Szósty rozdział księgi Ozeasza rozpoczyna się od poszukiwania tego, co było celem posłania każdego z proroków – szczerego nawrócenia. Profeta musi znaleźć ludzi o uległym sercu, nawet jeśli wcześniej mieli twardy kark, by mógł powołać ich do wiary. Trzeba przełamywać opór, zatwardziałość, bo Ewangelia rozwija się w sercach uległych, przemienionych i szczerych. Ozeasz to pierwszy z tak zwanych mniejszych proroków, a szósty rozdział jego księgi to poszukiwanie szczerego wnętrza w człowieku. Przedstawiony dziś do rozmyślania fragment wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza to automobilizacja człowieka. Jest ona niestety połowiczna i w jakimś stopniu niewystarczająca. Ludzie energicznie motywują się, aby poznać Pana (w. 3). Co ważne, dla biblijnego człowieka poznanie ma charakter intymny, osobisty, przenikliwy i dąży do totalnego zjednoczenia się dwóch bytów.
Druga część tekstu to z kolei wewnętrzny głos Boga, który skarży się na niewierność ludzi (w. 4). To bardzo ciekawe, że sam człowiek aspiruje do zjednoczenia z Bogiem, składa deklaracje, mierzy bardzo wysoko, ale kończy w odstępstwie, w niewierności. Bóg przeciwnie – jest rozważny w słowach, nie zamierza też niczego deklarować. Pójście za Panem będzie zawsze kosztowne. Iść należy często po kamieniach, boso, pod wysoką górę. Pewne jest jedynie osiągnięcie celu.
Czy nie buntujesz się, gdy droga wiary jest trudna? Jesteś przygotowany do wysiłku ducha czy Ewangelię traktujesz jak bajeczkę, legendę, sentymentalną mitologię? Rozumiesz, dlaczego ten trud i jak bardzo jest on autentyczny?
Bóg zatem, aby zjednoczyć się z człowiekiem, musi go najpierw ociosać słowami proroków (w. 5). Czym może być owo ciosanie? Jest oczyszczaniem motywacji oraz intencji, z jaką ludzie będą się zbliżać do Boga. Nie trzeba wiele deklarować. Wystarczy być przejrzystym w miłości. Nie trzeba iść do ołtarza w masce. Nie trzeba wyglądać pobożnie i nosić garnitur z portretem Matki Boga na klapie. Boga nie da się zwieść. Do misterium wiary można podejść nawet najsłabszym, pobitym, byle szczerym. Pan szuka w duszy znamion autentyczności, nie siły.
Ów poruszający dialog dwóch stron miłości – duszy i Boga – wpisany jest w tym tekście w coś, co można nazwać wiosennymi rytami płodności, jakie odbywały się często w Izraelu. Obrzędy te były znane i popularne (w. 3b). Gdy przychodziły deszcze poranne, czyniły ziemię płodną. Ozeasz przenosi dawny, liturgiczny znak płodności na wnętrze człowieka. Osoba ludzka musi teraz odprawić w sobie tę samą liturgię, którą celebrują rolnicy, prosząc rytualnie o plony ziemi. Jak warunkiem wzrostu roślinności jest odpowiedź Boga na liturgiczne modlitwy – posyła żyzny deszcz, tak samo odpowie On – należy ufać – na modlitwę wnętrza. Co zatem jest warunkiem duchowej płodności? Właśnie szczere nawrócenie. Można ruszać wargami, bić pokłony, zakrywając serce przed Bogiem – nic to jednak nie zmieni. Można wreszcie popękać, otworzyć się, skruszeć i uratować sobie życie na wieki.
II czytanie: Rz 4, 18–25
Czytany w otwierającej medytację lekturze Ozeasz to pierwszy z tych proroków w katalogu starotestamentalnym, których nazywa się mniejszymi. Z kolei druga lektura to fragment listu do Rzymian. Jest to pierwsze pismo Pawłowe, ułożone w Nowym Testamencie zaraz po niezwykłych tekstach ewangelicznych i Dziejach. Treść listu Pawła Apostoła do chrześcijan w stolicy gigantycznego imperium przenika – podobnie jak u Ozeasza – wołanie o ufność. Nie ma nawrócenia, jeśli nie ma zaufania do Boga. Przed Stwórcą zagubiony człowiek kryje się i ucieka, bo myśli, że będzie rozliczany ze swoich sprawności. Rzymianie lubowali się w zawodach i w sztuce wojennej – mogli to kompleksowo przenosić na grunt życia duchowego. Wykazywać się przed Bogiem skutecznością. Może wtedy będzie się zbawionym, zaakceptowanym i kochanym przez Pana? Nie jest to konieczne. Niezbędna będzie ufna szczerość i prawda o słabości – jak karty do gry talią rozłożone na stole.
Czy nie jesteś religijnie neurotyczny? Masz pewność, że Bóg kocha cię mimo słabości? Potrafisz włączyć twoją nędzę w modlitwę i duchowy rozwój? Czy może łudzisz się mrzonką dojścia do duchowego perfekcjonizmu?
