I czytanie: Ml 1, 14b–2, 2b. 8–10
Niedziele jesieni, licząc od trzydziestej aż do ostatniej w roku liturgicznym, będą miały wydźwięk duchowej introdukcji do dynamicznego, lecz bardzo krótkiego czasu Adwentu. Okres ten jest bardzo ważny dla wiary, ale mieści się w stosunkowo krótkim czasie, trzeba więc przygotować go, nie zagapić się, nie przespać. Wielki Post będzie duchowym maratonem, natomiast Adwent – z całym szacunkiem, to tylko przenośnia – przypomina formacyjny sprint, stumetrówkę. Dusza wchodzi w przygotowanie tak szybkiego okresu, podobna do biegacza już czającego się w blokach startowych, ważącego oddech, wpatrzonego w najwyższy punkt na mecie. Księga Malachiasza to rodzaj literatury apokaliptycznej. Kim jest jej autor? Być może to jego własne imię, ale jeszcze lepiej – to anioł Pana (hebr. mala’ki – mój posłaniec, mój anioł, osobisty wysłannik).
Fragment podawany na dziś przez Matkę Kościół do rozważania stanowi surową część wyroku – bo pod takim tytułem również ukazuje się zwój Malachiasza – wysłanego nie tylko już ogólnie, do całego Izraela, lecz szczegółowo do potomków Lewiego. Kim oni byli? Stanowili jedno z pokoleń Izraela, które Pan uczynił odpowiedzialnym za składanie czystej ofiary w świątyni. Można powiedzieć, ale naprawdę jeszcze w bardzo szerokim sensie, że byli kapłanami Starego Przymierza. Nie otrzymali własnej prowincji za dziedzictwo. Całym ich losem był Pan. Lewici zawodzą jednak Boga (w. 8). Powodem rozczarowania Pana w stosunku do Lewitów jest fałszywe nauczanie, wskutek którego dochodzi do zerwania przymierza, jakie Bóg zawarł z Lewim. Być może lewici przesadnie lękali się szamanów pogańskiego kultu, a może poddali się moralnej korupcji.
W każdym razie rzeczą straszną jest zlekceważyć przymierze. Nie tylko dlatego, że rani się miłość Bożą. To nade wszystko. Bóg kocha delikatnie, ubogacając człowieka kochanego. Ofiaruje mu swoją niepowtarzalną bliskość, jakiej osoba ludzka nie jest zdolna znaleźć pośród świata. Chodzi jednak o coś więcej. Przymierze wyróżniało człowieka. Bóg bowiem wybierał sobie ludzi bez ich wcześniejszej zasługi. Jaka to straszna, dramatyczna rzecz, sprzeniewierzyć się własnemu powołaniu i nie chcieć być dalej wybranym przez Boga.
Czy jesteś wierny swojemu powołaniu? Czy nie szukasz sztucznych pociech poza drogą własnego życia? Umiesz wytrwać w przymierzu z Bogiem, nawet gdy chwilowo jest trudno?
Znawcy pisma Malachiasza mówią jednak, że mimo surowości jego wyroku sprawa zmierza w stronę nadziei. Jak zawsze w Objawieniu, prorok patrzy w przyszłość i zapowiada wspaniałą, niezłomną, nową ofiarę Przymierza i Prawa, której ludzki grzech nie będzie już umiał znieważyć ani podeptać (w. 1, 14b). Pan jest wielkim Królem. Obraz ten i jego hojna obietnica wypełni się w królowaniu Chrystusa. Będąc ochrzczonym, można co prawda lekceważyć łaskę i nawet podpisać apostazję, ale nie da się wymazać już obrazu Syna Bożego, który jak pieczęć chrzcielna zapada w duszę na zawsze.
II czytanie: 1 Tes 2, 7b–9. 13
Bibliści twierdzą, że drugi rozdział znanego już pisma Pawłowego do wspólnoty w macedońskiej Tesalonice jest bardzo osobistym wyznaniem Apostoła. Stanowi jakby fragment autoobrony Pawła z Tarsu. Usprawiedliwia motywy jego działania. To dlatego – jak to zwykle bywa w takim przypadku oraz w innych fragmentach Pawłowego pisania – styl przemowy Apostoła staje się bardzo osobisty, wręcz intymny, jak rozdarcie wrażliwego serca. Paweł z Tarsu ma upodobanie, by duchowo rodzić dzieci dla Boga, lubi wchodzić w rolę duchowego ojca dla chrześcijan. Tak właśnie będzie i w tym fragmencie. Na początku rozdziału Apostoł zwierza się czytelnikom listu, że cierpiał więzienie w Tesalonice. Ból był okrutny i twardy. Dramat egzystencji często zamyka człowieka na nadzieję przyszłości. Ale Paweł ma wiarę. Przełamuje się w sobie z miłości do Tesaloniczan i idzie dalej w misji, bo wie, jak bardzo ludzie potrzebują Ewangelii.
Co jest dla ciebie ważniejsze, na czym się skupiasz – twój ból, słabość czy potrzeby innych ludzi? Potrafisz wychodzić poza siebie z miłości dla drugiego?
