I czytanie: Rdz 2, 18–24
Pierwszym fragmentem medytacji na dzisiejszą niedzielę jest poetycki, piękny, tajemniczy i wielowątkowy opis powołania kobiety do istnienia. Wchodzi on w skład tak zwanego poematu o stworzeniu, w którym Bóg wyprowadza z własnego wnętrza wszystko, co istnieje: rośliny, gatunki płazów i zwierząt, szukając dla nich w końcu ukoronowania, punktu kulminacyjnego. Można powiedzieć, że osoba ludzka jest owocem dogłębnej refleksji Stwórcy nad sensem stworzenia. Bez ludzi świat stworzony byłby niedokończony, a przecież działanie Boga nigdy nie jest pozbawione sensu. Innymi słowy, Pan nie zaczyna jakiegoś planu, by porzucić go w połowie z niczym, bez efektu. Scenariusze Boga mogą ulegać zmianie, zawsze jednak będzie to zmiana podyktowana jakimś znaczeniem, przesłaniem, nieraz ukrytym dla ludzi. Jak człowiek jest dopełnieniem sensu dla stworzenia, tak samo kobieta będzie uzupełnieniem sensu dla mężczyzny. Indywidualizm jest nonsensem, jest sprzecznością wobec wartości i kierunku życia. Wyjaśnia oraz dopowiada je dopiero wspólnota, czyli relacja wobec drugiego.
Czy nie jesteś samotnikiem, chorobliwym indywidualistą? Pojawia się jakiś ślad wspólnoty w twoim życiu? Jaki masz do niego stosunek?
Oczywiście partie poematu o stworzeniu kobiety są równie fascynujące jak całość treści drugiego rozdziału Księgi Rodzaju. Wszystko jest więc podobne. Tak jak Pan namyślał się nad zwieńczeniem dzieła stworzenia, dodając doń człowieka, tak samo namyśla się, czym ukoronować mężczyznę (w. 18–19). Stworzenie wyraźnie otrzymuje moc ewolucji, rozwoju, postępu – od dzikich zwierząt po podniebne ptactwo. Bóg przyprowadza gatunki do stóp mężczyzny, a ten jest w stanie je nazwać (w. 20). Należy pamiętać, że nadawanie imienia komuś lub nazwy czemuś w starożytnym świecie wschodnich kultur oznaczało opanowanie tej rzeczywistości, posiadanie jej dla siebie, panowanie nad nią. Mężczyzna nazywa zwierzęta i ptaki, to znaczy obejmuje w ten sposób rząd nad światem stworzonym. Ludzie będą odpowiedzialni za rośliny i zwierzęta, ale jednocześnie będą wyżej od nich. Nie wolno uznawać niższych gatunków za postaci ludzkie, spersonalizowane, jak to dzisiaj dzieje się w schorowanej, zachodniej cywilizacji. Nie wolno nigdy ludzi sprowadzić do poziomu zwierzęcia, jak to zdarzało się barbarzyńskim dyktatorom dwudziestego wieku. Ani do poziomu rośliny, jak to zdaje się dziać współcześnie w potężnych laboratoriach farmaceutycznych.
Traktujesz każdego z ludzi według przyznanej mu obiektywnie godności czy zdarza ci się kogoś poniżyć?
O ile człowiek panuje nad stworzeniem, o tyle nie będzie nigdy władcą nad drugą osobą ludzką. Mężczyzna i kobieta są równi w swej godności. Widać to po tym, że Adam objął panowanie nad wszystkimi zwierzętami, nadając im nazwy – inaczej jednak będzie w przypadku stworzenia kobiety (w. 21). Nad niewiastą panuje tylko Bóg. Mężczyzna nie da jej żadnego imienia, potrafi ją jedynie rozpoznać, uszanować jej istnienie, ucieszyć się nią i przyjąć do siebie. Kobiety są zatem w systemie etyki biblijnej tak samo wartościowe jak mężczyźni. Według swoich możliwości będą uczyć się i pracować. Mogą wybrać z wolnością drogę osobistego powołania, choćby do życia kontemplatywnego, do którego bardziej skłania się żeńska natura. Równoległość męskiej i kobiecej godności podkreśla gra słów, widoczna jedynie w hebrajskim języku rozważanego tekstu. Kobieta to jakby mężczyzna, można by tłumaczyć na język polski (hebr. iśś – mąż, mężczyzna oraz z niego iśśá – kobieta, ale istotnie osobnie, taka sama w godności; w. 22). Człowiek idący przez życie obok drugiego nie jest z prochu, lecz z podobnego ciała, z tej samej krwi i kości.
