I czytanie: Iz 35, 1–6a.10
Wybitny, a dobrze znany z poprzednich medytacji adwentowy prorok Izajasz w 34. i 35. rozdziale swojej księgi prowadzi spór z mieszkańcami Edomu – jednej z prowincji żydowskich, która zdradziła Izraela, wspierając Babilonię. Izajasz z rozmysłem, obficie szafuje w swojej wizji paradoksem, który budzi wyobraźnię. Gdy się coś widzi, łatwiej wtedy modlić się słowem Boga.
Pustynia, step, sucha, bezwodna ziemia nie budzą sympatii. To tereny samotne, odludne. Kto chciałby postawić stopę w takich miejscach (w. 1)? A jednak dzięki przedziwnej interwencji Boga wszystkie te antypatyczne krajobrazy zaczynają dorównywać w rozkwicie najpiękniejszym prowincjom Ziemi Świętej, takim jak Liban – znany z bujnych, cedrowych lasów, czy Karmel – kraina malowniczych, łagodnych wzgórz, albo Szaron – bogaty w kolorową, gęstą roślinność (w. 2). Wymienione przez Izajasza trzy regiony cechuje niezwykła płodność rolnicza. To są nadmorskie, a więc żyzne terytoria Izraela. Kwiaty i owoce są darami, które łączą ludzi, cieszą oczy, nadają się na podarunek. Pustynia zaś przeciwnie – zasmuca, przeraża i nie jest zdolna być miejscem spotkania.
W dalszej części medytowanego tekstu widać, że tak naprawdę prorokowi chodzi tu o wnętrze człowieka. Historia życia kogoś może być trudna i bolesna, bardzo „pustynna”. Wówczas człowiek czuje się jak kulawy – nie potrafi nawet pomyśleć, że może zdobyć górę Karmel, czy niewidomy – że nie zobaczy nigdy wszystkich kolorów Szaronu, albo głuchy – że nie usłyszy łagodnego szumu cedrów libańskich w swoich uszach.
Wnętrze ludzi o takiej biografii przypomina spieczoną ziemię albo suchą pustynię. Może myślą, że życie ich ominęło (w. 3–4)? A mniemanie, że to istnienie jest dane człowiekowi jakby przypadkiem, rodzi małoduszność, czyli posuchę ducha i afektów. Człowiek małoduszny nie wznosi się wysoko, nie ma wielkich pragnień, jest zgaszony wewnętrznie, zna tylko pesymistyczne odpowiedzi na każde zaproszenie, siedzi z butelką w ręku cały dzień pod sklepem i obgaduje sąsiadów.
To właśnie Bóg chce zmienić. Każda ludzka egzystencja, nawet ukrzyżowana pustynną biografią, może przeobrazić się w kolorowy ogród. Nie wolno tracić nadziei. Bóg czuje się odpowiedzialny za swój dar i wie, że istnienie dane ludziom pochodzi od Niego samego. Chce je więc odzyskiwać i ubogacać.
II czytanie: Jk 5, 7–10
Apostoł Jakub, autor listu, jest jednym z ważnych autorytetów dla pierwotnego Kościoła. Jego pismo powstało około 70 roku po zmartwychwstaniu Pana. Trudno jest natomiast precyzyjnie określić, w jakim miejscu zostało spisane. Historia pozostawia tu trzy możliwości: albo Jerozolima, albo Aleksandria, albo Antiochia. Jakub porównuje człowieka, który żyje wiarą, do roztropnego i pracowitego rolnika, cierpliwie czekającego na deszcz, aby zebrać plony ziemi (w. 7).
