I czytanie: Mdr 6, 12–16
Rzadko kiedy w całym Piśmie Świętym cnota mądrości nabywa cech osobowych. Izraelici mieli wpojony uraz do bóstw pogańskich, a przecież mitologia z całych sił starała się doprawić bałwanom coś ludzkiego: a to grymas, a to złośliwość, przyziemne gesty, a nawet pożądliwości. Żydzi unikali więc podobnych, prymitywnych skłonności. Jeden tylko Pan i Stwórca jest Bogiem, ten, który objawił się ich praojcom. Bożki pogańskie są godne pogardy. Należało więc strzec się – całkiem słusznie – nadawania cech boskich elementom przyrody, przedmiotom albo ideom filozoficznym. A jednak mądrość, podobnie jak miłość, prawda albo miłosierdzie przynależą do istoty i natury Boga. Człowiek Starego Testamentu stopniowo uczy się żyć i obcować z Panem nie jak z absolutną siłą, ale jak z Bogiem bliskim i osobowym. Dlatego i w tym fragmencie Księgi Mądrości właśnie mądrość zostanie spersonifikowana. W całym zwoju jest o niej mowa jako uczciwości bądź sprawiedliwości. Kto tak żyje, zasługuje w oczach Boga na miano mędrca. Inni, nawet najbardziej inteligentni albo wykształceni, jeśli są nieprawi, kończą życie zanurzeni po szyję w kompromitującej głupocie. A zatem mądrość biblijna (gr. sophia – wiedza życia, nadprzyrodzone poznanie, niezwykła, piękna mądrość) pojawia się w medytowanym dziś tekście jako inteligentna, atrakcyjna kobieta (w. 12; 16). To ciekawe. Współcześni ludzie traktują filozofię jak hobby, swobodną refleksję osób z głową w chmurach. Dziś za naukę, a jest to jedna z poważnych ran, jakie smutny, materialistyczny pozytywizm pozostawił społeczeństwu, uznaje się raczej umiejętność naprawy komputera albo przykręcenie śrubek do ścian. Filozofia – wielu kręci głową z pesymizmem – to rozmyślanie dla naiwnych.
Czy nie stałeś się zimnym pozytywistą? Czytasz książki, powieści, poezje? Masz czas, by wysłuchać koncertu, pójść do opery i teatru, by posmakować sztuki? Kiedy ostatni raz byłeś w muzeum? Czego się nauczyłeś? Czy nie sprowadziłeś swojego życia jedynie do technicznego funkcjonowania, do obsługi stanowiska, do materialnych miar i wag?
A jednak zdrowa cywilizacja wyrasta ze zdrowego myślenia człowieka. Jeśli osoba ludzka w danej epoce napełnia się mądrością, całe społeczeństwo będzie rozkwitać. Nigdy nie należy lekceważyć ludzkiej refleksji, analizy, sztuki, kultury, humanistyki – to dzięki nim człowiek dojrzewa i buduje potem mosty, budynki, robi nowe wynalazki.
Wydaje się, że w tekście podany jest tylko jeden warunek zdobycia mądrości – pragnienie (w. 13). Obojętni skończą w przyziemności. Kto jednak czyta dobrą lekturę, rozmyśla nad sensem wydarzeń i owoc refleksji praktycznie wprowadza w życie, ten rozwinie ducha i doprowadzi darowane mu istnienie do pełni. Ten zaś, kto jest sprawny w doczesnych interesach, nauczył się techniki budowlanej, a nawet zaprzyjaźnił ze sztuczną inteligencją, jeśli nie zacznie myśleć, reflektować, pogłębiać sens samego siebie, do niczego nie dojdzie. Życie dojrzałe to istnienie zinterpretowane przez człowieka. Komputer i każda inna maszyna to rzeczy zdecydowanie obojętne wobec ludzkiego pragnienia sensu.
