Rozdział 12 Księgi Rodzaju proponowany na rozmyślanie w drugą niedzielę wielkopostną to koniec dziejów stwarzania świata, natury i człowieka, a jednocześnie to początek historii patriarchów. Pierwszym z nich jest wielki Abram, któremu wraz z rozwojem powołania i wiary Bóg zmieni imię na Abraham. Ale czy ten niezwykły człowiek istniał naprawdę? Może jest tylko postacią mitologiczną albo religijnym symbolem? Według kryteriów historii postać ta jest kimś znikomym. Przecież pozabiblijne źródła milczą na temat Abrahama. Owszem, w pobliżu Megiddo zachował się ciekawy ślad, a mianowicie stela – czyli kamienny monument, upamiętniający zwycięstwo faraona Szeszonka nad wojskami syryjskimi z około 926 roku przed Chrystusem. Fragment inskrypcji na kamieniu wspomina o pewnym polu w pobliżu Hebronu, które należeć miało do niejakiego Abrama – pole Abrama potwierdzałoby więc jakoś jego historyczność, lecz w sposób bardzo skromny i dodany jakby na marginesie innych, wielkich politycznych wydarzeń.
To dziwne, bo z kolei dla wiary Abram to przyszły patriarcha duchowy wszystkich pokoleń wierzących, a więc praojciec, głowa rodu od Hebrajczyków po Kościół. Bez Abrahama nie byłoby dzieci Bożych. Tekst do dzisiejszej modlitwy wewnętrznej z jednej strony opisuje więc maleńkość Abrama – jest on pielgrzymem, ubogim migrantem, włóczęgą i ryzykującym wszystko wędrownikiem (w. 1). Nieciekawa historia. Bóg rozmawia stanowczo z biedakiem. Być może zna jego prawdziwe możliwości, bo wręcz żąda od Abrama zerwania, wyjścia, pozostawienia wszystkiego (hebr. hendiadys – opuszczenie i tułaczy los, wykorzenienie z ziemi rodzinnej, a nawet odważna rezygnacja z ojcowizny).
Czy Bóg kiedyś prosił cię o coś trudnego? Zaufałeś Mu czy po ludzku zdezerterowałeś? Jak sobie poradziłeś z duchowo i moralnie trudnym wyzwaniem? Czy to Boże wymaganie umocniło cię i uformowało wewnętrznie? A może wolisz zacierać ślady po jednej i drugiej, a potem po nieustannej ucieczce?
Abram, jak większość ludzi starożytnego Orientu, mieszkał w namiocie. Teraz wyciągnie paliki z ziemi, zwinie ściany ze skóry i odważnie postawi pierwszy krok za horyzontem.
Z drugiej jednak strony, oglądając te wydarzenia wzrokiem wewnętrznym, Abram zostaje podniesiony przez Boga do rangi narzędzia, przez które wszyscy wierzący będą obdarzeni specjalną łaską Pana (hebr. brk – błogosławieństwo otrzymywane na kolanach, przychylność pana dla sługi, hojność bogacza dla potrzebującego, bezkresne dzielenie się tego, który ma wszystko, z tym, który nie ma nic; w. 2). To Abram sam, jako osoba, będzie błogosławieństwem. W świecie Boga łaska jest osobowa. Przychodzi przez to, kim człowiek jest, a nie przez to, co robi lub ile znaczy, albo ile może wpłacić czy wypłacić lub komu co pożyczyć oraz jak się nazywa i tytułuje.
Nowy patriarcha ulega powołaniu, choć ryzykuje życie w nieustannej tułaczce. Wołanie Boga jest widocznie silne, bo dociera echem nawet do Lota, bratanka Abrama, a syna niejakiego Harana (w. 4).
Jak żyjesz – w pełni czy połowicznie? Twoja egzystencja to Boża twórczość czy stabilne, ale mierne przetrwanie? Czy w ogóle walczysz jeszcze o coś w życiu?
Jeśli w uszach człowieka zagra melodia wielkiej przygody, a ten ją usłyszy i podejmie, reszta dźwięków tego świata wydaje się nie stroić, nie pociągać, przeszkadza tylko i zakłóca harmonię. Idzie się wówczas za tym jednym rytmem do końca, nawet w największym niebezpieczeństwie. I tak życie spełnia się na sto procent.
Tak zwane listy pasterskie, czyli trzy pisma wysłane do najbliższych uczniów Pawła z Tarsu, którymi byli Tymoteusz i Tytus, są niezwykłe. Owszem, zawierają piękną, niepowtarzalną treść, ale nadzwyczajne w nich jest też to, że ich adresatami nie tyle są – jak to było w innych przypadkach Pawłowej korespondencji – całe Kościoły w Rzymie albo Efezie, ile raczej poszczególni ludzie ze wspólnot. Tymoteusz był przyjacielem Apostoła Narodów od momentu spotkania w Listrze. Paweł uczynił go potem biskupem w Tesalonikach i kolejno w Koryncie.
Zatem przed Tymoteuszem roztacza się niezwykle trudne zadanie. Ma dawać świadectwo ewangelicznego życia pośród wielkiej, zepsutej i nieokiełznanej metropolii. Pełno tam, jak wiadomo, duchowej i moralnej śmierci człowieka.
Czy twoje życie jest inne niż życie niewierzących? Czym się odróżniasz? Czy ktoś, patrząc z boku na twój sposób postępowania, domyśla się, że to logika Ewangelii i Krzyża? Jak sobie radzisz z chrześcijańską odmiennością pośród ogromnego świata niewiary?
