I czytanie: Ez 2, 2–5
Wielki prorok Ezechiel to nie tylko wybitny profeta, ale również arystokrata hebrajski. Należał do wysokiego, szlacheckiego rodu. Dlatego też około roku 597 przed Chrystusem wskutek dramatycznej i zupełnie zaskakującej Żydów napaści ze strony Babilończyków Ezechiel został deportowany w głąb obcego sobie imperium. Nie było tam kultu, nie było wolności, nikt nie szanował Hebrajczyków, a ludzie bardziej wykształceni i kapłani doświadczali upokorzeń. Tak oto wysoka pozycja rodowa, która w Jerozolimie oznaczała wyróżnienie, stała się zalążkiem przekleństwa. Czy nie lepiej było urodzić się małym, nic nieznaczącym, nieprowokującym więc niczyjego ataku? Bóg działa jednak zaskakująco. Warto było być uprowadzonym, zniewolonym, wrzuconym do ciemnej piwnicy, w której właśnie Ezechiel – do tej pory jeden z wielu bogaczy i przeciętnych kapłanów świątynnych, pasywnie pełniących liturgiczne funkcje przy ołtarzu – zrodził się do wielkiego proroctwa, bo właśnie w obozie uchodźców nad rzeką Kebar zaczął oddziaływać na niego Duch Pana.
Masz odwagę żyć pełnią czy marzysz o spokojnej, wiejskiej, wygodnej egzystencji? Umiesz stanąć w obronie prawdy czy jesteś jak guma – dopasujesz się do każdego? Nie masz pretensji do Boga, że dał ci wymagające powołanie lub życie?
Autor księgi już w pierwszych wersetach proroczego pisma konkretnie zlokalizował miejsce akcji. Wspomniana tu rzeka Kebar w istocie przypomina szeroki do trzydziestu sześciu metrów kanał, położony na lewym brzegu potężnego zbiorowiska Eufratu. Obóz uchodźców musiał leżeć między miastem Babilonia a osadą nazywaną Nippur. To w tym miejscu nawrócił się pobożny kapłan Ezechiel, który dotąd w swoim uporządkowanym życiu karnie składał Bogu kozły, gołębie i baranki na ofiarę. Robił to według intencji ludzi, którzy przynosili je do świątyni jerozolimskiej. Rzeka Kebar, niewola i obóz dla uchodźców sprawiły, że pokorny sługa świątyni zmienił się w męża Bożego. Wygodny arystokrata stał się prorokiem, który walczył i był gotów zginąć za Pana, prawdę i prawo.
Bóg od razu stawia sprawę bardzo jasno. Koniec z tolerowaniem podwójnego życia Żydów, którzy przynoszą zwierzęta na ołtarz, a na co dzień niszczą duszę własną oraz innych. Kapłan Pana nie może się ich lękać. Po to Bóg stawia powalonego Ezechiela na nogi i posyła go do Hebrajczyków, aby nawracał ich tak, jak nawrócił się sam. Co wart jest kapłan o tchórzliwym sercu i martwych wargach? Bóg mówi do swojego proroka, że czeka go bardzo trudne wyzwanie. Ludzie, do których pójdzie, to osoby dobre, ale zepsute. W tekście poruszające jest to, że Pan co prawda postrzega Żydów jako swoich synów (w. 3), ale używa aż czterech wyrazistych, a nawet bardzo negatywnych określeń, by udowodnić, jak nisko upadł naród wybrany. To buntownicy, ludzie o bezczelnych twarzach, zatwardziałych sercach, bardzo oporni. W gruncie rzeczy Żydzi z takim wnętrzem są godni współczucia. Mogli być naprawdę silni w Bogu, a doszukali się w życiu jedynie zniewalającej, kompromitującej sens słabości. Bo co to za moc ciskać chamskie półsłówka, gapić się złośliwie, obgadywać za plecami czy uprawiać hipokryzję jak małe, złodziejskie poletko. Prorok pokaże im prawdziwą siłę Pana.