II czytanie: 1 Tes 4, 13–18
W czwartym rozdziale medytowanego już od dłuższego czasu Listu do Tesaloniczan jego autor, Paweł z Tarsu zaczyna wreszcie komentować istotny temat, ze względu na który pismo zostało skomponowane. Chodzi o podejście do śmierci, a w ogólności do spraw ostatecznych. Niektóre historyczne świadectwa wspominają, że chrześcijanie z Tesaloniki panicznie, obsesyjnie interesowali się tematem paruzji, czyli ostatecznego przyjścia Chrystusa. Paweł więc z jednej strony rozumie ich pragnienie, ale z drugiej nie chce się zgodzić, by wyglądanie na Pana było jedynie kwestią jakiejś niespokojnej ciekawości lub emocjonalnej podniety. Apostoł sam świadczy o tym wielokrotnie, pragnął raczej umrzeć i być zjednoczony z Chrystusem, niż żyć dalej na tym świecie. W nim jednak było to motywowane miłością, wiarą, a nie płytkim zabobonem. Tę właśnie intymność Paweł będzie starał się zaszczepić również wierzącym z Tesaloniki.
Bez wątpienia centrum teologii Pawłowej stanowi fakt zmartwychwstania Chrystusa, który jest jednocześnie początkiem czasów ostatecznych. Dużo wydarzy się więc jeszcze na linii całej historii ludzkości. Będzie wiele dramatów, walk i cierpienia – ale nie wydarzy się jednocześnie już nic, co by umknęło panowaniu chwalebnego Jezusa. Po tryumfalnym pokonaniu śmierci wszystko jest w Jego ręku. Dla Pawła zmartwychwstanie to znak pojednania Boga z ludzkością. Tesaloniczanie wydają się tego nie rozumieć. Myślą raczej, że paruzja będzie rozliczeniem dobrych i złych. Chrześcijanie zostaną nagrodzeni, ich prześladowcy zaś po prostu ukarani. Trzeba tylko – myślą uczniowie Pana z tej wspólnoty – dożyć, przetrwać, jakoś dociągnąć do paruzji. Niektórych jednak braci Bóg odwoływał przed ostatecznym przyjściem Chrystusa i to wprawiało wierzących w smutek oraz w zwątpienie (w. 13). Czy tym przedwcześnie umarłym Stwórca również odpłaci za dobro? – zastanawiali się chrześcijanie tego miasta. Czy może potraktuje ich jak wrogów Ewangelii, zapominając ich zasługi dla wiary? Nie, Pan nie jest surowym sędzią. Jest zawsze Księciem Pokoju, nawet wtedy, gdy jasno odsłania grzechy, knowania i błędy człowieka.
W tekście Paweł z Tarsu posługuje się literackim nawiązaniem do stylu apokaliptycznego. Uspokajając złe myśli i pokusy wewnętrzne chrześcijan z Tesaloniki, wyjaśnia, że Bóg powróci do życia wszystkich, którzy w Niego wierzyli, i nie zapomni o nikim (w. 14). Sąd Ostateczny ma rozpocząć się od intensywnego głosu, krzyku anioła (w. 16). A może będzie to czas intensywnego głoszenia Ewangelii, wsparty szczególną misją niebiańskich posłańców, aniołów? Potem rozpocznie się wieczna liturgia, co symbolizuje z kolei dźwięk Bożej trąby. Nadejdzie trwałe panowanie Chrystusa dla tych wierzących, którzy zasnęli w Panu zarówno przed paruzją, jak i dla tych, którzy dożyli czasu Jego tryumfalnego zstąpienia na końcu historii.
Nie należy więc panikować, obsesyjnie epatować śmiercią albo nadzwyczajnymi zjawiskami. Dojrzałą postawą chrześcijanina wobec znaków ostatecznych jest pocieszanie się, umacnianie, a nie osłabianie plotką, przypuszczeniem, szukaniem sensacji, wypatrywaniem spadających gwiazd na nieboskłonie (w. 18). Ilu ludzi patrzy w niebo z podejrzanym lękiem? Dla ilu osób ostateczne przyjście Boga oznacza pogrążenie nieszczęsnych grzeszników w gardzieli piekła? Ilu już chciałoby słyszeć paniczny krzyk potępionych i śpiew tryumfujących, wiernych Bogu, którzy tańczyć będą na koniec na grobach ludzi, którzy przez całe życie upokarzali ich, a nawet prześladowali za wierność Chrystusowi. To nie jest jednak myślenie godne wiary objawionej.
