Kapłan od roku zaprasza na „ławeczkę spotkania”
Ławeczka w centrum miasta. Przez plac idzie ksiądz w sutannie i siada. Powtarza się to co tydzień w środy i w czwartki. Jak sam mówi, szuka owiec, które poginęły. Każdy może usiąść i po prostu porozmawiać, wygadać się.
Ksiądz Kamil Jakubowski od około roku zaprasza na „ławeczkę spotkania” lub na „spacer miłosierdzia”.
Justyna Nowicka: Dlaczego „ławeczka spotkania” i „spacer miłosierdzia”, a nie pokój do rozmów na plebanii i konfesjonał?
Ks. Kamil Jakubowski: W zasadzie idea jest podobna. Spacer miłosierdzia nie jest moich autorskim pomysłem, podpatrzyłem go od innych. Chociaż ja może zaakcentowałem nieco innych wymiar takiego spotkania.
Myśląc o ławeczce i spacerze odnoszę wrażenie, że dla części ludzi może być to nieco łatwiejsza przestrzeń do tego, żeby zaufać, żeby się otworzyć. Niektórym konfesjonał kojarzy się z miejscem, które powoduje stres, a nie atmosferę do rozmawiania o ważnych sprawach. Kiedy chcemy rozmawiać z przyjacielem to często idziemy na spacer. Stąd spacer czy ławeczka nieco zdejmują ciężar z atmosfery, w której dochodzi do spotkania.
Może rzeczywiście tak jest, że nazwa jest bardziej otwierająca i wywołuje mniej stresu. Ale ławeczka i spacer maja ten sam cel, co konfesjonał. Mają prowadzić do systematyczności w sakramentach.
Myślę, że ważne jest to, że te formy – spacer i ławeczka – zakładają, że to ja jako ksiądz wychodzę do kogoś. Mam w głowie cały czas Ewangelię o tym, że mam poszukiwać zagubionej owcy. Dziękuję Bogu za ludzi, którzy są w Kościele, ale czuję w sobie wołanie, by szukać tych, których nie ma w Kościele, którzy nie przyjdą do kościoła i nie przyjdą do konfesjonału.
Dlatego poza takim standardowym duszpasterstwem, które też jest ważne, próbuję wyjść do ludzi, żeby spotykać się z tymi, których nie spotkam w kościele.
Dla niektórych takie wychodzenie do ludzi to zbędne bieganie. Uważają, że w ten sposób wiernych się rozpieszcza.
Czym byłoby moje kapłaństwo bez ludzi? Wielu kapłanom ostatnie miesiące bardzo to uświadomiły. Można się napinać i robić wspaniałe rzeczy przez internet, pisać doskonałe teksty, a i tak nie zastąpią spotkania mojego wzroku ze wzrokiem drugiego człowieka. To nie zastąpi sakramentów.
To prawda, że czasami księża różnie reagują na takie pomysły. Dlatego warto podkreślić, że to wszystko ma nas prowadzić do tego, byśmy powrócili do relacji z Bogiem i zobaczyli głębię i bogactwo Kościoła, sakramentów, Eucharystii, Ewangelii, słuchania słowa Bożego. To nie jest tworzenie jakichś nowych struktur.
Niektórzy się boją, że jest to jakieś zeświecczenie.
Nie. Musimy żyć świadomością, że to jest już czas, że ludzie nie będą często pukać do drzwi plebanii. Przyjdą po zaświadczenie, bo na przykład chcą nałożyć szatkę na swoje dziecko, ale nie zapukają, by porozmawiać z księdzem. Czasami tak się zdarza. Najważniejsze jest jednak, by owce wiedziały, że pasterz jest dla nich. Musimy cały czas szukać nowych sposobów docierania do ludzi. Nawet jeśli niektóre z nich innym wydają się bezsensowne. Zresztą, jeśli sensowność mielibyśmy mierzyć tym, co mówią inni, to musielibyśmy powiedzieć, że cały Kościół jest bez sensu, ponieważ wielu ludzi na świecie właśnie w ten sposób myśli.
A inni księża nie krytykują tych pomysłów?
Księża mogą mieć różne opinie, ale w dużej mierze wszystko zależy od tego, czego ja chcę i czego się boję. Kiedy człowiek robi coś innego niż większość, to zawsze komuś to się nie spodoba. Być może dlatego, że to zmusza do refleksji nad swoim działaniem. Reakcje są różne, ale wołanie Pana Boga jest dla mnie ważniejsze, niż reakcje niektórych ludzi.