Mówisz prawdę czy przymilasz się ludziom? Nie próbujesz wkupić się do grupy ludzi złych, zepsutych, niemoralnych? Zachowujesz niepodległość duszy i sumienia?
Czy Bóg nie wymaga zbyt wiele od swojego sługi Ezechiela? Nie dość, że Stwórca dopuścił na niego żywot niewolnika w Babilonii – a przecież to ogromne obciążenie – to jeszcze każe mu innych wyciągać z dna egzystencji. Łatwo walczy się u boku kogoś, kto jest zdolny, inteligentny, twórczy, kto idzie cały czas do przodu. Ale starać się o wybudzenie uśpionych, motywowanie przeciętnych czy powoływanie do wiary wątpiących? W dalszych fragmentach Księgi Ezechiela można wielokrotnie oglądać proroka samotnego, przebywającego na pustkowiu, ostrożnie stawiającego kroki nagą stopą pośród skorpionów. Ale zawsze mocnego w Panu. I wolnego od ludzkich żądań, kłamstewek czy kaprysów.
II czytanie: 2 Kor 12, 7–10
Nie dość, że samo pismo Pawła z Tarsu do chrześcijan w Koryncie ma dwie części, to jeszcze niektórzy ze współczesnych badaczy biblijnych dowodzą, że wewnątrz kolejnego listu można doszukać się tematycznych fragmentów z partii A i B. Od dziesiątego rozdziału zaczyna się właśnie część druga, w której Apostoł Paweł – często dość stanowczo i emocjonalnie, nawet z wybuchami sprawiedliwego oburzenia – broni sensu swojej misji. Wykazuje własną niewinność i obnaża hipokryzję krytyków. W rozdziałach z partii A Święty Paweł zdawał się traktować chrześcijan korynckich z dużym zaufaniem. W rozdziałach B widać twarde, otwarte, boleśnie szczere rozmowy braterskie, pełne korekty i szukania prawdy. Czy tego samego nie doświadczał Ezechiel, który musiał poruszać się w obozie żydowskich uchodźców szczerze, ale roztropnie? Tak samo musiał to robić Paweł pośród Koryntian – z wiarą, że przyjmą Ewangelię, lecz zawsze roztropnie.
Nie dało się uciec od zesłańców babilońskich. Prorok musiał codziennie spoglądać na ich bezczelne twarze i słuchać przekleństw zamiast psalmów. Kościołowi również nie da się oddzielić od Koryntian, którzy są trochę na nie, trochę na tak, ale ciągle grają, odwlekając tym samym życie Ewangelią na sto procent. Czy Paweł Apostoł ma na to jakieś rozwiązanie? Żeby się nie zniechęcić, nie uciec, nie ulec goryczy, nie krytykować wszystkich i wszystkiego, święty odwraca wzrok od grzechu hipokrytów i robi rachunek sumienia (w. 7b). Wówczas na dnie duszy znajduje oścień od szatana, który go upokarza i zabiera czas przed pełnym przyjęciem logiki Jezusa. Jeśli Pawła z Tarsu tyle lat po nawróceniu kosztuje przemiana i nowe myślenie, więcej jeszcze będzie ono kosztować Koryntian.
Nie skupiasz się zbytnio na problemach innych? Nie spijasz przesadnie ich toksyn? Stajesz sam w prawdzie czy usiłujesz bez końca rozliczać innych?