Jak reagujesz na trudne wydarzenia w świecie, w polityce, w naturze? Jesteś spokojny czy ulegasz panice? Myślisz lub interpretujesz wszystko zabobonnie?
Humanizm ludzkiej duszy najbardziej ujawnia się głębokim, spokojnym, roztropnym stosunkiem człowieka do śmierci i tego, co po niej nastąpi. Kto wobec znaków śmierci zachowuje się histerycznie lub sensacyjnie, nie jest jeszcze w pełni dziedzicem zmartwychwstania.
Ewangelia: Mt 25, 1–13
Dwudziesty piąty rozdział tekstu Mateusza jest bardzo zwarty. Zawiera jedynie trzy stacje. Pierwsza to właśnie opowieść Jezusa o dziesięciu pannach – tych gotowych i tych niegotowych na przyjście oblubieńca. Przypowieść należy do ulubionego typu argumentacji, jakimi zwykle posługuje się pierwszy Ewangelista. Są to tak zwane literackie konstrukcje bliźniacze, w których po jednej stronie umieszcza się szczęśliwych, a po drugiej nieszczęsnych, mądrych i głupich, biednych albo bogatych. Taki styl pisania nasuwa bardziej oczywiste wnioski moralne, gdyż śmiało operuje jaskrawością przykładów oraz postaw. Za medytowanym tej niedzieli dwudziestym piątym rozdziałem pozostanie jeszcze – podobnie skomponowana – opowieść o talentach. I dalej już tylko bardzo wymowna, poruszająca przypowieść o Sądzie Ostatecznym. Zresztą jego zapowiedzią są poniekąd dwie wcześniej wspomniane narracje.
Opowiadanie o dziesięciu pannach Jezus konstruuje na bazie zwyczajów weselnych, jakie praktykowano wśród Żydów. Były to rytuały bardzo symboliczne, pełne godności. Kto potrafi celebrować momenty miłości, uszanuje też potem wartość jej samej, a także godność ukochanych osób.
Czy twoje człowieczeństwo sprawdza się na polu kochania? Umiesz być subtelny, twórczy w miłości?
Wesele odbywało się więc rok po zaręczynach. Późnym wieczorem, po zapadnięciu zmroku oblubieniec przybywał do domu przyrzeczonej sobie kobiety, aby zabrać ją do siebie. W zwyczaju było jednak, że obrzęd przejęcia panny młodej opóźniał się. Narzeczony przybywał z zaskoczenia, kiedy sam chciał, by podnieść emocje, by symbolicznie wypróbować wierność narzeczonej. Czy na pewno potrafi ona wytrwale wyczekiwać na oblubieńca? A może jest niestała? Może jej deklaracja miłości była tylko decyzją chwili? Co ciekawe, w przypowieści opowiedzianej tu przez Jezusa brakuje panny młodej. Opisane zostały jedynie weselne druhny (w. 2).
Rys wewnętrzny dziesięciu panien jest dogłębnie bolesny. No właśnie, połowa ich obnaża zaskakującą niedojrzałość. Nie wiadomo, dlaczego biorą lampy bez zaopatrzenia się w oliwę (w. 3). To nie ma sensu. Pochodnie są wówczas naczyniami bez użytku. Oczywiście trzeba poszukać w tym znaczenia wewnętrznego. Panny głupie są ciekawe wesela, ale brakuje im głębi i dojrzałości. W tym znaczeniu każda akcja religijna nie znajduje celu sama w sobie, lecz ma budować wnętrze człowieka. Co z tego, że ktoś będzie pobożny, jeśli brak mu mądrości, dalekowzroczności albo zwyczajnej kultury osobistej? Zanim ktoś wejdzie na wysokie tony pobożności, warto, by stał się dojrzałym człowiekiem. Żadna duchowość nie powinna lekceważyć zdrowych doświadczeń humanizmu.
Zobacz nasze inne aktualności