Sercem medytowanego dziś tekstu jest stosunek Apostoła do chrześcijan w Tesalonice. Paweł zwraca się do wspólnoty z niespotykaną czułością, nazywając chrześcijan w tym mieście niemowlętami (w. 7b). Tekst oryginalny w tym miejscu jest niewyraźny. Można mówić albo o maleńkich dzieciach (gr. nepioi – niemowlęta, maluchy, dopiero co ssące mleko z piersi matki) albo o ludziach bezbronnych (gr. epioi – maluczcy, niepozorni, bezsilni, bez głosu, potrzebujący specjalnego wsparcia i opieki). W każdym z tych dwóch przypadków chodzi o jedno – zasadą jest czułość Apostoła, okazywana bezbronnym braciom w Tesalonice. Wielki Paweł, który był zdolny dla Chrystusa pokonywać burze na morzu i wszelkie niewygody, Paweł tryumfator, potężny wojownik Ewangelii, traktuje delikatnie tych, którzy nie są w stanie unieść miecza i wyjść na pole do walki.
Sprawiedliwe spotkanie i dialog między silnym człowiekiem z jednej strony a kimś bezbronnym z drugiej jest możliwe. Pomostem, który ich łączy, nie jest zyskiwanie bogatych kosztem biednych ani wspinaniem się biedaków po plecach bogaczy, ale duchowe ojcostwo. Paweł jest tego świadom (w. 7–9). Pragnie zrodzić maluczkich dla Chrystusa. Nie mobilizuje żołnierzy do walki. Głoszenie Ewangelii to nie jest zaciąg najemników, lecz delikatne wzywanie pokornych do wierności.
Ewangelia: Mt 23, 1–12
Można powiedzieć, że rozdział dwudziesty trzeci Ewangelii Mateusza jest najtrudniejszą partią jego tekstu. Stanowi bowiem przemowę Jezusa przeciwko faryzeuszom i uczonym w Piśmie. Zdania Pana są długie i surowe. Kilkakrotnie powraca, mocne jak miecz obosieczny, słowo „biada”. Jednocześnie znawcy tej Ewangelii zauważają, że po tym rozdziale Chrystus już nie zwróci się żadnym zdaniem do żadnego z faryzeuszy. Będzie ich pomijał aż do chwili stanięcia przed sądem Kajfasza, ale nawet tam nie odezwie się do uczonych rabinów ani jednym słowem. Tekst medytowany w tę niedzielę stanowi zatem pewnego rodzaju klamrę w niełatwych relacjach między Jezusem z Nazaretu a stronnictwem faryzejskim.
Pan nie może znieść tego, że faryzeusze traktują sprawy Boże jak dźwignię do społecznej wspinaczki, czyli do wyniesienia samych siebie ponad otoczenie. W mowie podane są dwa znaki ich jawnej pychy. Wydłużanie filakterii – były to skórzane pudełka, przywiązane do ramienia pobożnego Żyda, w których przechowywano teksty Tory, czyli biblijnego Prawa (w. 5). Zwyczaj ten musiał oznaczać nie tyle adorację Boga, ile adorację faryzeuszy. Pobożnością można się zachłysnąć, zadławić, a wszystkie reflektory godzin modlitwy i celebracji przekierować na swoje butne oblicze. Jakie to brzydkie. Dusza, która praktykuje duchowość egocentryczną, choruje na szpetotę.
Jakie są prawdziwe motywy twojej pobożności? Czy nie budujesz siebie, używając do tego religijności? Stawiasz się przed Bogiem pokorny i szczery czy udajesz butę przed innymi?
Drugi znak, jaki budzi gniew Pana, to przypisywanie sobie przez faryzeuszy terminu nauczyciela, rabbiego. W późniejszych czasach nawet najwybitniejsi nauczyciele Prawa kazali się tłumowi nazywać „ojcami” (aram. abba – zaufany rodzic, bliski ojciec). W historii rabinackiej pierwszy taki tytuł otrzymał niejaki Saul ben Batnith, urodzony około roku 80, a zmarły w 120 roku po Chrystusie. Pan protestuje z rozmysłem, ucząc, że tylko Bogu należy się najwyższa ufność od człowieka (w. 9). Przesadne powierzenie się ludziom kończy się idolatrią.
Czy nie uczyniłeś sobie bożka z jakiegoś człowieka? Nie jesteś od kogoś zbyt uzależniony?
Uczniowie Jezusa z Nazaretu nigdy nie przystali do faryzeuszy. Nie szukali stanowisk, nie zwracali uwagi na siebie, ale całym blaskiem prawdy starali się oświecać postać Chrystusa. Szybko odeszli z Jerozolimy na cztery strony świata, podejmując ryzykowną misję. Wystarczała im pokorna pozycja społeczna, pustynia, zapomnienie – przecież mieli miłość braterską, szacunek i godność pochodzące z przyjęcia chrztu świętego (w. 12). Ludzi Ewangelii cechuje upodobanie do bycia maluczkim.
Zobacz nasze inne aktualności