Kiedy spotykam znajomych, z którymi nie widziałem się przez dłuższy czas, często pada pytanie: co robisz? Jest to pytanie jak najbardziej normalne, ale w mojej obecnej sytuacji nieco dla mnie niewygodne. Muszę uczciwie odpowiedzieć, że – mając ponad czterdzieści lat – studiuję. Domyślacie się, jakie są reakcje… Jeszcze? Masz na to siłę? W tym wieku?
Kiedy spotykam znajomych, z którymi nie widziałem się przez dłuższy czas, często pada pytanie: co robisz? Jest to pytanie jak najbardziej normalne, ale w mojej obecnej sytuacji nieco dla mnie niewygodne. Muszę uczciwie odpowiedzieć, że – mając ponad czterdzieści lat – studiuję. Domyślacie się, jakie są reakcje… Jeszcze? Masz na to siłę? W tym wieku?
Liczy się produkcja…
W obecnych czasach, gdy tak bardzo podkreśla się aktywność i robienie różnych rzeczy, taka odpowiedź może brzmieć dziwnie. Ta mentalność aktywizmu nie omija też kapłanów i osób zakonnych. Wielu czuje się potrzebnymi tylko coś robiąc. Nieraz spotkałem się z pytaniem, a po części i wyrzutem pod adresem zakonów kontemplacyjnych: po co oni są? Nawet osoby zdawałoby się religijnie dojrzałe mówiły: przecież oni nic nie produkują.
Gdy przyjeżdżałem z Ghany na urlop do Polski, spotykani ludzie nierzadko byli zainteresowani moimi projektami. Oni rozumieli misje przede wszystkim jako rozwój. Spodziewali się zatem, że będę im mówił o budowie nowych kaplic, klinik, szkół itp. Interesowali się materialnym rozwojem, który jest wymierny i można go udokumentować konkretnymi zdjęciami. Pisząc te słowa, wcale nie mam zamiaru podważać, że jest to wszystko jak najbardziej potrzebne. Mam ogromny szacunek do misjonarzy, którzy prowadzą takie inwestycje. Tym większy, jeśli są w stanie połączyć to z troską o potrzeby duchowe ludzi i z mozolną, nieraz niezauważalną, chrystianizacją siebie i innych.
Nadzieja dla pogmatwanego życia
Dlatego dzisiaj potrzeba wiele odwagi, by wyłamać się z ogólnego trendu i nie dać się ponieść aktywizmowi. Motywować nas mogą do tego spotkania ze zwykłymi ludźmi, którzy u osób duchownych szukają wsparcia duchowego. Te spotkania i rozmowy, nigdzie niezarejestrowane, nierzadko wnoszą nadzieję w pogmatwane koleje ludzkiego życia.
Co roku pod koniec września, zanim na uniwersytetach rzymskich rozpocznie się nowy rok akademicki, werbiści z Kolegium Słowa Bożego wyjeżdżają na tygodniowe rekolekcje do centrum pastoralnego Ad Gentes w maleńkiej miejscowości Nemi, położonej na Wzgórzach Albano. Zresztą werbiści nie są wyjątkiem, bo jest to praktyka wszystkich księży i zakonników, a nawet świeckich. Niektórzy poświęcają na to nawet więcej czasu. Ma to być tydzień oderwania się od zajęć: studiów, pracy pastoralnej, administracyjnej czy jakiejkolwiek innej. Czas „nicnierobienia”. Bywa, że komuś trudno tak wszystko zostawić i „zmarnować” cały tydzień. Dodatkowo jest to tydzień, który ma być przeżywany w ciszy. A to kolejna trudność dla osób, które wierzą przede wszystkim w słowa. W czasie rekolekcji trzeba odstawić nawet iPhone’y i inne środki komunikacji, które współcześnie stały się niemal jednym z integralnych członków ciała dzisiejszego człowieka.
Bliżej Stwórcy
Centrum Ad Gentes swoją nazwę bierze stąd, że w czasie Soboru Watykańskiego II odbywały się tam obrady grupy pracującej nad dokumentem, któremu później nadano tytuł Ad gentes divinitus, traktującym działalność misyjną Kościoła w nowy sposób.
Centrum położone jest w przepięknej scenerii, która pomaga w oderwaniu się od codziennych zajęć, by wejść bardziej w duchowy wymiar człowieka. Z placyku przed centrum rozciąga się widok na jezioro Nemi, miasteczko Genzano, na wzgórzu po drugiej stronie jeziora, nad którym góruje strzelista wieża kościoła. Dalej widać równinę na południe od Rzymu, która daleko na horyzoncie styka się z Morzem Tyrreńskim. Wokół centrum jest naturalny las, gdzie można znaleźć ukryte i cichutkie miejsca na medytację. Rzeczywiście, piękno natury pomaga nam przybliżyć się do jej Stwórcy.
W centrum jest kilka kaplic. Duże wrażenie robi modlitwa w różnych językach. Można usłyszeć jutrznię, nieszpory czy celebrację Mszy św. po włosku, angielsku, hiszpańsku i w wielu innych językach. To dobrze wyraża nazwę centrum, że Kościół jest posłany do wszystkich ludzi i każdy człowiek ma w nim swoje szczególne miejsce. Przebywanie w takim miejscu może nam pomóc cieszyć się i ubogacać różnorodnością i wyzbywać się lęku przed tym, co inne od własnego.
Bezczynność z Bogiem
Po co więc ten czas bezczynności, skoro tyle jest to zrobienia? Właśnie dlatego, że jest wiele do zrobienia, potrzeba czasu oderwania się od codzienności, by bardziej patrzeć na życie z perspektywy Bożej niż z własnej, ludzkiej. Nie jest bowiem odkryciem fakt, że prawdziwych zmian w dziejach świata dokonują osoby, które harmonijnie łączą ciało i ducha, a w rozwoju materialnym czerpią inspirację z głębokiego życia Bogiem.
Zachęcam do momentów „nicnierobienia”, aby potem to, co robimy, miało sens, to znaczy, aby było według Bożego zamysłu.
O. Władysław Madziar SVD, Rzym
Zobacz nasze inne aktualności