to jest niezwykle piękne w nauce Pawła Apostoła – znaczy formować siebie według miary śmierci Jezusa z Nazaretu (gr. to homoiomati symfatoi – ukształtowani na podobieństwo Jego zgonu; w. 11). Łatwo jest zachować pobożność, nie tak trudno nawet jest być lojalnym wobec instytucji Kościoła, przyjemnie jest wypraszać sobie odpusty w sanktuariach, zwykłe wycieczki nazywając pielgrzymkami. Ale istotą jest żyć ewangelicznie, a to zawsze prowadzi do sprzeciwu, a nawet do prześladowań. I w takich właśnie granicznych momentach wyboru chrześcijanin ulega, godzi się złożyć do grobu razem z Panem, przechodząc dramatycznym szlakiem Paschy do nowego życia.
Ewangelia: Mt 10, 37–42
Warto rozczytać przepisany na dziś fragment dziesiątego rozdziału Ewangelii Mateusza w świetle pierwszego czytania. Odniesienie jest jasne i wprost. Ciągle więc na modlitwie powraca w tę niedzielę postać bogatej, a bezpłodnej kobiety. Przyjmuje proroka i sprawiedliwego pod swój dach i otrzymuje nagrodę proroka i Sprawiedliwego. Jej życie jest zapowiedzią ducha ewangelicznego, którego przyniesie Chrystus (w. 41). Co to znaczy? Czym jest nagroda proroka i Sprawiedliwego? Posłanie prorockie nie oznacza przepowiadania przyszłości, czyli jakiegoś typu jasnowidztwa. Przeciwnie, częstokroć prawdziwy prorok nie widzi nic. Chodzi jednak o to, że ci, którzy patrzą na niego, nagle przejrzą, wejdą w światło i zrozumieją szczegóły sensu.
Bogata pani z pierwszego czytania była wiele lat w ciemnościach, ale dzięki Elizeuszowi w jej życiu doszło do niebywałej interwencji Boga. Wszyscy, którzy to widzieli, zostali do głębi poruszeni i mogli sami zmienić siebie oraz swoje życie – to znak proroka i jego nagroda.
Czy jesteś znakiem? Czy ktoś, patrząc na ciebie, rzeczywiście zostanie pozytywnie poruszony? Czy jesteś bez wyrazu, nijaki, nieprowokujący nikogo do niczego, zwietrzały?
Świat musi zobaczyć prorocze życie chrześcijan. Zbyt dużo jest przeciętności. Zbyt mało jest ewangelicznych wariatów. Istnieją jednak. Jest ich co prawda niewielu, ale kiedy wreszcie się znajdą, Kościół odbija wówczas w sobie jakiś niezwykły blask Chrystusa. Tlen wiary przepływa przez ludzi duchowo obumarłych, którzy godzą się być mniejszością, ale mimo to nigdy nie wyrzekną się wiary. O nich to pisał Paweł z Tarsu w drugim czytaniu. Nie mówią proroctw, nie chodzą z mikrofonami po religijnych estradach współczesności – ich istnienie jest już żywym, milczącym, silnym jak cios proroctwem. Niezaprzeczalnym dla nikogo. Wobec takich nawet najbardziej zatwardziali ateiści nie mają żadnych argumentów.
Zobacz nasze inne aktualności