I czytanie: Iz 49, 3. 5–6
Mniej więcej do XVIII wieku sądzono, że całą Księgę Izajasza napisał jeden człowiek. Po prostu taki był stan ówczesnej wiedzy biblijnej i badawczej w ogólności. Wraz z początkiem czasu nowożytnego dzięki analizie stylu i kontekstu literackiego oraz historycznego uczonym udało się wyodrębnić dwóch kolejnych autorów zwoju.
Rozdział podawany przez Matkę Kościół do medytacji na tę niedzielę to właśnie tekst drugiego autora księgi, tak zwanego Deutero-Izajasza. Źródłem zaś modlitwy będzie powszechnie znana, powtórna pieśń Sługi Jahwe, bardzo poruszającej i centralnej postaci całej księgi, która dzięki wierności wbrew wszystkim siłom tego świata zdoła odnowić ludzkość i przyprowadzić ją ponownie do Boga. Sługa Pana najpierw doświadcza wielkiego, duchowego ucisku. Wszystko wydawało się dziać na próżno (hebr. tohu – ciągle to samo, jałowość, bezcelowość, kołowrotek beznadziejnych wysiłków).
W medytowanych dziś wersetach jednak przychodzi niespodziewanie na Sługę wielka pociecha. Z początku adresatem słów wezwania, które wychodzą z ust Boga, ma być cały lud Izraela (w. 3). Co ważne i niezmiernie ciekawe, naród izraelski określany jest mianem Sługi, ale w znaczeniu biblijnym jest to niezwykłe wyróżnienie. W starożytności wschodniej tytuł ten przynależał do osób najbliższych władcy, bardzo zaufanych, znających całą jego intymność, codzienny plan działania, godziny spotkań, a nawet uczucia. Słudzy więc cieszyli się nadzwyczajnym zaufaniem monarchów. Co ważne jednak, nie wykonywali tej zaszczytnej funkcji dla zysku albo awansu. Najczęściej bezinteresownie chronili swego pana, tracąc dla niego nawet życie.
Stąd właśnie tytułem Sługi w Starym Testamencie – w odniesieniu do Boga – określa się ludzi o wyjątkowej misji, takich jak Mojżesz, Jozue czy Dawid. I nagle, mimo tak wielkiego wyróżnienia, Bóg idzie dalej. Izrael nie tylko będzie Sługą, choć to tak wiele, ale ma się stać światłością dla narodów (w. 6). To jasne, że każdy wiersz Starego Przymierza jest zapowiedzią Nowego Testamentu. Izrael przeobraził się w Kościół. Dziś i do końca wieków Sługami Boga będą więc chrześcijanie. Pan nadal ufa powołanemu przez siebie Kościołowi.
II czytanie: 1 Kor 1, 1–3
Autorem Listu do Koryntian jest Paweł z Tarsu. Tekst został podyktowany niejakiemu Sostenesowi, który pełnił funkcję apostolskiego sekretarza. Być może był nawróconym na chrześcijaństwo Żydem, a nawet przełożonym synagogi.
Przypuszcza się, że Paweł spisuje pismo do wspólnoty korynckiej około roku 50 po zmartwychwstaniu Chrystusa, przebywając w Efezie. Apostoł z pełną premedytacją mówi od początku tak mocno o godności chrześcijan. Dla autora Listu do Koryntian uczniowie Pana są Kościołem Boga (gr. eklesia thou theou – zwołanie pochodzące od Boga, a nie od ludzi, nie kolejna partia, lecz sprawa Boża; w. 1).
Historia przekazuje stosunkowo dużo wiadomości o wspólnocie chrześcijan w Koryncie. Właściwie większość z nich wywodziła się ze społecznej elity, piastując nawet po przyjęciu chrztu wysokie funkcje społeczne w mieście. Korynt to był Nowy Jork starożytności. Miasto w tamtym czasie ogromne, porywające, gigantyczne, służące wszystkim karierą i rozkoszami doczesnego świata. Tylko ulegać i brać wszystko dla siebie, rosnąć w dobra materialne i sycić się nimi, zyskiwać.
