I czytanie: Jer 31, 7–9
Z reguły przypuszcza się, i słusznie, że to człowiek powinien składać obietnice Bogu. A Stwórca zweryfikuje, szczególnie na sądzie szczegółowym, po zakończeniu życia każdego z ludzi, na ile wszystko, co było przyrzeczone, zostało dopełnione, na ile zaś brzmiało tylko jak idealistyczna deklaracja. Tymczasem prorok Jeremiasz zaskakuje, ponieważ całe rozdziały jego księgi opisują kierunek odwrotny – to Bóg zobowiązuje się wobec ludzi. Jak to możliwe? Trzeba zrozumieć naturę wspomnianego zobowiązania. Oczywiście Pan nie traci niczego z Boskiego statusu, bo to On jest wieczny i nieskończenie większy od człowieka. Nic tu się nie zmienia. Osoba ludzka nie była, nie jest i nigdy nie będzie Bogiem. Skąd więc zobowiązanie się Stwórcy wobec własnego stworzenia, o którym będzie mówił często wielki prorok Jeremiasz? Dla Boga człowiek jest dzieckiem. Pan czuje się ojcem, który kocha ludzi i pragnie ich chronić. Zatem można powiedzieć, że Pismo Święte w pierwszym czytaniu podaje wiele ważnych informacji o Bogu Ojcu.
Przede wszystkim w medytowanych tej niedzieli wersetach z proroctwa Jeremiasza uderza wizja tak zwanej Reszty Izraela (w. 7c). To bardzo znaczący termin w całym Starym Testamencie. Reszta Izraela to wierni najbardziej wypróbowani. Noszą na sobie rany zadane przez świat, ale mają piękne dusze, są płodni, zdolni przetrwać wszystkie cierpienia. Niewidomi znają wyższe światło, by znajdować Boga, chromi idą w procesji wiary, płaczący są silniejsi od smutku, a kobiety brzemienne noszą pod swoim sercem przyszłych wojowników sprawy Pana (w. 8b). Dramaty życia wysmagały ich i zahartowały do tego stopnia, że nic nie jest w stanie zachwiać ich ufnością i miłością wobec Boga Ojca.
Na ile trudy życia hartują twojego ducha, a na ile podcinają ci skrzydła? Rany, które masz, są źródłem twojej mocy czy zachwiania się?
To właśnie różni Resztę Izraela od reszty świata. Ludzie światowi, ci o słabej wierze, pod wpływem najmniejszego bólu, porażki, zmagania, które z góry uznają za niepotrzebne i zbyt duże, najszybciej oskarżają Stwórcę. Wszystkie pierwotne argumenty ateizmu są aż nazbyt znane: skoro Bóg jest dobry albo wszechmocny, to jak może na to patrzeć bezczynnie? Reszta Izraela ma wiarę, która odsłania pełen sens każdego wydarzenia, także tego z rzędu najbardziej bolesnych. Nikt nie będzie więcej podważał wiarygodności, miłości, czyli autorytetu Boga Ojca. Co więcej, do Reszty Izraela należy przygotowanie specyficznej liturgii. W wizji Jeremiasza wszyscy ci ludzie – brzemienne kobiety, ślepcy, chromi, którzy biegną mimo trudu za Panem – to wielkie zgromadzenie (hebr. kahál – zwołanie, Boża rodzina, powołani przez Pana, z czasem Kościół w Nowym Testamencie; w. 8c). Być może jest wielkie nie w sensie liczby, ale w znaczeniu wewnętrznej, moralnej i duchowej jakości.
