Imię proroka Sofoniasza jest dość popularne i stosunkowo często występuje w innych częściach Starego Testamentu. Oznacza po hebrajsku: Jahwe ochronił. Ze współczesnych badań wynika, że ów prorok z tzw. katalogu mniejszych nie był Żydem, lecz Etiopczykiem. Śledząc uważnie tekst jego księgi, da się zrozumieć, że Sofoniasz to znakomity pisarz, operuje bowiem ironią, metaforą i bogatą grą słów, choć nadrzędny jest wciąż sam sens duchowy.
Prorokowi zatem chodzi nade wszystko o przekonanie wierzących, że istnieje sąd Boży i że wszyscy pokorni – ten aspekt jest wart podkreślenia – mogą mieć silną nadzieję zbawienia. To dlatego fragment proroctwa podawany dziś na medytację rozpoczyna się od zdania umacniającego uniżonych i ubogich (hebr. am-ha-áres – ubodzy duchem, zawierzeni, ufający w Bogu; w. 2, 3). Dokładnie to pragnie ogłaszać Sofoniasz, a co ważne i ciekawe, używa w tekście specyficznego terminu, mówiąc o biedakach ziemi, a więc o nędzarzach bezowocnie pracujących na roli, wyzyskiwanych często przez bogaczy i zbójców. Takich biedaków Pan uchroni od gniewu w dzień swojego sądu.
Decyzja Boga zadziwia. Nie chce On bowiem wielości wyznawców w świątyni, lecz swoją miłością skłania się ku maleńkiej, ale wiernej reszcie Izraela (w. 3, 13). To kolejny ze znaczących terminów Starego Testamentu, który ma również istotne znaczenie dla refleksji w Nowym Przymierzu – reszta Izraela, mała trzódka, jak to powie Jezus. Bóg nie skupia się na wielu. To nie liczba stanowi przewagę w historii zbawienia. Pan ocali niewielu, ale silnych jakością wiary, myśli i moralności.
Znając dobrze kontekst napisania i powstania listu do chrześcijan w Koryncie, zadziwia, a wręcz szokuje już sam początek drugiego fragmentu biblijnego, danego przez Matkę Kościół wierzącym na modlitwę myślną tej niedzieli. Nie należy zapominać, że wspólnotę koryncką tworzyli ludzie pyszni, wyniośli, trudni w nawróceniu, którzy obyczaje religijne na próżno usiłowali konfrontować z duchem pustego, upadłego moralnie i przesadnie bogatego miasta, jakim był Korynt. Wydaje się, że pozycja społeczna i znaczenie podania ręki ze strony wysoko noszących głowę osobistości korynckiego społeczeństwa albo choćby jeden gest pustej łaskawości intrygował i przesadnie wiązał wewnętrznie emocje wielu chrześcijan z tego miasta.
Paweł więc prowokuje! Przekornie widzi Koryntian nie jako wpływowych i szlachetnych, ale nędznie urodzonych, słabych, a nawet głupich (w. 26–27). Nie, apostoł nie drażni swoich braci, nie zadaje niepotrzebnego i tępego bólu pyszałkom, lecz prowadzi ich do właściwej wolności wiary. Rywalizacja z nadętym społeczeństwem korynckim nie ma już żadnego znaczenia dla kogoś, kto wybrał Chrystusa Ukrzyżowanego (w. 30).
Nie należy więc szukać pochwał, nie należy imponować światu. Wiara nie będzie nigdy oklaskiwana. Nie są jej potrzebne wygodne krzesła w gabinetach doczesnych hipokrytów. Człowiekowi wierzącemu przede wszystkim musi zależeć na podobaniu się Bogu (gr. kauxastó – chluba, chwała, zasługa nie u ludzi, lecz w oczach jedynego Pana). Tylko Chrystus Ukrzyżowany spogląda na każdego z ludzi proporcjonalnie, harmonijnie, sprawiedliwie, bezinteresownie.
Wszyscy znawcy tekstów biblijnych twierdzą jednogłośnie, że Kazanie na górze, które w tę niedzielę jest natchnieniem do medytacji, to serce Ewangelii Mateusza. W nim autor pierwszej księgi nowotestamentalnej, Dobrej Nowiny, zawarł najważniejsze streszczenie z tego wszystkiego, co chciał opowiedzieć. Początkiem zaś znakomitego tekstu Kazania na górze będzie Osiem błogosławieństw, które musiał wypowiedzieć sam Chrystus. Żaden pobożny Żyd przecież nie zdobyłby się na takie myślenie.
W każdym z wersetów Pan odnosi się do szczególnej kategorii ludzi, których można nazwać ubogimi duchem (gr. ptoxoi – skromni, maluczcy, polegający jedynie na Bogu; w. 3). Podobnie jak w dwóch lekturach powyżej, tak i w Ewangelii Jezus pragnie wychować w swoich uczniach postawę niezależności wobec wpływów świata, która zaowocuje czymś o wiele bardziej istotnym – heroiczną ufnością w to, że Bóg prowadzi i nigdy nie opuszcza swoich.
Łatwo jest ufać w powodzeniu, lecz jak trudno jest zdać się na Pana, gdy jest się niesprawiedliwie potraktowanym, pominiętym i prześladowanym, płaczącym, tak cichym, że nikt nie słucha, zmarginalizowanym.
Ktoś zależny od świata nigdy nie pojmie, że światowość to w istocie nieszczęście. Będzie myślał, iż chodząc na sznurku kariery albo zysku, jest szczęśliwy, medialny, jest bogatym celebrytą.
Jezus specjalnie zmienia, operując na otwartym sercu Ewangelii, samo pojęcie szczęścia. Prawdziwie szczęśliwi są ubodzy duchem, lecz za to wolni w głębi siebie od szukania akceptacji w oczach możnych i władczych. Pan rozwija tu sprawdzoną, biblijną, objawioną jeszcze w Starym Testamencie zasadę szczęścia (hebr. ashre – prawdziwi mędrcy, zdystansowani do pozornej wielkości świata, spokojni, wewnętrznie szczęśliwi, stabilni, szeroko myślący).
Zobacz nasze inne aktualności