I czytanie: Dz 6, 1–7
Dzieje Apostolskie to dokument optymistyczny, ale nie naiwny. Łukasz, autor kroniki początków Kościoła, daje nadzieję, a jednocześnie wiernie opisuje sytuację wspólnoty, reakcje ludzi i przeżycia uczniów Pana. Lekarz i pisarz w jednym, ogarnia bystrym wzrokiem obserwatora całą rzeczywistość. Przenika wszystkie jej sfery i wymiary, tę duchową i tę materialną, nadprzyrodzoną z Boga i przyziemnie ludzką. Niczego nie zniekształca, nie ubarwia, nie tworzy sentymentalnej mitologii. Zatem w części Dziejów, podawanej dziś do medytacji, Łukasz zapisuje, że liczba osób przyjmujących chrzest nieustannie wzrasta (w. 1) – była taka epoka, zauważa ewangelista. Ten czas nie jest wieczny albo przydany apostolstwu Kościoła raz na zawsze. Nadejdą również okresy bezowocności misyjnej, bo oto od drugiej strony medytowanego dziś opisu nieuchronnie nadciąga cień pierwszego podziału w Kościele. Jaki charakter ma to pęknięcie? Bezpośrednio chodzi o to, że wysiłek karmienia i utrzymania u stołu samotnych osób, wdów i biedaków jest tak wyczerpujący, że nie zostawia już sił na przepowiadanie lub formację (gr. diakonein trapez ais – dosł. służba u stołu, obsługa stołówki, wyrażenie, które sugeruje, że cała rodzina Kościoła brała na siebie solidarnie służbę potrzebującym). Wszyscy chrześcijanie wówczas praktykowali miłość miłosierną wobec ubogich, podając kubek do ust, podnosząc z łóżka o poranku, obmywając chłodną wodą czerwone rany po trądzie (w. 1c). Z tego zwrotu jednak stopniowo zostanie wyprowadzona nazwa specjalnej posługi diakona w Kościele pierwotnym. Posługa, która trwa do dziś, stając się nawet stopniem święceń.
Czy praktykujesz miłość miłosierną? Komu pomagasz? Czy znasz ubogich z twojego miasta, wioski lub dzielnicy? Czy potrafisz nawiązać kontakt z biedakami i przyjść im choćby z niewielką pomocą? A może unikasz tak niezręcznego problemu?
Autor pierwotnej kroniki chrześcijaństwa wymienia dwie grupy uczniów wywodzących się z odmiennych kultur i mentalności. Kim zatem są bracia nazywani przez Łukasza Hebrajczykami? Są to Żydzi nawróceni z tradycyjnego, silnego judaizmu, pochodzący w większości z Palestyny, posługujący się na co dzień językiem aramejskim, a czytający Pismo Święte po hebrajsku. Z racji swoich korzeni bardziej kochali tradycyjność, żydowskość, byli skłonni sentymentalnie i nieustannie powracać do Starego Testamentu. Kim są z kolei Helleńczycy? To chrześcijanie z tak zwanej diaspory, czyli również Żydzi, lecz urodzeni w kulturowym rozproszeniu, wychowani mentalnie od Grecji po Syrię. Nawrócili się wewnątrz wielobarwnych kultur. Przyjęli chrzest. Posługiwali się częściej językiem greckim niż hebrajskim i z powodu swojego pochodzenia oraz doświadczenia byli bardziej skłonni iść do przodu, otwierać się, zdobywać, dialogować, a także podejmować duchowe ryzyko (w. 1b).
Łukasz podaje wprost motyw konfliktu tych dwóch stronnictw wewnątrz Kościoła – gdy głosi się Słowo Boże, zaniedbywane są wdowy. Tym samym, gdy uczniowie Jezusa kładą wszystkie ręce na pokład w służbie społecznej, nie starcza ludzkich sił na przepowiadanie i katechezę. Czy nie jest to jednak powierzchowny motyw konfliktu? Być może istota nieporozumienia tkwi właśnie w mentalności, w sposobie pojmowania tego, co i jak trzeba podejmować w Kościele, a co i kiedy należy pozostawić? W każdym razie doszło do sporu, do ostrego dialogu, lecz jeszcze nie do podziału. I taki sposób poróżnienia się przyniósł owoc. Kościół znalazł w swoim wnętrzu dla ubogich, bezdomnych i wdów posługę diakona.