Ja sam zostałem odnaleziony w Kościele przez to, że ktoś poświęcił mi czas. Dlatego nie wyobrażam sobie, że mógłbym być służbistą czy teoretykiem wiary. Dziś mamy mnóstwo teoretyzowania, a tymczasem wielu ludzi już nie usłyszy z ambony o miłości Boga.
Nawet jeśli słyszymy o miłości Boga z ambony, to mimo wszystko jest to coś, co może nie do końca do nas dociera. Nie odbieramy tego słowa osobiście, lecz jak przekaz dla tłumu. A tymczasem, kiedy o Bożej miłości ktoś mówi wprost o mnie, to zupełnie inaczej to odbieram.
Dokładnie.
I ludzie przychodzą?
To nie jest też tak, że są tłumy. Rozpocząłem tę ławeczkę i spacer ok. rok temu. W ostatnim czasie, z powodu pandemii i wakacji z pielgrzymkami, ten czas na ławeczce był trochę bardziej ograniczony. Można powiedzieć, że na razie cały czas jestem w fazie przyzwyczajania ludzi, że tam jestem. Są dni, że rozmawiam nawet z kilkunastoma osobami, ale kilka razy było tak, że nie było nikogo.
Czasami przychodzą też bezdomni czy panowie, którzy lubią sobie pożartować, więc nieraz jest bardzo zabawnie. Takie zwykłe rozmowy pokazują, że jestem po prostu człowiekiem. I cenne jest to, że się poznaliśmy. Być może za jakiś czas, kiedy taka osoba będzie tego potrzebowała, przyjdzie porozmawiać o czymś duchowym, bo już się znamy.
Najczęściej ludzie przychodzą, żeby się po prostu wygadać. Niektórzy są w Kościele, ale przychodzą też tacy, którzy nie są blisko wspólnoty Kościoła. Nie jestem poradnią psychologiczną czy wybitnym kierownikiem duchowym. Ale widzę, że ludziom czasami przede wszystkim chodzi o to, by mieli się przed kim wypowiedzieć. Czasami Pan Bóg da mi jakąś myśl i wtedy coś podpowiem. Czasami przychodzą osoby, które nie rozumieją czegoś w funkcjonowaniu Kościoła czy wspólnoty. Kilka razy już się tak zdarzyło, że wyprowadziłem kogoś z błędnego myślenia, z którym chodził przez kilkanaście lat. Ktoś przez kilkanaście lat nie przyjmował Komunii świętej, bo usłyszał, że nie może. A okazało się – że mógł. Czasem to najzwyklejsze na świecie spowiedzi.
Kiedy nikt nie przychodzi, to pewnie łatwo zwątpić w sens tych inicjatyw.
Dla mnie spacer i ławeczka są ważne także dlatego, że nawet jeśli nikogo nie ma, z nikim nie rozmawiam, to ja jestem sam z Bogiem, ze sobą.
Czasami ławeczka czy spacer nie są dla mnie łatwe. Przychodzą osoby tak głęboko wierzące, że mnie to poraża i powoduje w moim życiu wielki wyrzut sumienia. Najtrudniej jest z tymi historiami, które są ciężkie do rozwiązania z powodu naszych decyzji. Zwłaszcza, jeśli chodzi o Komunię świętą – w małżeństwie czy w ponownym związku. Czasami człowiek nie chce, czy nie potrafi zmienić swojej sytuacji. I to jest najtrudniejsze, kiedy człowiek odchodzi poniekąd zawiedziony. Ale to w zasadzie dotyczy każdego z nas.
Czasami jest też lekka frustracja, ponieważ nie ukrywam, że chciałbym tymi inicjatywami trafić też do młodych. I kiedy ich nie ma, czasami może pojawić się zniechęcenie. Ale nie możemy się poddawać.
Przyznam się teraz do czegoś. Najbardziej czekam na to, że przyjdzie kiedyś młody, nieznany mi człowiek i powie, że chciałby służyć Panu Bogu.
Może akurat ktoś taki przeczyta ten wywiad i pomoże w spełnieniu Księdza marzenia!
(śmiech) Może. Miejsca, z których przyjeżdżają ludzie, aby porozmawiać bywają zadziwiające. Czasami z Poznania. Kiedyś przyjechała pani z Siedlec. To mi pokazało, że ta sprawa musiała być dla niej bardzo, bardzo ważna. Ale to też mnie mobilizuje, żeby się cały czas douczać i formować, by jak najlepiej służyć ludziom.
A jak to wygląda? Czy trzeba się umówić?
