I czytanie: Pwt 4, 32–34; 39–40
Izrael, lud wybrany przez Boga, nigdy nie stracił poczucia własnej wyjątkowości. Kiedy Pan powołuje, wybiera, zaprasza do szczególnej współpracy, dusza czuje się wyróżniona. Miłość pochodząca od Stwórcy dotyka i wyróżnia bez ryzyka pychy i wyniosłości. Ryzyko z kolei leży po stronie człowieka, który otrzymuje wyróżnienie miłości i je odczuwa. Może więc całe życie pamiętać, że to, co ma i co robi, przewyższa go i nie pochodzi z ludzkich zasług. Ale może też przywłaszczyć sobie poczucie niezwykłości i zmarnować powołanie. Fragment, który tego roku rozpoczyna czytanie słowa Bożego na uroczystość Trójcy Świętej, nie gubi z horyzontu kwestii szczególnego powołania narodu wybranego pośród ludów. Podkreśla się jednak fakt, że należy czuwać, oczyszczać się z pychy i wyniosłości oraz przywracać w sobie ducha maluczkich. Pomocą do medytacji tekstu może być postać Mojżesza i jego myślenie podczas wychodzenia Żydów z niewoli egipskiej.
Co jest twoim powołaniem? Czy cieszy cię to, które otrzymałeś? Widzisz się jako wybrany? Nie przyprawia cię to o fałszywe poczucie wyższości? Jesteś wybrany i pokorny czy powołany i wyniosły?
Autor Księgi Powtórzonego Prawa nie ma wątpliwości co do wielkich znaków i dzieł, jakie oglądał Izrael podczas momentów wyzwolenia. Możliwość widzenia, jak potężnie działa Bóg, była konsekwencją wybrania Żydów na szczególną własność Stwórcy. W wersetach z dzisiejszego pierwszego czytania autor odwołuje się do wartości obiektywnej. Nie bez powodu pisarz używa w tym miejscu jednego z najważniejszych zwrotów Starego Testamentu – stworzyć dzieła, kreować fakty oraz wywołać je z niczego. Bóg wyprowadza wielkie wydarzenia własną ręką, nie czeka, aż osoba ludzka przyłoży do nich swoje muskuły czy inteligencję (hebr. bárá – stworzyć, powołać z niczego, obdarować wszystkim bez zasługi kogoś, kto aż tyle otrzymał; w. 32). Autorem scenariusza o niezwykłych faktach z historii zbawienia jest sam Stwórca. Człowiek, który je widzi, jest raczej aktorem. Nie ma mocy sprawczej.
Czy nie czynisz się bożkiem większym od prawdziwego Boga? Wiesz, że to Pan jest pierwszą przyczyną, a ty jedynie bierzesz udział w Jego działaniu? Czy nie uważasz się za kreatora rzeczywistości?
Pan potężnie przeszedł przez ludzkie życie i przez dzieje narodu wybranego. Nie ma sensu temu zaprzeczać. Ludzie słyszeli głos Boga z ognia, co nie miało nigdy wcześniej miejsca w historii (w. 33). Pan wydawał nawet wojnę innym narodom, aby chronić swoje dzieci (w. 34). Każdy może wprowadzić moc słowa Bożego do własnego, kruchego życia i zobaczyć wyraźnie czyny Boga. Dar życia, jaki otrzymuje się bez zasługi. Talenty, relacje, bez których trudno żyć szczęśliwie. Nieustanne wydobywanie ludzi ze studni zatracenia. Podtrzymanie w chwilach ciężkiej próby tak, aby ściana depresji nie zamknęła się z hukiem nad biedną, ludzką głową.
Co jest szczególnym Bożym działaniem w twoim życiu? Przekonuje cię ono do ufności w Panu?
To są dzieła Boga, a więc praktyczne dowody Jego miłości do człowieka. Kto ma wiarę, jest kochany przez Pana. Kto jest kochany, nie doświadcza tylko samego ciężaru egzystencji, co czasem jest nieuniknione. Miłość Boga jednak motywuje i ustawia pozytywnie. Przejście Pana przez ludzkie życie nie pozwala dalej trzymać głowy między kolanami. Każda kartka z kalendarza zaprzecza łzom na policzku. Dusza nie może więc wyjść z podziwu i dziękuję za tyle darów oraz błogosławieństw, których nie spodziewała się mieć.