Dlatego postacią centralną i jedyną, do której Paweł odwołuje się w tej części listu, będzie Abraham, którego podstawową zasługą jest uległość wiary wobec Boga (w. 18–20). Abraham był kupcem, musiał więc mieć cechy człowieka zdrowego kompromisu. Czasem zmieniał cenę, prowadził negocjacje. Musiał często przenosić swój stragan z miejsca na miejsce, w zależności od warunków i kontekstu. Był sprytny i zaradny. Cieszył się z pewnością również czymś, co dziś nazwać można inteligencją społeczną. Biblia, w innych fragmentach, mówi o Abrahamie, że był dość zamożnym człowiekiem. Jego bogactwo musiało pochodzić z tego, że łagodnością, uprzejmością i relacyjnością przyciągał klienta. W żadnym razie Abraham nie był rzymskim legionistą, tępym dyktatorem, gburem, który zacina usta bez słowa, by zimną pięścią przywalić po karku i w ten sposób udowodniać swoją przewagę nad bliźnimi.
Czy jesteś inteligentny, uśmiechnięty, sprawny w relacji, czy zamknięty i uparty, a może ciężki jak głaz? Gdzie w swojej duszy nosisz ciężar i dlaczego? Jak zyskać taką lekkość wiary, jaką można zobaczyć w Abrahamie?
A jak na Abrahama patrzy Bóg? To zdumiewające, ale Pan cieszy się, że wybrany przez Niego na ojca wiary człowiek jest łagodny, przystępny, normalny, zdrowy i otwarty. Bóg poczytuje Abrahamowi za zasługę po prostu to, że szczerze wierzy (gr. pisteo – szczerość ducha, zaufanie wewnętrzne, świadoma wiara komuś). Abraham nie jest żelaznym człowiekiem. Kiedy otrzymuje od Boga obietnicę potomstwa, śmieje się w ukryciu, po ludzku wiedząc, że jego fizyczne członki są już seksualnie martwe. Ale Pan doceni w Abrahamie fakt, że chichoczący złośliwie starzec przełamuje się i jeszcze raz zaufa, wbrew logice, laboratoriom i obliczeniom (gr. dikaioun – potwierdzony w swej sprawiedliwości, uznany za prawego). Pan nie skupia się na śmiechu starca, ale na efekcie – że poszedł jak najmocniej w zaufanie (w. 24).
Człowiek nie jest w stanie trzymać swojej duszy na statycznym uchwycie. Albo zgorzknieje, albo kwitnie.
Ewangelia: Mt 9, 9–13
Dziewiąty rozdział Ewangelii Mateusza od początku, czyli od pierwszych opisów, autor poświęca cudom i licznym uzdrowieniom. Kontynuowana jest logika opowieści z poprzednich jeszcze fragmentów pierwszej Ewangelii. Jezusa przedstawia się tu jako cudotwórcę: wyzwala opętanego z Gadary, a potem uzdrawia paralityka. W pięknym fragmencie o powołaniu Mateusza nie ma wcale zmiany tematu albo scenariusza – tym razem jednak nie wchodzi w grę cud fizyczny, lecz duchowy. Mateusz, znany też w świecie biblijnym i apostolskim jako Lewi, syn Alfeusza – bo to jedna i ta sama postać – z zawodu jest celnikiem. Dla Żydów celnik był tożsamy ze słowem grzesznik. Ale nie dla Jezusa. Dla Chrystusa jest w Mateuszu materiał na szczere nawrócenie.
Z medytowanej dziś Ewangelii w żadnym wypadku nie można wyprowadzić wniosku, że Jezus traktuje obojętnie porządne życie człowieka i jego staranie się o bycie sprawiedliwym. Nie, Pan tylko zmienia kąt patrzenia na ludzkie zachowania. Wraca tu ten sam problem, który omawiał już Ozeasz w pierwszej z dzisiejszych lektur. Można wiele deklarować i nic za tym nie stoi. Faryzeusze mieli dużo przepisów zewnętrznych, ale byli zimni duchowo. Celnicy i grzesznicy, którzy nagle schodzą się do domu Mateusza, by słuchać Jezusa (w. 10), gdy patrzy się na nich czysto zewnętrznym spojrzeniem, to ludzie plugawi. Ale ich wnętrze jest głodne. Chcą czegoś więcej. Mają dość udawania.
Czasem w życiu człowieka jest taka błogosławiona chwila, kiedy zdaje sobie sprawę, że dalej tak nie można. To nie jest łatwy moment egzystencji. To godzina dramatu. Jeden niewłaściwie postawiony krok – i przepaść. Jedno słowo za dużo, za mało – i samotność. Jeszcze jedna zdrada – i koniec miłości. Gdy śmierć zagląda w oczy, wiara heroicznie wybudza człowieka do życia. A właśnie, że wstanie, zmieni się, odda, co skradzione, przejdzie pokutę i nie straci ostatnich godzin na niegodne życie, zdąży jeszcze przed nowotworem. Powie sobie: naprawdę mam tego dość! I ocali siebie, narodzi się na nowo.
Czy znasz taki krytyczny moment ze swojego życia? Czy ufasz, że Bogu bliskie i drogie jest twoje stanowcze: mam dość!? Czy wiesz, że On tylko czeka, aby ci pomóc i dokończyć tę rewolucję ducha, którą rozpoczynasz? Czy nie zatrzymujesz się, nie cofasz?
Najgorzej nigdy nie przeżyć momentu walki i buntu, jakby było wszystko jedno. Chrystus wyczuwa zawsze tę najbardziej dramatyczną chwilę w duszy człowieka i jest wtedy czujny, jest najbliżej. Ryzyko śmierci wówczas to karkołomny przełom ku nowej treści istnienia.
Zobacz nasze inne aktualności