To dlatego Paweł od początku jasno stawia sprawę wiary. Kto przyjął chrzest i Ewangelię, jest przede wszystkim powołany do świętości (gr. kletois xagiois – nie święci sami z siebie, lecz wybrani przez Boga aż do takiej godności; w. 2). Człowiek sam z siebie, tak w Koryncie, jak w świecie współczesnym, może stać się celebrytą, ale świętość – czyli ewangeliczny sposób życia, modlitwa, sakramenty, moralność, miłość, służba, powołanie – zawsze są ponad. Tylko głupcy mogą myśleć, że doczesna wielkość salonów stoi ponad darem Bożej przyjaźni.
Nic nie zyska ten, kto zrobi karierę kosztem osobistej świętości. Ma zaś wszystko ten, kto staje się wiernym sługą Bożej sprawy.
Ewangelia: 1 J, 29–34
Jak mądra jest pedagogia duchowa Matki Kościoła, tak dobrze obecna w liturgii! Dopiero co zakończył się szczególny okres Bożego Narodzenia, w czasie którego pisma Janowe były dla wszystkich przewodnikiem modlitwy wewnętrznej. Okres zwykły, jaki teraz nastał, nie jest jednak zerwaniem w liturgii. Przeciwnie – stanowi dobrą, pokorną kontynuację duchowego wzrostu człowieka. Stąd na początek powraca Jan Ewangelista.
Jego tekst, stanowiący tym razem ewangeliczne źródło modlitwy myślnej, to tak zwane świadectwo Chrzciciela. Co ciekawe, ten wielki prorok pustyni sam najpierw zaświadcza, a czyni to aż dwukrotnie dla podkreślenia wagi swojego świadectwa, że nie znał wcześniej Chrystusa (w. 31; 33). Pragnął Go poznać, ufał, że nadejdzie, ale dopiero Duch wskazuje, kim i gdzie jest wybraniec, Syn Boga (w. 33–34).
Chrzciciel widzi Ducha Świętego nad Jezusem z Nazaretu. Ewangelia Jana jest tu różna w narracji od tekstów synoptycznych. Marek, Mateusz i Łukasz również mówią o zstąpieniu Ducha Bożego na Mesjasza, ale w ich opowieściach dokonuje się to zawsze podczas chrztu Pana w Jordanie. W mistycznej narracji Jana Ewangelisty zejście Ducha na Jezusa to wewnętrzne widzenie i zewnętrzne świadectwo samego Chrzciciela. Prorok jest poruszony, Duch Boży spoczywa bowiem na Jezusie (gr. katapauein – okrywać na trwałe, nierozerwalnie, nieodwołalnie, pokrywać od głowy do stóp; w. 32).
W konsekwencji Chrystus, namaszczony Duchem Świętym, staje przed oczyma Jana Chrzciciela jako Baranek Boży (aram. talya – co znaczyć może sługę, młodego chłopca albo właśnie baranka). Jan wybiera to ostatnie znaczenie, aby dobrze objaśnić modlącym się, jak obfita jest cena wybawienia. To szczególna intuicja proroka. Baranek jest znakiem paschalnej ofiary, którą wkrótce Chrystus złoży za wszystkich, a tym samym wysłuży wierzącym zbawienie wieczne. Kto z czysto ludzkiej perspektywy spojrzy na Baranka, nie domyśli się Jego siły i mocy. Dla ludzi przyziemnych to tylko bezbronne zwierzę, godne pogardy i tanie w handlu. Baranek nie ma czym imponować, jak choćby pies myśliwski albo koń wyścigowy.
Ofiara, oglądana z wnętrza wiary, nie ma nic wspólnego z ludzką potęgą – jest darmowa, niewarta ekonomicznego oszacowania, właśnie taka, jak życie Baranka. Tego znaku pragnie Bóg, aby dać człowiekowi czytelny sygnał o powszechności zbawienia. Za odkupienie nie płaci się karierą albo sukcesem, lecz maluczką, pokorną wiarą.
Zobacz nasze inne aktualności