Po co Bóg gromadzi wokół siebie podobną wspólnotę? Bo tylko ona będzie oddawać Mu prawdziwą chwałę. Bardzo ważnym szczegółem jest tutaj to, że miejsce akcji to pustynia. Dla wielu oznacza ona zagrożenie, lecz dla Reszty Izraela to przestrzeń zwycięstwa, deptania szatana jak skorpiona i ponownego doświadczenia wydobycia życiodajnej wody z suchej skały egzystencji. Tak, nie wystarczy nauczyć się katechizmu na pamięć lub zaliczyć wszystkie modlitwy do papierowego, parafialnego indeksu. Żeby prawdziwie chwalić Pana (w. 7a), trzeba przejść przez ciemne cierpienie i nie zwątpić. To bardzo piękny i bez wątpienia wiele znaczący obraz, gdy Stwórcę hymnem dziękczynienia wielbi bohater, który wygrał walkę, sportowiec ze złotem na piersi albo oblubieniec na progu weselnej uczty. Jednak gdy Boga Ojca chwali z ufnością człowiek, który dla Jego sprawy przecierpiał wiele, to dopiero poruszające świadectwo. Ludzie stają się dziećmi Stwórcy nie przez religijne akty lub zewnętrzny kult, ale przez świadomy wybór serca. A najszczerszy jest on, gdy ufa się Bogu w ciemnym jądrze bolesnego doświadczenia.
II czytanie: Hbr 5, 1–6
Relacja synowska do Boga Ojca okazuje się nie tylko cechą duchowości wierzącego chrześcijanina. Jest ona jeszcze bardziej intensywna w przeżyciach Jezusa z Nazaretu, Chrystusa, Syna Bożego, który jest drugą Osobą Trójcy Świętej. Ewangelie opisują, że Jezus odnosił się do Boga Ojca bardzo często i bardzo intymnie – w chwilach osobistej modlitwy, z reguły przeżywanej nocą, czy podczas udręki krzyżowej albo skrywając się z dala od ludzi po godzinach wielkiego, zbawczego wysiłku i działania. To z ust Jezusa wychodzi jedyna na kartach Pisma Świętego formuła Abbá – tak bliski, ukochany Ojcze! Pan podczas modlitwy zawsze i tylko tak zwraca się do Boga. W rozważanym tutaj fragmencie piątego rozdziału Listu do Hebrajczyków zostanie ukazany Chrystus Arcykapłan właśnie w perspektywie głębokiej relacji do Boga Ojca. Widać z tego, że synowskie odniesienie do Stwórcy, zaakcentowane już w pierwszym czytaniu na dziś, ma swoje źródło w absolutnej, wewnętrznej i nieprzeniknionej więzi trynitarnej między Bogiem Ojcem, Synem Bożym a Duchem Świętym.
W tekście podkreśla się jeden z ważnych aspektów niepowtarzalnego, synowskiego odniesienia Jezusa do Boga Ojca, którym jest kapłaństwo Syna Bożego (w. 1. 5–6). To ważne dla wiary, by również w ten sposób definiować Chrystusa – tak, jest On Namaszczonym, jest Mesjaszem, jest Zbawicielem ludzkości, ale z woli Stwórcy posiada także godność Najwyższego Kapłana. To pojęcie będzie zajmować w historii zbawienia istotne miejsce. W jakim znaczeniu Mesjasz jest kapłanem? Już Stary Testament zna pojęcie kapłana jako ofiarnika świątyni. Po nim Nowy Testament wyprowadzi z dzieła zbawczego Chrystusa kapłaństwo chrzcielne wszystkich ludzi Kościoła jako stan duszy oraz kapłaństwo służebne jako charyzmat, sakrament posługi i formacji do żywej wiary. Ale kapłaństwo Syna Bożego jest najwyższe, odmienne, niedoścignione. Wymienione wyżej stany kapłańskie – od Starego Przymierza po Kościół – są znakami udziału ludzi w dziele zbawienia. Są narzędziami, za pomocą których przyjmuje się łaskę. Najwyższe kapłaństwo Chrystusa to On sam, to klucz do otwartego źródła zbawienia. Nikt więc nie jest tak kapłanem jak Jezus z Nazaretu. Nikt nie ma takiej mocy ani autorytetu.
Czy Jezus jest dla ciebie najwyższym autorytetem? Czy nie biegasz za jakimś księdzem, uwielbiając go jak bożka, czcząc jego duszpasterstwo albo kazania? Interpretujesz wiarę zawsze w duchu tego, jak Jezus ją pozostawił Kościołowi, ponad komentarze innych teologów albo dziennikarzy?
