Losy pana Wiktora Grychnika, animatora misyjnego z Zabrza, były burzliwe. Nieustannie poszukiwał nowych dróg – zawodowych, życiowych i tych duchowych. Jego życie może być inspiracją dla wielu z nas.
Losy pana Wiktora Grychnika, animatora misyjnego z Zabrza, były burzliwe. Nieustannie poszukiwał nowych dróg – zawodowych, życiowych i tych duchowych. Jego życie może być inspiracją dla wielu z nas.
Rodzinne Zabrze
Urodziłem się w Zabrzu w 1948 roku jako trzecie dziecko. Pięć dni później zostałem ochrzczony w parafii św. Andrzeja w Zabrzu w diecezji opolskiej. Parę miesięcy później pewna zamożna rodzina chciała mnie zaadoptować w zamian za motocykl. Oczywiście rodzice się nie zgodzili i tak zostałem w rodzinie z tatą Jerzym i z mamą Gertrudą.
Liczna rodzina
Do przedszkola zaprowadzała mnie moja starsza siostra Stefania, zaś brat Jurek był moim przewodnikiem w późniejszych latach. W 1950 roku urodziła się jeszcze siostra Marysia, a w 1954 roku brat Rafał i w 1956 roku brat Zygfryd, którego Pan Bóg zabrał do siebie po trzech latach. Umarł na niewydolność serca. Szkołę podstawową skończyłem w 1962 roku i wtedy urodziła się moja najmłodsza siostra Leokadia. Gdy miałem siedem lat, moja mama zapisała mnie do ministrantów w naszej parafii i nauczyła mnie po łacinie modlitwy u stopni ołtarza. Jeszcze do dzisiaj pamiętam „Introibo ad altare Dei – ad Dei qui laetificat iuventutem meam…”.
Szkoła, praca i nawrócenie
Po siedmiu latach podstawówki poszedłem do technikum mechanicznego w Gliwicach, którego niestety nie ukończyłem. Po roku poszedłem do Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Gliwicach, a potem do technikum wieczorowego. Uczyłem się i pracowałem w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego jako tokarz, ślusarz, kowal i w kontroli technicznej. Byłem tam szykanowany z powodu wyjazdu mojego rodzeństwa do Niemiec, dlatego przeniosłem się do pracy w kopalni Zabrze. Tam pracowałem dwa lata i przeniosłem się do Żeglugi na Odrze. Jako marynarz, a potem bosman woziłem do Szczecina węgiel, a z powrotem rudę żelaza, zboże, fosforyty, apatyty, nawozy sztuczne itp. W Szczecinie uczęszczałem na spotkania Ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego u jezuitów, gdzie się nawróciłem i podjąłem się codziennego czytania Nowego Testamentu.
Poszukiwanie nowych dróg
Rozmawiając z kolegami z barki próbowałem ich przekonywać, dlaczego nie siadam z nimi do wódki, nie przyjmuję dziewcząt do kabiny, nie chcę brać udziału w kradzieży ładunku itp. Nie potrafiłem znaleźć właściwych słów, więc postanowiłem iść na studia teologiczne, co też zrobiłem w roku wyboru Karola Wojtyły na papieża. Swoją barkę zostawiłem na brzegu śluzy we Wrocławiu i skierowałem kroki do wrocławskiego seminarium. Tam się dowiedziałem, że jest rejonizacja i powinienem się zgłosić do seminarium w Nysie. Tak też zrobiłem, motywując swój krok chęcią obdarzania ludzi Bogiem. Zauważyłem bowiem, że człowiek szukając doznań zmysłowych, chce doświadczyć szczęścia, które można znaleźć tylko w Bogu. Przeczytałem „Wyznania” św. Augustyna i obrałem go za patrona życia. Niestety, na czwartym roku poważnie zachorowałem i wziąłem urlop dziekański. Po dwu latach bez poprawy zdrowia wróciłem do domu na dalsze leczenie i podjąłem pracę w kopalni Zabrze Bielszowice jako ślusarz dołowy.
Rodzina i misje
W 1986 roku poznałem przyszłą żonę. Ożeniłem się i urodziła nam się dwójka dzieci: Kamil i Patrycja. Skończyli szkołę średnią i się usamodzielnili. Ciągle jednak nie dawała mi spokoju myśl o mówieniu ludziom o Bogu. W 2003 roku, namówiony przez panią Danutę Malicką – animatorkę misyjną z parafii św. Andrzeja, pojechałem na kurs animatora misyjnego organizowany przez Papieskie Dzieła Misyjne w Warszawie. Po dwóch latach pojechałem na drugi stopień. Z moim misyjnym zapałem zgłosiłem się do proboszcza w parafii św. Teresy w Zabrzu, gdzie mieszkam do dziś, z prośbą o zgodę na animację misyjną w parafii. Dostałem ją i założyłem w parafii koło misyjne dzieci. Wystawialiśmy inscenizacje misyjne, chodziliśmy z misyjną kolędą, byliśmy dwa razy na kongresie misyjnym w Częstochowie, próbowałem umisyjnić ministrantów i Marianki.