Nie trzeba się umawiać. Staram się być w środy i czwartki od 15.30 do 17.30 na ławeczce w miejscu, o którym wiem, że chodzi tamtędy mnóstwo ludzi. Czasami ludzie wielokrotnie przechodzą przez plac Wolności w Koninie, gdzie siedzę, i dopiero po jakimś czasie zdecydują się zatrzymać na chwilę, zagadać.
Spacer jest także po to, by dać ludziom możliwość spokojnego porozmawiania, spowiedzi. Jestem w dużej parafii i czasami nie ma komfortu spowiedzi. Nie jest to w takich okolicznościach i komforcie – w jakim chciałbym spowiadać – a już tym bardziej nie w takich okolicznościach chciałbym przystępować do spowiedzi jako penitent. Oczywiście, w sakramencie spowiedzi najważniejsze jest to, że Pan przebacza mi grzechy, ale czasami potrzeba rozmowy, ponieważ są problemy i sytuacje, kiedy po prostu nieludzkie byłoby zwyczajnie powiedzieć „żałuj za swoje grzechy” i odpukać w konfesjonał.
Na spacer nie wyznaczam też limitu czasu. Zawsze we wtorki od 20.00 spaceruję wokół kościoła i można przyjść. Od pierwszej do ostatniej osoby, czasami trwa to krócej, innym razem dłużej
To trochę zaskakujące – dać ludziom czas. Zwykle słyszymy: „Nie mam czasu”.
Dlatego powstała ławeczka i spacer, ponieważ chciałem dać ludziom czas, żeby mogli przyjść i ze spokojem się wygadać. Spacer jest wieczorem, u mnie przy parafii, spacerujemy dookoła kościoła. Jesteś już po pracy, po obowiązkach, dzieci przygotowały się do szkoły, wtedy jest spokojny czas, że można przyjść, porozmawiać i zrzucić to, co leży nam na sercu. A nie byłoby to możliwe w konfesjonale przed mszą czy w niedzielę, bo wtedy nie mogę poświęcić każdemu penitentowi tyle czasu, ile by potrzebował. Gdybym tak zrobił, to innych, którzy potrzebują spowiedzi, by móc przystąpić do Komunii, zostawiłbym bez rozgrzeszenia, prawda?
Wierni rozpoznają Księdza po sutannie?
Tak, oczywiście. Generalnie brakuje mi sutanny w życiu publicznym. Nie chodzi o to, żeby prowokować, ale chciałbym widzieć na mieście księży w sutannie, którzy służy spowiedzią czy rozmową, a nie są tylko urzędnikami Kościoła. Generalnie sutanna jest dla mnie bardzo ważna. Ja wiem, w jaki sposób na mnie wpłynął ten strój. Sutanna to dla mnie ważny znak, pokazuje kim jestem.
Chciałbym, żeby ludzie widzieli, że najpierw jestem przede wszystkim człowiekiem, a dopiero później księdzem. Żeby widzieli, że pod tą sutanną jest normalny człowiek, żeby wiedzieli, że jestem z nimi. Jestem księdzem, duszpasterzem, ale to mnie nie powinno oddzielać od ludzi.
„Pasterz pachnący owcami” – wielu świeckich bardzo często powtarza te słowa papieża Franciszka. Tęsknią za takimi kapłanami.
Często w kontekście ewangelizacji i nowych form ewangelizacji często przywoływany jest papież Franciszek, jego gesty i nauczanie. Ale do mnie bardzo mocno przemówił papież Benedykt XVI. Uważam, że on naprawdę pewne rzeczy przewidział w sposób proroczy. Jego wizja Kościoła sprzed kilkudziesięciu lat dzieje się na naszych oczach. I to też powoduje we mnie pewną mobilizację, żeby szczególnie troszczyć się o ludzi pogubionych.
Ksiądz Ratzinger pisał już w 1969 roku: Będziesz teraz zarzucał Boże sieci w morze świata. Do ludzi, którzy stawiają opór i zamykają się w ułudzie pozornego szczęścia. Masz wyciągnąć ich z powrotem na brzeg wieczności. Będziesz to robił w posępną noc wielu niepowodzeń. Będziesz to robił niestrudzenie i bez szemrania, również w gorzkich godzinach dnia, w których wszystko wyda ci się niepotrzebne, a dzieło twojego życia zmarnowane.
To są słowa, po które sięgam w chwilach zniechęcenia, kiedy myślę sobie, że będę takim standardowym duszpasterzem, który będzie siedział w kancelarii i krzyczał na ludzi, że się nie spowiadają. Te słowa mnie wtedy motywują, aby się nie poddawać. I musimy siebie nawzajem zachęcać, żeby się nie poddawać.
źródło: Justyna Nowicka/misyjne.pl
Zobacz nasze inne aktualności