Nie chcę używać zbyt patetycznego języka, ale zostałem z ludźmi. Wiem, że sakramentalnie tutaj nie pomogę, ale mogę chociaż być. Oblaci nie uciekają – mówi w rozmowie z o. Pawłem Gomulakiem OMI kleryk Norbert Jabłko OMI, który przebywa obecnie we Lwowie, a za którego w Wielkim Poście będzie się modlił abp Stanisław Gądecki.
Paweł Gomulak OMI: Jak trafiłeś na Ukrainę?
Norbert Jabłko OMI: Kiedy na początku zeszłego roku poprosiłem o staż, byłem przekonany, że będzie on w Polsce. Bardzo się zdziwiłem, kiedy w czerwcu przełożeni powiedzieli mi, że pojadę na Ukrainę. Na początku nawet zrodził się we mnie pewnego rodzaju kryzys. Panie Boże! Dlaczego tam? Przecież ja chciałem w Polsce. Pan Bóg pokazał mi, że ma dla mnie swój plan, stokroć lepszy. A przy okazji była to dla mnie lekcja posłuszeństwa, lekcja pokory. We wrześniu pojechałem do Tywrowa. Jest to mała miejscowość, niedaleko Winnicy, w której nasze zgromadzenie prowadzi parafię i dom rekolekcyjny. Byłem kościelnym, dostałem pod opiekę ministrantów, angażowałem się w spotkania dla młodzieży organizowane przez oblatów, pomagałem w kuchni, w pokojach gościnnych, potem doszło do tego wszystkiego palenie w piecu, chodziłem na naukę języka ukraińskiego. Początki były dla mnie niełatwe: inny język, inny kraj. Po czasie jednak zacząłem zauważać owoce tego czasu. Wiele się we mnie zmieniło, wiele mi Pan Bóg pokazał. Tywrów to miejsce, w którym dużo się dzieje. Czasami obowiązków było więcej, czasami mniej. Dzisiaj jednak widzę, że mieliśmy spokojne życie. Wszystko zmieniła wojna.
Jak wspominasz moment wybuchu wojny? Co wtedy czułeś?
– 24 lutego, ok. godz. 6.30 obudziły mnie głośne dźwięki. Bardzo się wystraszyłem, nie wiedziałem, co się dzieje. Zerwałem się z łóżka i spojrzałem przez okno. Nad naszym domem leciały rakiety, naliczyłem pięć. Przelatywały mniej więcej co dwie minuty. Nie na nas. Leciały na jednostki wojskowe. Od razu spojrzałem w Internet, mając nadzieję, że to nie jest to, co myślę. Jednak, jak się okazało, moje przeczucia nie były błędne. Rosja dokonała inwazji na Ukrainę. Na początku był we mnie strach, panika. Nie wiedziałem, co robić. Pakować się, uciekać? Jak się już trochę uspokoiłem, poszedłem do kaplicy na wspólnotowe modlitwy. W tym czasie pełno telefonów, wiadomości od rodziców, bliskich, współbraci i przyjaciół z Polski. Większość osób mówiło mi, żebym się pakował i jak najszybciej uciekał. Skontaktował się ze mną superior z naszego seminarium w Obrze. Powiedział, że jeśli chcę, mogę wracać. Widziałem w Internecie, jak wielu księży zapewniało, że zostają z ludźmi. Coś pięknego. A ja dalej w szoku i nie wiem co robić. Wieczorem poszedłem do spowiedzi, a potem na adorację. Uklęknąłem i w końcu spytałem Tego, którego od razu powinienem spytać o to, co robić. I od razu mi przyszła myśl, słowa naszego oblackiego kleryka czcigodnego sługi Bożego Alfonsa Mańki: „Chcę być świętym i niech mnie to kosztuje, ile chce”. Wcześniej nie miałem jakiegoś szczególnego nabożeństwa do niego, od wtedy codziennie myślę o jego postawie i przyzywam jego wstawiennictwa. Dodaje mi to siły. Pojawił się w sercu pokój. Modliliśmy się z parafianami na różańcu, kościół jak nigdy w tygodniu był pełny. Czułem jedność, rodzinną więź z tymi ludźmi – jesteśmy Kościołem, Pan Bóg jest z nami. Podjąłem decyzję, że zostaję. Poza tym, pomyślałem sobie, że jeśli Pan Bóg chce, żebym był księdzem, to będzie to dla mnie najpiękniejsza lekcja tego, czym jest kapłaństwo. Postanowiłem wziąć przykład z tych wszystkich, którzy wiedzą, że dobry pasterz nie zostawia swoich owiec i zostałem razem z nimi. Mam świadomość, że nie jestem księdzem, nie mogę nieść tym ludziom posługi sakramentalnej, to w sumie po co ja tutaj? Jeden ze współbraci powiedział mi, że mogę z tymi ludźmi po prostu być, rozmawiać, na tyle, na ile mogę dodawać im nadziei, modlić się z nimi.
W niedzielę trafiłeś do oblackiej parafii we Lwowie, bo była potrzeba obecności misjonarzy…
– W sobotę wieczorem we wspólnocie została podjęta decyzja, że mam pojechać razem z o. Błażejem do Lwowa, dlatego że nie ma tam żadnego oblata, ponieważ wojna zastała ich w Polsce. W nocy spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, a resztę popakowałem do kartonów, na wypadek gdyby nie było już możliwości powrotu. Po drodze widzieliśmy kobiety i dzieci, które żegnały się ze swoimi mężami, ojcami. Płaczą, bo nie wiedzą, czy się jeszcze zobaczą. Ciężko powstrzymać łzy, gdy się na to wszystko patrzy. Od niedzieli jesteśmy tutaj. We Lwowie, póki co, nie dzieje się to, co w Kijowie czy Charkowie. Tam oblaci siedzą w schronach, miasta są bombardowane. To jest straszne. Tutaj co jakiś czas wyją syreny i przez głośniki podawane są ogłoszenia, żeby uciekać do schronów, ale jeszcze żadna rakieta tutaj nie spadła. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie boję. Boję się – boję się pójść spać, boję o to, co będzie jutro, boję się o współbraci i ludzi, których już zdążyłem poznać, a którzy są w Kijowie. Jednak nigdy w życiu nie czułem tak bardzo tego, że Pan Bóg jest z nami, jest z Ukrainą. Kiedy idę do kaplicy, czuję się bezpieczniejszy, czuję modlitwy wszystkich, którzy są w Polsce i na całym świecie, modlą się za Ukrainę, za nas. To jest niezwykłe. Ogromna wdzięczność. Tego teraz najbardziej potrzeba. Dodaje mi to pewności, że Pan Bóg nas nie zostawi, że jeszcze będzie pokój. Wojna Ukrainy z Rosją jest jak walka Dawida z Goliatem. I Ukraina pokazuje, jakim jest silnym narodem. Dla mnie Ukraina już wygrała. Jestem pod wrażeniem ich patriotyzmu i wiary. Mam nadzieję, że jak najszybciej nastanie taki dzień, że się obudzimy i będzie pokój. Nie ustawajmy na modlitwie. Chwała Bogu! Chwała Ukrainie! Chwała Bohaterom!
źródło: misyjne.pl
Zobacz nasze inne aktualności