Nazywam się Jan Hou, pochodzę z Chin. Mieszkałem w małej miejscowości, która miała ok. 10 tys. mieszkańców. Mam 4 siostry i jestem jedynym synem. Wiadomo, że w Chinach jest polityka jednego dziecka w rodzinie. Ale u mnie w rodzinie jest nas pięcioro. Jak to się stało, że w Chinach jest obowiązkowo tylko jedno dziecko w rodzinie, a nas jest 5 osób? Bo moja rodzina jest bardzo pobożna, poczynając od pradziadka, który przyjmował chrzest jako pierwszy w naszej wiosce. Został zabity przez komunistów w czasie rewolucji kulturalnej. Zginął jako męczennik.
Moi rodzice są religijni, dlatego wiedzą, jakie jest prawo Boga, a jakie jest prawo cywilne – państwowe. Wiedzą, kogo mają słuchać i czego nie mogą robić. Zawsze przyjmują nowe życie jako dar od Pana Boga. Kiedy się urodziłem, miałem już trzy starsze siostry. Najbliżsi sąsiedzi wiedzieli, że w rodzinie jest więcej dzieci, jednak oficjalnie moje siostry były adoptowane przez babcie, ciocie, wujka, były poza naszym domem. Pomimo to pojawiła się kontrola państwowa i jako karę za kolejne dziecko zabrali nam jedzenie, zboże, rower. To była sankcja za wielodzietność. Szukali mnie, ale rodzice uciekli ze mną daleko w góry. Przez pół roku ukrywaliśmy się, mieszkając w jaskini, ponad tysiąc kilometrów od domu. Żeby przeżyć, tata pracował w kopalni. Mogliśmy wrócić do domu, kiedy wujek wyrobił mi papiery. Cały czas musieliśmy płacić duże kary.
Trudno powiedzieć, że wioska to rodzina, ale przy jednej ulicy mieszkają wszyscy Hou od dziesięciu pokoleń. Każda ulica ma swojego przedstawiciela władz komunistycznych , takiego zarządcę, który odpowiada za poprawność polityczną . W centrum wioski jest głośnik, przez który podawane są ważne komunikaty, np. informacje o kontrolach, przybywających delegacjach z gminy czy z rządu. Jest to też sygnał dla rodzin, które mają coś do ukrycia, np. kolejne dziecko. Nasza rodzina często musiała uciekać do lasu czy w pola. Gdy uciekinierzy zostają złapani, otrzymują wysokie kary. Jeśli jest wśród nich kobieta spodziewająca się kolejnego dziecka, to kierowana jest na przymusową aborcję, obojętnie w którym byłaby miesiącu. Nie mieszkaliśmy razem z siostrami, więc dowiedziałem się, że mam jeszcze 3 siostry, dopiero gdy miałem 6 lat. Dzieje się tak dlatego, że państwo ciągle prowadzi kontrole.
Jestem jedynym synem. W Chinach syn dla rodziców jest zawsze najważniejszy. Rodzice pracują tylko dla swojego syna. Gdy nie ma syna, rodzice nie wiedzą, po co żyć, po co pracować. Gdy powiedziałem rodzicom, że chcę wstąpić do seminarium, zaczęli płakać, rozpaczali. Odstąpiłem więc od swego zamiaru. Od dziecka mnie pytali, co chciałbym robić, jak będę duży. Zawsze im odpowiadałem, że chcę być księdzem. Nie wiem dlaczego, ale zawsze tak im odpowiadałem. Zacząłem pracować w Pekinie jako kierowca ? przez półtora roku. Kiedy wróciłem do domu, powiedziałem rodzicom, że to nie jest życie dla mnie. Czuję powołanie i chcę być księdzem. Chcę pracować i służyć Kościołowi oraz dla innych. Bardzo długo rozmawiałem z rodzicami i w końcu się zgodzili.