Aby uspokoić niesnaski, apostołowie wraz z braćmi i siostrami wybierają i ustanawiają siedmiu mężów, którzy będą szczególnie troszczyć się o potrzebujących. Nie otrzymają oni zwykłego mandatu albo posłania, spisanej umowy lub certyfikatu charytatywnej współpracy, lecz zostaną wyświęceni, namaszczeni – świadczy o tym gest nałożenia rąk, który od początku w Kościele był nie byle jakim, ale rytualnym, liturgicznym znakiem sukcesji święceń (w. 6). Nad siedmioma diakonami przywołano uroczyście, w imieniu Kościoła, mocy Ducha Świętego. Nie tyle więc wyruszyli na misję społeczną, ile zostali konsekrowani. Pan posiadł ich, wziął dla siebie, a oni świadomie się Jemu oddali. Warto dodać jeszcze jeden szczegół. Jak się wydaje, wszyscy diakoni Kościoła pierwotnego zostali jednak wybrani z grupy Helleńczyków. Imiona siedmiu pochodzą bowiem z języka greckiego. Żadne z nich nie wywodzi się z pnia tradycji hebrajskiej.
Czy cenisz swoją chrześcijańską tożsamość, ale potrafisz przy tym być naturalny, otwarty, inteligentny w dialogu z myślącymi inaczej, a nawet z myślącymi nieprzyjaźnie?
Wreszcie do wszystkiego, co zostało powiedziane wyżej, jest jeszcze dodany istotny fakt, że Kościół na pierwszym miejscu, bez chwili zawahania, stawia znaczenie ochrony głoszenia Słowa Bożego (w. 2). Owszem, biedny człowiek jest ważny. Nikt w Kościele nie może żyć w kompromitującym ubóstwie, pozbawiony wrażliwości albo wsparcia wspólnoty. Gdyby jednak w rodzinie wierzących bardziej pokochano pełny talerz niż stół Bożego Słowa, Kościół ośmieszyłby się, straciłby smak soli, sprzedałby ponownie duchowość za porcję biblijnej soczewicy, a tym samym rozminąłby się z otrzymanym od Jezusa powołaniem. Trzeba więc strzec właśnie takich proporcji – usunąć wszelkie przeszkody do przekazu Słowa Bożego, a jednocześnie nie zaniedbywać wdów i biedaków. Kryje się w tym prawdziwy horyzont ambitnej antropologii. Bo nawet najuboższym nie wystarczy napełnienie brzucha. Także oni znają właściwą proporcję wartości i pragną żyć duchowo.
II czytanie: 1 P 2, 4–9
Okres wielkanocny biegnie bardzo szybko i bardzo często jest w tym czasie przytaczany znakomity, dwuczęściowy list Piotra apostoła. Sam etap zmartwychwstania jest tak znaczący dla ducha, że nie można go stracić, przegapić, przespać czy przeżyć w zielonym kolorze zwyczajności. Stąd też i medytowane słowo Pana musi mieć szczególną wartość, właśnie taką, jak katecheza pierwszego papieża. Piotr miał świadomość, że pisze do chrześcijan jeszcze młodych w duchowości, niewypróbowanych do końca i niezbyt głęboko ugruntowanych. Papież z jednej strony pragnie umocnić ich wnętrze, porwać do radykalizmu, lecz z drugiej strony robi to pedagogicznie, stopniowo, by nie wylewać dziecka z kąpielą, by uratować dusze od skandalu słabości, zgorszenia, odpadnięcia albo podziału. Dlatego w swoim pisaniu sięga do podstaw, przedstawiając umiejętnie istotę chrześcijaństwa. Co jest więc najważniejsze według Piotra?
Chrześcijanie będą służyć światu, rozwijać kulturę, będą otwierać szpitale i stołówki dla głodnych, wszystko to jednak jest czynem pochodnym wobec miłości bliźniego. Życie ewangeliczne to nie altruizm. Pierwsza jest wiara w Słowo, w Chrystusa wcielonego, odwiecznego, który stał się człowiekiem (w. 8). Uczniom Pana nie wolno podać chleba łaknącym albo kubka wody spragnionym, jeśli drugą ręką i z serca nie podają człowiekowi pokarmu duchowego. Chrześcijanie więc najpierw składają ofiarę z siebie. Lecz nie tylko ofiarę materialną, znają bowiem bardzo dobrze wartość ofiary duchowej (w. 5). Czym stałby się Kościół Chrystusa, który zbudowałby wielkie gmachy charytatywne i edukacyjne, a nie umiałby budować gmachu ludzkiego wnętrza? Duch człowieka to prawdziwa budowla, którą konstruuje Chrystus.
Co rozumiesz przez termin ofiara duchowa? Czy prosisz Boga o dary duchowe, czy tylko o rzeczy materialne?
Taki będzie więc właściwy rozwój kultury chrześcijańskiej. Będzie ona rzeźbić swoje przesłanie w dialogu z ideologicznymi kontynentami epok, wnosząc wkład materialny tylko po to, aby człowiek mógł poczuć w sobie siłę ducha. Kultura chrześcijańskiego karmienia, żywienia, żłobków albo nawet uniwersytetów bez duchowej tożsamości jest jak ręka dorosłego, która pod bladym naskórkiem cierpi na zanik mięśni.