Autor Listu do Hebrajczyków podkreśla w dzisiejszej medytacji Słowa Bożego jeszcze dwie rzeczy. Niezwykła pozycja najwyższego kapłaństwa Pana pochodzi wprost z woli Boga Ojca (w. 4). Stwórca kocha Syna odwieczną miłością, ale uczynił Go Najwyższym Kapłanem nie dla konsekracji, nie dla kultu, nie dla modlitwy – lecz dla ofiary za słabości każdego człowieka. Do dziś więc, jeśli Bóg powołuje kogoś do kapłaństwa, to powołuje przez pryzmat Najwyższego Kapłana Jezusa. Jeśli ktoś nie ma pragnienia upodobnić się do Chrystusa, nie powinien przyjmować ani chrztu świętego, ani być księdzem. Kapłaństwo chrzcielne i ministerialne w Kościele to nie urząd, nie przywileje, ale stan czynnej miłości, która dosięga do poziomu ofiarowania się za ubogich, zagubionych, nieświadomych i grzesznych.
Czy twoje wnętrze naprawdę przenikają te same pragnienia, które żywi Chrystus? A może jesteś ochrzczony albo zostałeś księdzem, nadal myśląc po swojemu i działając jedynie według własnych upodobań?
Zostaje to wyraźnie powiedziane w ostatnim wątku medytowanego dziś fragmentu drugiego czytania. Chrystus, mianowany przez Boga Ojca Najwyższym Kapłanem za zbawienie świata, odznacza się przede wszystkim zdolnością do współczucia (gr. metriopathein – równowaga emocjonalna, harmonia między odczuciem gniewu a powstrzymaniem w sobie agresji, stoicki spokój, opanowanie niechęci, próba zrozumienia trudnych zachowań drugiego; w. 2). Nie, Pan nie jest naiwnym świątkiem z religijnego obrazka. Widzi zło, ale ma zdolność nie reagować na nie przemocą, zrozumieć, skąd ono się bierze w człowieku, nie stracić ufności, że ludzka osoba mimo słabości jest jednak dobra i angażować się w jej przemianę. Tak wielka będzie tajemnica odkupienia człowieka z jego grzechu. I tak wymagająca musi być decyzja na przyjęcie kapłańskiej godności w chrzcie świętym albo w sakramencie kapłaństwa ministerialnego, zwanego też prezbiteratem. Trzeba wyprosić najpierw dar wielkiej cierpliwości dla zagubionego świata i nie tracić wiary, że ludzie – mimo obłudy i hipokryzji – gdzieś na dnie duszy czasem kryją ogromne pokłady prawdy i dobroci.
Ewangelia: Mk 10, 46b–52
Uzdrowienie żebraka Bartymeusza kończy narrację z dziesiątego rozdziału Ewangelii wg św. Marka. Natchniony pisarz zaopatrzył całą scenę w konkrety, w szczegóły, niczego nie pomijając z opisu wydarzenia. Świadczy to przede wszystkim o tym, że stało się tam coś istotnego w historii zbawienia. Gdy Ewangeliści piszą ogólnie, zdarzenie służy za tło, lecz gdy pojawia się imię człowieka, który spotkał Pana, a do tego miejsce, w którym doszło do spotkania, to wszystko oznacza, że nowa osoba narodziła właśnie się dla królestwa Boga. Miejscem jest tu zatem Jerycho – tropikalna, upalna, jedna z najstarszych cywilizacji świata. Co znaczące, to w pobliżu Jerycha Żydzi mieli wkroczyć przed wiekami do ziemi obiecanej, czyli do Kanaanu.
Tymczasem żebrak Bartymeusz przekroczy niespodziewanie jeszcze ważniejszą granicę, a w istocie wiele z nich. Najpierw porzuci niegodne życie. Ewangelista Marek zapamiętał gest porzucenia płaszcza w momencie, w którym ślepiec zdecydował się pobiec w stronę Chrystusa (w. 50). Może tu chodzić o okrycie wierzchnie, niektórzy jednak komentatorzy biblijni w płaszczu Bartymeusza rozpoznają bardziej kawałek materaca, sztywną płachtę, którą żebracy rozpościerają u swoich kolan, klęcząc po ulicach miast. Do wnętrza płaszcza ludzie wrzucają im drobny grosz. W istocie więc ślepiec i żebrak zostawił nie tylko materiał, ale i pieniądze, które zdołał zebrać do niego od poranka. Materializm pomniejsza naturalną wielkość osoby ludzkiej, czyniąc z niej najczęściej szpetnego karła, który skąpy grosz traktuje jak fortunę. A wraz z upływem czasu fałszywa fortuna zastępuje mu sens życia. Już w tym momencie Bartymeusz przejrzał.