Misyjna tułaczka i animacja
Nie mieliśmy jednak stałej salki. W końcu, po kilkunastu latach, poszedłem do sąsiedniej parafii św. Wawrzyńca. Tam dostałem salkę, którą wyremontowałem i wyposażyłem w odpowiedni misyjny wystrój. Rozpocząłem od nowa, czyli od dzieci – wystawialiśmy inscenizacje w Tygodniu Misyjnym, na rozpoczęcie roku szkolnego, w święto Objawienia Pańskiego, prowadziliśmy drogę krzyżową, różaniec. W okresie bożonarodzeniowym byliśmy z kolędą misyjną w kilku zabrzańskich, i nie tylko, parafiach. Dzieciaki brały udział w moim wykładzie w Centrum Edukacji w Gliwicach. W gliwickiej katedrze zorganizowałem spotkanie kolędników misyjnych z diecezji.
W Gliwicach miałem też wykład misyjny na spotkaniu Koła Inteligencji Katolickiej. Chodziłem na spotkania formacyjne katechetów, z animacją do parafii św. Józefa, przedstawiając katechetom konieczność umisyjniania katechez. Jeździłem także z katechezą misyjną do szkół podstawowych i średnich. Do szkoły podstawowej nr 26 zaprosiłem misjonarza ks. Bogdana Michalskiego, ówczesnego sekretarza krajowego PDRW i PDPA, oraz misjonarkę, która pracowała w Zambii – siostrę Franciszkę Mikołowską, boromeuszkę.
Z dzieciakami byliśmy też z kolędą misyjną w Radiu Puls w Gliwicach, w Radiu Piekary i w Radiu Silesia w Zabrzu.
Przy parafii św. Teresy założyłem dwie róże różańcowe dorosłych i jedną młodzieżową, a w parafii św. Wawrzyńca – męską różę różańcową.
Na spotkaniach róż różańcowych przybliżam członkom intencję misyjną miesiąca, korzystając z „Misji Dzisiaj”.
Założyłem też grupę, składająca się z ok. 20 osób, która bierze udział w adopcji 6 dzieci w Zambii.
W parafii św. Wawrzyńca od kilku już lat zamawiam co miesiąc Mszę św. w intencji misyjnej Kościoła.
Jako parafia wspieramy akcję Papieskich Dzieł Misyjnych – AdoMiS, czyli Adoptuj Misyjnych Seminarzystów. Robimy zbiórkę na rowery dla katechistów, na dom opieki dla dzieci w Etiopii, zbieramy grosiki dla Afryki. W ciągu roku zbiera się w ten sposób ok. 500 zł.
Misyjny garaż
Na wsparcie innych misyjnych dzieł fundusze pochodziły ze zbiórek złomu i makulatury, które gromadziłem w moim garażu. Gdy byłem młodszy, to swoim samochodem wywoziłem prawie tonę złomu co miesiąc. W ciągu dziesięciu lat zebrałem dwanaście ton złomu, kilkaset kilogramów metali kolorowych i siedemdziesiąt ton makulatury. Teraz już z powodu złego stanu zdrowia zrezygnowałem z tych zbiórek. W garażu powiesiłem ekran, by móc wyświetlać dzieciakom misyjne filmiki.
Wszystko ad maiorem Dei gloriam
W Niedziele Misyjne rozdawałem wchodzącym do kościoła obrazki z modlitwą za misje, folderki Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary, orędzia papieskie na Światowy Dzień Misyjny, rozprowadzałem kalendarze misyjne po domach, robiłem z żoną palemki wielkanocne i sprzedawałem je w Niedzielę Palmową.
Ostatnio dostałem zgodę od proboszcza i w niedzielę piętnaście minut przed Mszą św. przybliżam obecnym w kościele sprawy misyjne, czasem wyświetlając przy tym krótkie misyjne filmy.
Na festynach parafialnych (i nie tylko) wystawiałem namiot z prasą misyjną i gadżetami misyjnymi.
Wiktor Grychnik, animator misyjny z Zabrza
Póki mi sił wystarczy – będę pracował dla misji – deklaruje 71-letni pan Wiktor.
Zobacz nasze inne aktualności