Deszcz jest tu istotnym znakiem, skoro w pierwszej lekturze dominował symbol pustyni. Woda pokonuje suszę. W Palestynie natomiast sztuka uprawy ziemi opiera się na umiejętnym korzystaniu z opadów. Deszcze mają tam osobne nazwy, a także ogromne znaczenie strategiczne dla rolnictwa. Deszcze jesienne nazywane są wczesnymi i pomagają orać ziemię, która ze swej natury sucha, dzięki wodzie staje się uległa dzięki wysiłkowi człowieka, zaś wiosenne, nazywane późnymi, mają funkcję wzrostu, bo dzięki ich obfitości rosną warzywa i owoce, a woda chroni je od suszy.
Życie duchowe trzeba traktować z taką samą roztropnością i cierpliwością. Bez pośpiechu i bez opóźnienia, stosując odpowiednią łaskę do właściwych momentów wewnętrznego rozwoju. Wnętrze człowieka wyczerpują niecierpliwe narzekania, szemrania, tracenie optymizmu (gr. stenazein – jęki, wzdychania, podnoszenie oczu przeciwko drugim, zachowania sceniczne i teatralne; w. 9). Gorycz jest pustynią duszy.
Według Jakuba, autora listu, człowiek Boży uczy się raczej znosić niedogodności, ufa, że kiedyś spadnie na jego ducha ożywczy deszcz łaski. Osoba zaprawiona wewnętrznie dobrze „uprawia” duszę i przysposabia ją umiejętnie, wytrwale do stałej zażyłości z Bogiem (gr. makrotxymia – wytrzymałość, więź nie do rozerwania, ostateczne zespolenie; w. 10). Nawet jeśli trzeba czekać dłużej na natchnienie, niewątpliwie Bóg go udzieli.
Ewangelia: Mt 11, 2–11
Cały rozdział 11. opowieści Mateusza to osobista wyprawa Jezusa do miast galilejskich. Zdumiewające, że Chrystus nie tylko posyła uczniów, by ewangelizowali, lecz także sam ją prowadzi. A potem wraca do podsumowania własnej misji i opowiada o jej owocach.
Perykopę do medytacji w drugą niedzielę Adwentu otwiera wizyta posłańców Jana Chrzciciela (w. 2). To ważny szczegół 11. rozdziału ewangelii Mateusza. Co istotne, wielki prorok pustyni znajduje się już w więzieniu. Może przeżywa naturalne zachwianie? Zaryzykował wszystko, by zapowiedzieć nadejście Mesjasza. Kończy, cierpiąc prześladowania. To naturalne, że jego duszę dręczy pytanie o to, co naprawdę się dzieje. Czy jego misja miała sens? Został uwięziony, ale czy spełnił swoje zadanie? Inaczej po co to wszystko? Na co to całe cierpienie, zagrożenie życia, nienawiść możnych i utrata wolności, jakie go spotkały? Jan jest bardzo silny, ale jest też w końcu zwykłym człowiekiem. Chwieje się wewnętrznie, więc musi się upewnić.
Odpowiedź Chrystusa jest w tym miejscu ewangelii bardziej poświadczeniem sensu misji Chrzciciela niż opowieścią o dokonaniach samego Jezusa (w. 7–11). Wszystko się udało. Trudne, pełne wyrzeczeń życie proroka pustyni naprawdę miało znaczenie. Ubodzy już słyszą dobrą nowinę z ust samego Mesjasza, a przecież po to właśnie tyle lat trudził się prorok na pustyni (w. 5). Ofiara Jana Chrzciciela dała efekty. Zatem to on sam jest pustynią, która zrodziła kolorowe kwiaty, a nawet wielkie cedry drzew w duszach wielu ludzi.
Naprawdę warto ponieść trud, ukorzyć się, prowadzić surowe życie, stosować post, przemilczeć zbyt mocne słowo, dać się pominąć, otoczyć milczeniem stan zapomnienia. Pan to wszystko bierze jako przejaw duchowej hojności wiernego Mu człowieka i czyni stokrotnie bardziej owocnym. Jesteś na to gotowy? Nie ma takiego cierpienia duszy, którego Bóg nie przyjąłby na korzyść sprawy Ewangelii.
Zobacz nasze inne aktualności