Czy nie jesteś spłaszczony przez materializm? Masz jeszcze w sobie pragnienia większe niż mamona?
Drugą z przekroczonych barier jest samotność żebraczej egzystencji. Bartymeusz żył sam jak palec, bo ulica to bardzo okrutne miejsce. Kloszardów cechuje nieufność wobec ludzi, separują się od wszystkich, świadomi, że ktoś może wyrwać im wyżebrane grosze. Ulica wielokrotnie jest miejscem bójek, a nawet przypadkowej śmierci bezdomnego. Nic tu nie jest podobne do zacisznego domu, w którym kochająca się rodzina siada przy jednym stole i z radością spożywa przygotowany wspólnie posiłek. Na ulicy wszystko dzieje się odwrotnie. Nie oznacza to jednak, że serce uliczników jest nieludzkie, i dowodem tego będzie właśnie Bartymeusz. To w głębi duszy przyjaciel, człowiek czuły i delikatny, bo niby skąd bierze się w nim zdolność do tego, by nazywać Jezusa z Nazaretu słowami miłości? Żebrak nie zwraca się do Pana oficjalnie, lecz z intymną, szczerą ufnością. O tym właśnie świadczy tytuł rabbuni – to dużo więcej niż nauczyciel, profesor, wychowawca. To ukochany mistrz, wybrany porywem serca. To wielki autorytet (w. 51b). Żyjąc na ulicy, ślepiec był sam sobie sterem i okrętem, często błądził więc w ocenie realnej sytuacji. Teraz znalazł pewne odniesienie – Kogoś, kto pomoże mu rozumieć i oceniać świat w prawdzie. Bibliści powiadają, że akt wiary żebraka spod Jerycha jest porównywalny do wiary ewangelicznego dziecka, które Chrystus tak bardzo ceni i stawia jako wzór w swojej Ewangelii. Zatem bezdomny stał się dzieckiem w rodzinie Boga Ojca, znalazł dom w Jezusie z Nazaretu.
Gdzie jest twój duchowy dom? Twoja ojczyzna? Gdzie jesteś „u siebie”? Czy nie żyjesz samotnie? Czy twoja egzystencja nie przypomina notorycznej włóczęgi znikąd donikąd? Masz swoje miejsce na świecie?
Wreszcie ostatnie z ograniczeń, jakie tego dnia pokonuje Bartymeusz, to żywa wiara. Wątpliwe, by podczas życia na ulicy praktykował cokolwiek religijnego. Żebraków nie wpuszczano poza próg świątyni, ale ślepiec wierzy z imponującą siłą, która znajduje uznanie nawet w oczach Jezusa (w. 52). Wiara zmienia żebraka w apostoła. Świadczy o tym fakt, że po dokonaniu się cudu Bartymeusz zostaje pasowany na ucznia Chrystusa (gr. ekolouthei – podążać wiernie za kimś, iść jego śladem, naśladować, upodabniać się, uczestniczyć w życiu drugiego; w. 52b). Rusza więc za Panem drogą do Jerozolimy. I, jak dodają liczni komentatorzy, skoro podjął właśnie taki kierunek, to znaczy, że musiał uczestniczyć ostatecznie jako świadek w dniach męki Jezusa na krzyżu i być przytomny o poranku zmartwychwstania. Wszyscy ci, którzy heroicznie wierzą Bogu Ojcu jak Chrystus, dochodzą bardzo daleko, osiągają więcej i patrzą szerzej na świat. Idą znacznie dalej, niż myśleli zajść.
Zobacz nasze inne aktualności