II czytanie: Hbr 2, 9–11
Pozornie tekst Listu do Hebrajczyków wydawać się może zapisem bardzo rytualnym, kultycznym, napisanym językiem bliskim mentalności żydowskiego puryzmu moralnego. Zasady i nic więcej. Tymczasem jego drugi rozdział prezentuje temat niesłychanie bliski, a mianowicie braterstwo Chrystusa, Syna Bożego, drugiej Osoby Trójcy Świętej ze wszystkimi ludźmi. Ten wątek bardzo rzadko pojawia się w ogóle w Piśmie Świętym w sposób tak otwarty. Owszem, wiara objawiona z jednej strony ukazuje Boga jako przyjaciela ludzi, z drugiej jednak opiera życie duchowe wiernych na zdrowej zasadzie szacunku do obecności Pana, życia w łasce uświęcającej, proporcji między intymną modlitwą a ładem moralnym. Wszystko po to, by dusza człowieka rosła wewnętrznie przez zachowanie bojaźni Bożej, bez której miłość między stworzeniem a Stwórcą byłaby albo banalna, albo zbyt zuchwała. I jedno, i drugie niszczy, a nie rozwija. Jezus z Nazaretu, według autora Listu do Hebrajczyków, zechciał być bratem wszystkich ludzi po to, by każdego zbawić.
Umiesz zachować w duszy i w sumieniu intymność wobec Boga oraz należny szacunek dla Jego majestatu? Nie banalizujesz w jakiś sposób życia moralnego czy życia duchowego?
Medytowany zatem dzisiaj tekst kolejny raz, podobnie jak stało się to już w pierwszej lekturze, obala wizję przewagi jednego człowieka nad drugim. Tak, ktoś musi zarządzać, administrować, nie znaczy to jednak nigdy, że ma prawo uzurpować sobie decyzje nad wolnością i życiem innych osób – że ma dominować. Autor listu objaśnia więc, iż Chrystus został ofiarowany za wszystkich (w. 10a). Nie ma nikogo, kto miałby pozostać poza oddziaływaniem daru zbawienia. Człowiek sam siebie może wyłączyć z planu życia wiecznego. Jednak po stronie Boga przymierze ma charakter totalny – zbawienie po krzyżu i pustym grobie Jezusa, Syna Bożego, jest raz na zawsze otwarte dla wszystkich ludzi. W każdym czasie i w każdym miejscu człowiek może się zbawić. Nie wolno limitować ludziom jakimiś chorymi regułami religijności powszechnego dostępu do źródła zbawienia.
Czy twoja religijność jest zdrowa i harmonijna? Nie ulegasz jakiejś fanatycznej skrajności w kulcie, w etyce, w modlitwie?
Ofiara, która daje zbawienie, stała się doskonała, pełna i powszechna dzięki cierpieniu Pana. Dramat krzyża, jak opisuje się to w tym fragmencie, to w rękach Boga Ojca specyficzna pedagogia – udoskonalił się sam Chrystus i wszyscy bracia oraz siostry, którzy zapragną wejść na drogę zbawienia ścieżką Golgoty. Co ciekawe, autor pisma stosuje tutaj termin „udoskonalił” w sensie czynności kapłańskich (gr. teleioó – składać nieskalaną ofiarę, poświęcić Bogu coś doskonałego, sprawować czysty rytuał; w. 10b). To myślenie przejmie następnie Kościół co do zagadnienia chrztu świętego, w którym wszyscy – biedni i bogaci, mężczyźni i kobiety – jednakowo otrzymują godność kapłańską. Nie znaczy to, że stają się księżmi. Nie, ale chrzest święty stwarza w nich kapłaństwo powszechne jako stan godności wydobytej z wiary. Wszyscy zatem ofiarowują swoje życie Bogu świadomie, tak samo szlachetnie – cokolwiek jest dobrym przedmiotem ich codziennego życia. Tylko niegodziwości nie składa się Panu w ofierze.
Jak wielu ludzi szuka sensu osobistej godności poza granicami własnego istnienia! Sądzą, że wyręczy ich układ albo drugi, potężniejszy człowiek nada znaczenie ich życiu. I nieskończenie cierpią, miotając się między bezsilnością, porzuceniem przez rozmaite grupy wpływu a wykorzystaniem. Wydanie osobistej godności w obce ręce zawsze prowadzi do goryczy, nigdy nie pomaga, nie rozwiązuje zagadki sensu istnienia.
Czy masz odwagę żyć autonomicznie? Wydobywasz sens własnych dni z siebie czy uzależniasz się od czegoś poza tobą? Od czego? Od kogo?
Trzeba więc zdobyć się na odwagę, poucza autor Listu do Hebrajczyków, i w dobrym znaczeniu tego terminu wejść w siebie, a nawet przedostać się do podstaw własnej osobowości. Gdzie człowiek przejmuje odpowiedzialność za darowane mu życie, tam wcześniej czy później napotka źródła sensu istnienia.
