To nie był mój pomysł, moje plany były zupełnie inne…
Moja przygoda z misjami zaczęła się wraz z moimi studiami. Dzięki mojej siostrze Bożenie „trafiłam” do wolontariatu SMA (Stowarzyszenia Misji Afrykańskich). Opowieści misjonarzy, spotkania, wspólne działania na rzecz misji rozpaliły moje serce dla misji. Z czasem przyłączyłam się do nowo rodzącej się grupy Świeckich Misjonarzy SMA. W tym czasie moja siostra wyjechała do Ghany do pracy z chłopcami ulicy. Nadarzyła się okazja, by ją odwiedzić, więc z moją drugą siostrą i koleżanką pojechałyśmy do Afryki. To był bardzo radosny i cenny czas, wróciłam bardzo zadowolona, ale z przekonaniem że „to nie dla mnie”. Chciałam nadal być świecką misjonarką i angażować się dla misji, ale w kraju, a nie tam na misjach.
Kilka miesięcy później ci misjonarze zaproponowali mi wyjazd do Togo, oczywiście odmówiłam, bo przecież „już wiedziałam, że to nie dla mnie”. Kiedy trzeci raz mnie zapytali, zaczęłam się zastanawiać, pomyślałam, że może nie warto być taką upartą …? Pamiętam jak dziś, stałam nad jeziorem i pytałam Pana Boga co mam zrobić? On odpowiedział „połóż się na wodzie, zaufaj mi”. Poszłam za tą „namową” i wyjechałam do Togo na trzy lata. To było piękne doświadczenie ludzi i Pana Boga.
Wróciłam z ambitnym planem: „znaleźć” męża i razem wrócić na misje. Moja siostra się śmiała, a ja nie rozumiałam dlaczego … plan był dobry, ale wygląda na to, że był tylko mój. Zamiast męża, znalazłam pracę, ale za to fantastyczną!!! Było to doświadczenie, które mnie przekonało, że praca może być przyjemnością, a nie tylko przykrym obowiązkiem, wszystko (a przynajmniej bardzo dużo) zależy ode mnie, od relacji, od mojego zaangażowania.
Czas mijał, a we mnie rodziły się pytania: czy wracać do Afryki? Czy może zostać w Polsce? Po drodze przeszła mi przez głowę nawet myśl, „a może zakon”? Ale szybko zrobiłam „rozeznanie” i powiedziałam Panu Bogu, że to na pewno nie jest dobry pomysł.
Po kilku latach znów nadarzyła się sposobność wyjazdu do Afryki. Tym razem od razu zaczęłam od Wyższej Instancji. Pojechałam na rekolekcje do Sióstr Zawierzanek do Częstochowy, żeby zapytać Pana Boga czy Afryka, czy Polska? Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że ani jedno ani drugie, tylko zakon. Długo nie mogłam w to uwierzyć i zrozumieć jak to możliwe? Poszłam na Jasną Górę i tam w kaplicy znalazłam przypadkowo „Echo z Afryki”, przejrzałam je szybko i na końcu zobaczyłam zdjęcie Marii Teresy Ledóchowskiej. Nie miałam pojęcia kim są Siostry Klawerianki, tylko to, co przeczytałam
w Echu, że pracują dla misji. Kiedy wyjeżdżałam z rekolekcji, siostra, która mnie prowadziła, zapytała czy już wybrałam zakon. Powiedziałam, że Klawerianki. Zapytała, czy wiem coś o nich, powiedziałam, że nie, ale jakoś czuję, że to tam.
Kilka dni później zadzwoniłam do Sióstr Klawerianek do Podkowy Leśnej i umówiłam się na spotkanie z s. Elą. Za kilka tygodni przyjechałam na kilka dni, by pobyć trochę z siostrami i zobaczyć jak to jest… Później od czasu do czasu przyjeżdżałam, aby bardziej poznać siostry, a siostry mnie. Cztery miesiące później przyjechałam już z walizkami i zostałam. Jestem na drugim roku nowicjatu i za parę miesięcy, daj Boże, będę składać pierwsze śluby.
„To nie był mój pomysł, moje plany były zupełnie inne”, to zdanie przeczytałam kiedyś w jakiejś książce. Kiedy wróciłam z Togo, te słowa były dla mnie bardzo trafne. Wygląda na to, że ciągle są aktualne. Warto zostawić swoje plany i iść za Jego głosem. On co dzień daje nam wszystko, co potrzebujemy, by być szczęśliwymi. Wystarczy tylko uważnie słuchać, dobrze patrzeć i dziękować.
S. Kinga Latocha
źródło: sma.pl
Zobacz nasze inne aktualności