Można spostrzec, że część B drugiego listu do chrześcijan korynckich to kolejne z Pawłowych nawróceń. Każdy, kto szuka Boga, ma ich kilka w swoim życiu. Nie da się pozostać zawsze na poziomie tego pierwszego, jasnego, spektakularnego. Konieczna jest ciągła czujność i korekta. O dziwo, podły świat i podlejszy człowiek tylko w tym pomaga. Dzięki trudnej misji wśród Koryntian Paweł przestaje być mieszkańcem w świecie obcych ludzi i zamieszka w domu wolnego, własnego wnętrza (gr. episkénoun – budowanie mieszkania, zdobycie miejsca, zajęcie przestrzeni, przysposobienie sobie domu; w. 9). To jest dopiero szczyt wiary, gdy wreszcie mieszka się w sobie, w swoim sumieniu, w uporządkowanym wnętrzu – ostatecznie w Bogu.
Ewangelia: Mk 6, 1–6
Jednym z największych misteriów Ewangelii, która przeradza się stopniowo w życie duchowe, jest konieczność przyjęcia Chrystusa, ale odrzuconego, ukrzyżowanego. Nie ma problemu, by za Pana uznać Jezusa w chwilach tryumfu – lecz na krzyżu? Fragment Ewangelii Marka podawany na medytację tej niedzieli tłumaczy coś bardzo ważnego i uspokajającego. Co prawda Jezus zostanie odrzucony w Nazarecie, ale właśnie w chwili sądu, męki i ukrzyżowania Rzymianie wciąż będą widzieć w Nim Nazarejczyka – nawet wypiszą mu to na desce, nad głową, kilka sekund przed zbawiennym zgonem. Nie wszyscy Żydzi wtedy i nie wszyscy ludzie dziś odrzucili Chrystusa. Nigdy do końca nie jest więc porzuconym ktoś, kto w Niego wierzy.
Modląc się dobrą nowiną, można mieć wątpliwość i zadawać sobie pytanie: Gdzie mieszka Jezus z Nazaretu? Dziś Marek Ewangelista wprowadza czytelnika do rodzinnej ziemi Chrystusa (gr. patris – ojcowizna, dom rodzinny, ziemia przodków; w. 1). Pan z krainy Gerazeńczyków, gdzie prowadził intensywną działalność misyjną, udaje się do Nazaretu, który w końcu jest Jego ojczystym miastem. Jezus stara się być dobrym obywatelem, dlatego uczestniczy w modlitwach szabatu i stawia się, jak wszyscy, w sobotę w lokalnej synagodze. To tu rozgrywa się dramat odrzucenia. Ewangelia zawsze stawia wyższe wymagania. Ezechiel został odrzucony przez migrantów nad rzeką Kebar, z daleka od domu. Paweł przeżył to samo w Koryncie, we wspólnocie, którą kochał i którą sam zakładał. Ale Jezus z Nazaretu będzie odrzucony przez swoich – to cały ból Pańskiego krzyża. To też wielka zapowiedź istoty chrześcijańskiego życia.
Doświadczyłeś obcości w swoim własnym domu? Jakiego rodzaju? Jak to przeżywasz? Czy wiesz, że niemożliwe jest, abyś kiedykolwiek stał się obcy dla Boga?
Najbardziej dojmujące staje się to, że Żydzi zamiast rozpoznać w Jezusie Mesjasza i Zbawiciela, są przewrotni i gorszą się Jego nauką (gr. skandalon – wzburzenie, niesmak, oburzenie, wrzawa, sprzeciw; w. 3). W Ewangelii tymczasem nie ma zła, musi być jednak totalna bezinteresowność w przyjęciu jej logiki. Nikt, kto oddaje się misji rozkrzewiania wiary, nie zyska dzięki ludziom. Ci, którym głosi się zbawienie, będą zyskiwać, a posłańcy Jezusa będą na straconej pozycji. Nie utworzą żadnej partii wpływu ani stronnictwa. Będą musieli łożyć koszty podróży, płacić zdrowiem, i to bez żadnej pretensji. Człowiek długo musi iść w stronę Boga i latami dojrzewać do chrztu. Gdy Ewangelię głosi się z miłością, czas odrzucenia nie jest tak bardzo uciążliwy.
Zobacz nasze inne aktualności