Ewangelia: Mk 10, 2–16
Oczywiście fragment Ewangelii wg św. Marka, przepisany na rozmyślanie podczas tej niedzieli, można łączyć z obrazem pierwszego czytania z Księgi Rodzaju. Godność mężczyzny i kobiety jest taka sama. I on, i ona są przede wszystkim żywymi osobami, nigdy narzędziami przewagi czy dominacji drugiego. Ale w dzisiejszym tekście ewangelisty Marka pojawia się coś jeszcze ważniejszego. Dla wierzących Żydów Mojżesz był najwyższym autorytetem, dlatego pragną sprawdzić Jezusa, czy Jego myślenie zgadza się z głównym nurtem hebrajskiej tradycji etycznej. Tak, Mojżesz to niekwestionowany patriarcha, lecz Chrystus przyszedł na świat po to, by najwyższy głos został przywrócony Bogu Ojcu. Warto więc słuchać wielkich ludzi, ale nie wolno ich ubóstwiać. By żyć moralnie i sensownie, trzeba kiedyś w końcu samodzielnie oprzeć się na woli Boga.
Potrafisz dotrzeć – w Kościele i w świecie – do źródła Bożego słowa czy opierasz się wyłącznie na ludzkiej interpretacji?
Godność każdej osoby ludzkiej musi stać na niezależnym fundamencie praw tak ustanowionych, aby nigdy żadna ludzka siła nie śmiała nawet podnieść na nie ręki. Żaden system religijny ani polityczny nie jest w stanie ich stworzyć – muszą przyjść od Stwórcy. Każda kultura jest zdolna poznać nienaruszalne prawa, których źródłem jest sam Bóg: zasada ludzkiej płciowości, wolności osobistych czy możliwość wyboru miłości oraz powołania to normy prawa naturalnego, dostępne dla wszystkich. Jezus odwołuje się do nich. Z jednej strony z szacunkiem traktuje tradycję mojżeszową, pytając o regułę, jaką patriarcha wyznaczył Hebrajczykom (w. 3–5). Z drugiej jednak Pan nie ma najmniejszej wątpliwości, że Mojżesz zaakceptował praktykę rozwodów z motywu pedagogii wzrostu. Widział, jak słabi byli jeszcze Żydzi na pustyni, jak kapryśni, zmienni niczym dzieci, więc rozeznał, że nie może wymagać od nich w tej sytuacji całkowitej wierności. Nie znaczyło to jednak, iż po Mojżeszu prawo małżeńskie nie ulegnie już nigdy ponownej interpretacji. Chwiejność ludzka musi być kiedyś zażegnana. Pedagogia moralna oznacza postęp w górę, w stronę cnoty, a nie schodzenie w dół, w kierunku niskich pasji i pożądań człowieka. Kto by zawierzył swoje istnienie w ręce pożądliwego osobnika, straci sens, upadnie w dół dezorientacji.
Idziesz w górę czy schodzisz na dno słabości? Nie jesteś niewolnikiem kogoś niemoralnego, przewrotnego? Czy nie wydałeś się w ręce podobnego człowieka?
W dialogu z Chrystusem Żydzi zdradzają brak determinacji do rozwoju. Podoba im się ulga, jaką pozostawił biedakom na pustyni Mojżesz, i chcą ją legalizować na zawsze. Grozi to tym, że mężczyźni przekształcą kobietę w zabawkę, w bierne narzędzie do sprzątania domu lub partnera społecznego na krótki, dowolny, subiektywnie liczony czas. Kiedy pan chce, to ją posiada – kiedy zechce, to oddali tylko dlatego, że znalazł u niej coś niewłaściwego (hebr. báh’erwat dábar – odrażająca rzecz, oszpecenie, element brzydoty; w. 4). Ale nie dodaje się do tej decyzji żadnej obiektywnej normy ani kryterium. Jaka jest zasada przyjęcia kogoś, a na jakiej podstawie można drugiemu mówić, że jest odrażający i go odrzucić?
Jak zbawienne jest obiektywne prawo pochodzące od Boga. Nawet jeśli wydaje się ono czymś twardym, to jednak solidność moralnych zasad ma przede wszystkim charakter obronny – broni ludzi od pokusy nadużycia drugiego. Osoby, których siłowo i bezczelnie użyto dla kogoś lub dla czegoś z powodu ideologii, manipulacji, polityki, przemocy seksualnej lub brudnego zysku, cierpią przez lata i chwilami wydaje się, że nie zaświeci im już żadne światło w mrocznym tunelu. Chrystus rozjaśnia nawet najbardziej brutalne cienie ludzkiej egzystencji. Sens życia straci człowiek, który zaufa subiektywnym regułom drugiego. Kto pewnie stoi na prawie Boga, będzie prześladowany, ale nie będzie się chwiał u swych podstaw.
Zobacz nasze inne aktualności