II czytanie: Rz 8, 14–17
Drugi tekst na rozmyślanie tej bogatej duchowo trynitarnej niedzieli Święty Paweł z Tarsu, autor pisma do chrześcijan w rzymskiej stolicy, tytułuje mianem nowego życia albo nawet nowego typu istnienia. Nie należy zapominać, że Apostoł Paweł unikał w swoim myśleniu sztucznej emfazy. Używał pojęć precyzyjnych. Jeśli coś mówi, ma to naprawdę przemyślane. Czy to znaczy, że życie, które osoba ludzka otrzymuje od Stwórcy, jest tak naprawdę niezniszczalne? Dar indywidualnej egzystencji ulega próbom i zdaje się otrzymywać wiele ciosów, czasem z najbardziej niespodziewanej strony. Ale nie ma takiego zniszczenia, z którego życie Boże w duszach nie podniosłoby się zwycięsko.
Czy masz doświadczenia podniesienia się z popiołu dzięki mocy Bożej? Jak to przeżyłeś? Jakie wyciągasz wnioski?
Paweł podpowiada, na czym oprzeć sens nowego istnienia, aby już nigdy nie uciekło ono z rąk człowieka. Trzeba zacząć żyć jak dziecko Boga. Ludzie muszą funkcjonować jako nauczyciele czy prezesi, ale to tylko tło zewnętrzne. Z wnętrza zaś Trójcy Świętej wychodzi Duch Boga, który adoptuje każdego, kto wierzy (gr. hyiothesia – przybranie, dobranie sobie kogoś, powołanie do własnego boku, usynowienie, danie słowa, że otrzyma się spadek; w. 15). Pierwsze czytanie podkreślało, jak Stwórca adoptował cały naród wybrany. Trzeba jednak przeżyć to indywidualnie, nie masowo. W Chrystusie za sprawą działania Ducha Świętego już nie anonimowe narody są powołane, lecz każdy człowiek, kochana, żywa, inteligentna i wolna osoba. Dlatego warto podtrzymywać w duszy – z troską i uwagą – godność dziecka Bożego. Nie chodzi tu o religijny, sentymentalny symbol. Wszyscy ludzie doświadczą kiedyś w życiu pogardy i odrzucenia. Wtedy właśnie na drogach życia staje Pan. I to, co zostało w ludziach ośmieszone, oplute, wzgardzone, On adoptuje i usynawia.
Kto i kiedy cię podeptał, odrzucił albo zlekceważył? Jak to przeżyłeś? W jaki sposób Pan cię podnosi?
Tylko Bóg potrafi być takim Ojcem. Ziemscy rodzice siłą rzeczy oglądają się na sukcesy swojego potomstwa. Jaką ocenę przyniosło dziecko z kartkówki? Czy narzeczona syna jest dostatecznie inteligentna i piękna? Przecież będzie dziedziczyć czyjś rzekomy majątek! Bóg inaczej – sam daje wszystko, co konieczne, a nawet więcej, oczekując w zamian od ludzi jedynie szczerego odruchu miłości. Czy jednak osoba ludzka będzie kiedykolwiek zdolna kochać Stwórcę bezinteresownie? Paweł Apostoł opisuje postawę dziecka ufnego aż do bezczelności, które wiedząc, kim jest, głośno i wszystko opowiada Panu jak najlepszemu Ojcu (gr. kradzein – skandować, wykrzykiwać, spowiadać się na głos; w. 15c). Nie jest się wcale szczęśliwym wtedy, gdy ma się kod do drzwi i zamknie się je tak szczelnie, że do pokoju nie wtargnie najmniejszy nawet promień słońca. To tylko złudne poczucie bezpieczeństwa. Serce doświadcza szczęścia, gdy może komuś bez ryzyka o sobie opowiedzieć i zachować się autentycznie bez surowego osądu. Bóg to rozumie i tak pragnie zbliżać się do duszy.