Poszedłem do seminarium, ale przełożeni nie tak łatwo przyjmują, jeżeli wiedzą, że to jedyny chłopak w domu. Dlatego dali mi bardzo trudne zadanie. Musiałem przejść specjalną próbę. Nie mogę powiedzieć, co to konkretnie było. Myślałem, że nie wystarczy mi siły. Dużo się modliłem i zastanawiałem się, czy podjąć tę próbę, czy nie. W modlitwie przypomniały mi się słowa mojej mamy, która opowiadała, że kiedy ze mną malutkim uciekali przed rządem w góry, pomagała im świadomość, że taki los spotkał też Maryję z Józefem i małym Jezusem. To, że miałem podobny początek życia jak Jezus, dało mi naprawdę dużo siły. Gdy On przyszedł na świat, też musiał uciekać przed rządem. Jego rodzice też Go chronili. Przystąpiłem zatem do próby. Bóg naprawdę dodał mi sił. Przyjęli mnie do seminarium.
Przed wstąpieniem do seminarium rodzice mi tłumaczyli, że kapłaństwo nie jest wygodną drogą. Mówili: w naszej diecezji tylu księży w więzieniu, w każdej chwili możesz i ty tam trafić, nie boisz się? Ta droga zmierza do udziału w cierpieniu Pana Jezusa. Ale ja się nie boję, bo mam pewność, że idę właściwą drogą. Jestem słaby, lecz Bóg mnie wspiera.
Kościół katolicki w Chinach jest mocno prześladowany. Np. w naszej diecezji, tuż przed moim wyjazdem do Polski, zmarł w wieku 70 lat biskup, który od 35 lat był w więzieniu. Nie wiadomo, czy chorował, czy został zabity. Tego nikt nie wie. Ciało jego zostało skremowane, a nam oddano już same prochy. Powiedziano: To wasz biskup, proszę zabrać! Osiemdziesiąt procent księży z mojej diecezji było w więzieniu. Pamiętam, kiedy byłem w seminarium w Chinach, to co pół roku musieliśmy uciekać z jednego domu do drugiego. Nie mieliśmy takiego budynku, jak w Polsce mają klasztory czy seminaria. Mieszkaliśmy w zwykłym domu u wiernych, którzy na kilka miesięcy wyruszali za pracą do miasta. Ale też sąsiedzi nie mogli wiedzieć, że tam przebywamy. Gdy słyszeliśmy, że ma być wzmożona kontrola, musieliśmy uciekać. Nasza formacja była przerywana nawet na kilka miesięcy.
Nie tylko księża i klerycy są prześladowani w Chinach, również zwykłe rodziny katolickie. Żąda się od nich wyparcia się wiary. Moja rodzina się nie poddała. Kiedy miałem sześć lat, byliśmy w kaplicy (to był mały pokój w mieszkaniu pewnej rodziny, a stół był ołtarzem), modliliśmy się, gdy nagle przyszła policja. Zabrała wszystkich mężczyzn, naczynia liturgiczne, święty obraz, wszystko zabrali, nawet tabernakulum, żeby już się tam nie gromadzić i nie modlić.
Przyjechałem do Polski w roku 2007 w ramach współpracy z werbistami. Przed moim wyjazdem do Polski wiedziałem tylko tyle, że papież Jan Paweł II pochodzi z Polski, i trochę o Oświęcimiu. Gdy przyjechałem do Polski, nie znałem angielskiego, a tym bardziej polskiego. Przez pierwsze trzy miesiące nie rozmawiałem z nikim. To był dla mnie bardzo trudny początek. Prawie codziennie miałem ochotę płakać. W Chinach byłem bardzo zdolnym, mądrym, szybko uczącym się studentem, a tu nie mogłem pojąć, co się dzieje. Czułem się jak dziecko. Nauczyciel pokazuje mi obrazki, powtarzamy wiele razy: to jest jabłko, dom?, po chwili pyta, co to znaczy, a ja odpowiadam, że nie wiem. I tak przez trzy miesiące. Już myślałem, że zrezygnuję i wrócę do siebie, bo nie dam rady kontynuować tutaj studiów…
Zadzwoniłem do swojego przełożonego i przedstawiłem mu swoją sytuację. Powiedział mi, że nie zna człowieka, który przez trzy miesiące nauczyłby się obcego języka. Zachęcał do cierpliwości i wytrwałości.
Ukończyłem formację kapłańską w Misyjnym Seminarium Księży Werbistów w Pieniężnie. Święcenia diakonatu przyjąłem w czerwcu 2013 r. z rąk bpa Romualda Kamińskiego, a święcenia kapłańskie 9 maja br. w Chinach.
Ks. Jan Hou
Zobacz nasze inne aktualności