Piotr, aby obudzić pogłębioną refleksję u swoich słuchaczy, używa wyrafinowanego, literackiego paradoksu, pisząc o żywych kamieniach (w. 4). Kamień wydaje się jednolity i twardy w środku. W skale nikt nie szuka życia. Kto rzuci kamieniem, nabije drugiemu guza albo ukamienuje go. Skała więc i każdy z jej odłamków wydaje się nośnikiem śmierci, a nie życia. Kamień to narzędzie tortur, a nie życiodajne łono. Jakie więc żywe kamienie? O co chodzi papieżowi? Piotr widzi cel, kierunek i sens pracy chrześcijańskiej. W ewangelicznej robocie nigdy nie chodzi o populizm, o nałapanie łatwych, medialnych punktów, o tanie dawanie niczego. Chrześcijanie mogą, dzięki szerokim horyzontom duchowego oddziaływania, wytworzyć kulturę, która z miejsc pozornie uśmierconych wydobędzie życie. Miłość chrześcijańska sprowadzona do poziomu napchania łyżką pokarmu do ust zredukowałaby karmionego człowieka do poziomu idei na politycznym afiszu. Chrześcijanin poda posiłek, da schronienie bezdomnemu, ale przede wszystkim porozmawia z nim, zapyta o zdrowie, przytuli, zrozumie kontekst, wniknie w jego rzeczywistość i podzieli się obecnością.
Jesteś wrażliwym człowiekiem? Czy jest w tobie wrażliwość wiary, Ewangelii, czy ludzkie, serialowe, tanie współczucie? Plotkujesz i rozklejasz się czy wnikasz, widzisz, rozumiesz i podejmujesz twórcze działania?
Chrześcijanin, owszem, pomoże innym przetrwać doczesną rzeczywistość, lecz przede wszystkim przygotuje drugiego na oczekiwanie wieczności. Tak ożywia się kamienie. Dzięki autentycznemu chrześcijaństwu, wrośniętemu we wszystkie kultury świata, nawet to, co było śmiercionośne, zaczyna nagle przekazywać życie.
Ewangelia: J 14, 1–12
Czternasty rozdział Ewangelii Jana, który można medytować podczas kolejnej niedzieli wielkanocnej, jakby cofa modlącego się w czasie. Miejscem akcji ponownie staje się Wieczernik. A momentem kulminacyjnym – jedna z ostatnich rozmów Pana z uczniami. Nie jest to jakiś dialog emocjonalny, tkliwy czy bagatelny. W tak brzemiennej godzinie Chrystus przekazuje uczniom istotę swojej nauki. Nie ma już czasu do zmarnowania. Nie ma możliwości, by wspominać razem przeżyte, galilejskie chwile, kiedy wiatr rozwiewał apostołom włosy, gdy łuskali kłosy w szabat. Bosko bezkarni i zuchwale wolni.
Uczniowie więc w każdym człowieku znajdą jedno i to samo pragnienie, a nazywa się ono potrzebą godności.
Co je może zaspokoić? Nie ma na tym świecie takiej rzeczy albo idei. Więc może lepiej: kto je może zaspokoić? Nie ma na tym świecie takiego człowieka, poza Chrystusem. To dlatego Pan w swojej mowie utożsamia się z drogą (gr. xodos – szlak, trakt, kierunek marszu; w. 6).
Jezus jest wielki. Godność osobista to suma doświadczeń zebranych na drodze życia. Samotni podróżni wątpią – dla kogo zdobywać się na wysiłek kolejnego kroku? W stronę kogo zmierzać, gdy nikt nie oczekuje u celu podróży? Natomiast pielgrzymi zaproszeni do współwędrowania, nawet jeśli kuleją albo utykają, to jednak są innym potrzebni. Ktoś wspiera się jakiś odcinek drogi na ich ramieniu, a dla innych są czytelnym drogowskazem.
Kto może się na tobie oprzeć? Kogo ramię odrzucasz? Czy jasno wskazujesz kierunek tym, którzy pytają o sens? Czy masz pewne odpowiedzi i stabilne zachowania? A może chwiejesz się i wahasz, budząc zamęt w głowie bliźniego?
Praktykowanie Ewangelii zatem nie jest wcale złożone. To ludzkie umysły w niespokojnym czasie komplikują wiele. Przyjaciele Boga mają być znawcami prawdziwej wartości człowieka. Kto spotka chrześcijanina – tak jak chce Jezus – znajdzie wszystko na temat własnej godności. Osoba potrzebująca pragnie w głębi siebie poznać i przyjąć Chrystusa, aby zaspokoić głód osobowej wartości. Żaden, nawet najbardziej zaniedbany człowiek nie jest zwierzęciem, które pragnęłoby tylko nad głową dachu z budy w nocy i miski z kością przed nosem w dzień.
Pełna miara rzeczywistych praw człowieka to duchowość. Bez jej wymiaru nikt z ludzi nie rozpozna właściwej sobie godności.
Zobacz nasze inne aktualności