Ewangelia: Mt 28, 16–20
Dzisiejsza medytacja bazuje na fragmencie Ewangelii św. Mateusza, który krótko określany jest nakazem misyjnym. To treść uboga w słowa, lecz zdumiewająca głębią. Czasem tak jest, że ktoś mówi o czymś ważnym bardzo długo, bo sądzi, że wielością terminów opisze powagę tematu. I wartość wydarzenia zostaje przegadana. Mateusz zachowuje się jak prawdziwy mędrzec pustyni. Wypowiada się zwarcie, cytuje sprawnie w epilogu słowa Chrystusa i dociera do sedna sensu – Bóg jest wielki, a Jego obecność przenika cały świat. Nawet jeśli poszczególne epoki albo cywilizacje, na dłuższy bądź krótszy czas, usiłują oderwać się od Stwórcy, i tak do Niego powrócą – pokornie, zmęczone sobą, wyczerpane, a więc spragnione miłosierdzia.
Czy miałeś kiedyś dość siebie albo ludzkich koncepcji? Czy byłeś wyczerpany sobą? Pamiętasz, jak wówczas Bóg jest blisko serca i stanowi jedyną odpowiedź?
W modlitwie wewnętrznej tej niedzieli warto przede wszystkim zobaczyć w wyobraźni miejsce spotkania chwalebnego Jezusa z uczniami. Jest nim wzgórze, a mówiąc dokładnie – góra (w. 16). To bardzo znaczące, że autor tekstu pamięta, iż Pan wybrał górę dawniejszego przemienienia się wobec Apostołów na górę ponownego spotkania się z nimi po dramacie krzyża i po poranku zmartwychwstania. Pasja Chrystusa przygniotła ich dusze. Przecież wszyscy zwątpili i się rozproszyli, jedynie Jan Ewangelista zdołał utrzymać równowagę, podtrzymywany wiarą Maryi z Nazaretu. Jak wygląda profil osoby upadłej na duchu? To ktoś z głową zwieszoną, z opuszczonymi ramionami, kto drogą życia sunie ociężałym krokiem. Tak nie wolno wierzyć w Boga. Objawienie to nie jest scenariusz ciągłego uciemiężenia. Przeciwnie, to namaszczenie ducha ludzkiego wieczną, niepokonaną radością. Czy nie dlatego Chrystus powraca na Górę Przemienienia w ostatniej chwili przed posłaniem uczniów na misję?
Jaki jest profil twojego wnętrza – jesteś wiecznie uciemiężony, negatywny, przegrany? Czy radosny, dający radę?
Apostołowie muszą podnieść głowę. Po płaskim stepie da się spacerować w obojętnie jakim kierunku, szorując nosem po ziemi. Ale na szczyt, żeby go dosięgnąć, trzeba chociaż raz popatrzeć z perspektywy niziny, przed decyzją na wspinaczkę. Jezus rozsyła uczniów na misję, bo będą reprezentować Boga w świecie. Nie mogą mieć z tego powodu kompleksów. Pozyskać kogoś do bycia uczniem (w. 19), to znaczy przypomnieć mu o właściwej godności, umocnić w nim stabilność psychiki, podbudować jego ducha. To lepsze niż załatwienie kredytu czy awansu.
Dlaczego jesteś wciąż zakompleksionym chrześcijaninem? Jak to zmienić? A może już ci się udało?
Dzięki łasce chrztu przyjętego w imię Trójcy Świętej człowiek staje się pewnym siebie w dobrym znaczeniu tego słowa (w. 19b). Jego los już nie zależy od ludzkiego układu, bo wszystkie dni i noce zapisane są na kartach Bożego kalendarza. Wreszcie Pan jest w życiu ucznia (w. 20). Nie narzuca się, nie chce być dyrektorem od wszystkiego, nie zarządza ręcznie ludzkimi wyborami – ale siła obecności Boga to dar, jakiego nie da się opisać słowami. Kto nie tyle odczuwa, ile wie o tym, że Pan w nim żyje, jest szczęśliwy i wolny od kompleksów, lęków czy dręczącej go co świt niepewności. Bóg istnieje. Bardziej obecny wewnątrz niż człowiek sam w sobie. Głowa do góry.
Zobacz nasze inne aktualności