Tekst, który apostoł dedykuje swojemu uczniowi, to hymn, którego pierwotne Kościoły mogły używać podczas formacji kandydatów do chrztu świętego, czyli w czasie trwania tzw. katechumenatu. Jest to śpiew pełen mocy ducha i nadziei, jaka płynie z silnego, stabilnego wnętrza. Ludzie, którzy służą Ewangelii, mogą być zmarginalizowani, są nieważni, znikomi, cierpią, ale Słowo Boga jest wieczne i wolne (gr. aphtarsia – niezniszczalne, niepodlegające uszczerbkom, wiecznie trwałe; w. 9).
Tymoteusz właśnie w Słowie Boga ma szukać siły do wypełnienia misji po ludzku niemożliwej. Łatwe byłoby dla niego zbyt łatwe i nudne. Czeka go więc nadludzki wysiłek. Uczeń Pawła podejmie go otwartym umysłem i sercem i dopiero wtedy poczuje, jak fascynującą sprawą jest ryzyko ponoszone z powodu Ewangelii.
Zwolennicy świętego spokoju i wygody szybko tyją, zmieniają się w markotnych hipochondryków, wydeptują potem szpitalne korytarze od lekarza do lekarza, choć i tak nie potrafią wymykającego się życia przytrzymać w swoich dłoniach. Kto zaryzykuje życiowo dla Boga, istnieje i umiera w nienazwanej do końca, duchowej, rosnącej ciągle fascynacji.
Ostatnim źródłem do medytacji tej wielkopostnej niedzieli jest bardzo znany fragment przemienienia się Pana wobec trzech uczniów: Jana, Piotra i Jakuba, którzy potem, w początkach wiary, staną się filarami pierwotnego Kościoła (w. 1). Będą nimi dla tego właśnie faktu. Widzą w tej scenie coś, czego nigdy wcześniej inni nie widzieli. Piotr, Jan i Jakub zobaczyli chwalebnego Chrystusa, zanim nastąpiło ukrzyżowanie, a po nim zmartwychwstanie i zanim wszyscy pojęli niezwykłość Paschy Pana.
Istnieją spory co do miejsca, czyli lokalizacji wzniesienia, na którym nastąpiło to niezwykłe widzenie (w. 2). Zgodnie z tradycją miała to być góra Tabor w Galilei, choć inni bibliści, wysuwając wnioski z obserwacji i wiele argumentów, mówią o tym, że to raczej Karmel albo Hermon. Lokalizacja szczytu nie jest tu najważniejsza, istotne jest samo wydarzenie. A dzieje się w tej Ewangelii bardzo wiele. Jezus zabiera uczniów na górę po tajemniczych sześciu dniach. Ale od jakiej chwili wylicza Mateusz tę datę? Od pierwszej zapowiedzi męki Pana pod Cezareą Filipową. W starym Przymierzu Bóg również ukazał się Mojżeszowi po sześciu dniach. Do spotkania na górze, co jest szokujące i mocne, dołączają nagle wielcy Eliasz i właśnie Mojżesz, a więc w tradycji judaistycznej, którą na pamięć musieli znać trzej uczniowie, świadkowie paruzji – ostatecznego przyjścia Boga na koniec historii (w. 3).
Jakub, Piotr i Jan są całkowicie zdezorientowani, poruszeni, rozbici. Jedyne, czego pragną, to patrzeć na niezwykłą scenerię całą wieczność, bez końca. To dlatego chcą zatrzymać tę chwilę na zawsze. Już wyciągają ręce po raj, po wieczny odpoczynek i spokój. Nie trzeba będzie się pocić i męczyć, nie będzie więcej chorób i bezsennych nocy po pustym połowie, nie zjedzą ich robaki. Piotr wspomina o rozpięciu w tym miejscu namiotów (w. 4). Jest dobrze uformowanym Żydem, a więc wie, o czym mówi. Przekaz judaistycznych midraszów naucza, że na końcu czasów wróci obecność Boga dokładnie tak, jak cieszył się nią naród wybrany w chwili Paschy na pustyni, po wyjściu z Egiptu (hebr. shekinah – obecność, wieczne mieszkanie, Boskie namioty na pustkowiu doczesności, gdzie na ma już przemijania i śmierci).
Czy nie zagłuszasz czymś bólu i trudu życia – tabletką, plotką, nałogiem lub serialem?
Jezus jednak nie chce wstrzymywać historii zbawienia. Ekonomia odkupienia ma iść dalej. Trzej uczniowie, podobnie jak Abram i Tymoteusz, muszą zwinąć wieczne, wygodne namioty. Być może będą je rozbijać co noc w innym mieście albo w obcej wiosce, aby powędrować przez świat, historię i kulturę.
Czy rozumiesz, że przyjęcie Ewangelii wiąże się z ryzykiem utraty przychylności tego świata i to akceptujesz? Czy nie mylisz Bożej obecności z przychylnością bożka, który ma ci napełnić kieszenie, dać zdrowie i zapewnić komfort życia? Jak rozwija się dynamika twojej więzi z Jezusem, gdy jest trudno?
Dom człowieka wierzącego w Ewangelię to jakby namiot, niebezpiecznie rozpięty na krawędzi skały. Ponad nim ciągle przechodzą wiatry, burze i ulewy. Mimo że chrześcijanin jest kimś naprawdę znikomym dla świata, to jednak cieszy się niechybną pewnością Bożej obecności. Ludzie zwątpieni zazdroszczą tego Kościołowi.
Zobacz nasze inne aktualności