I czytanie: 1 Krl 19, 4–8
Po przedstawieniu wydarzeń związanych z postacią Elizeusza historia biblijna powraca do życia jego mistrza, Eliasza. Największy dramat wielkiego proroka rozegra się pomiędzy szczytami dwóch wielkich gór – Karmelem a Horebem. Dziś sceną pierwszego czytania, pomocnego w osobistej medytacji, będzie Horeb, czyli wzgórze, na którym Pan ukazał się wcześniej Mojżeszowi. Karmel był miejscem tryumfu Eliasza. Ale nie tyle jego samego, ile zwycięstwa wiary w jedynego Boga nad pogaństwem. Brakuje jednak owoców, a monoteizm nie powraca łatwo na centralne miejsce w społeczeństwie. Mimo pokonania fałszywych bożków kraj zalany jest wciąż mentalnością bałwochwalców, włada mściwa Jezabel, a Eliasz będzie zmuszony szukać schronienia. Nie przypadkiem więc kieruje się na górę Horeb. Jest to znak poszukiwania nadziei w chwale Boga. Czy Pan raz jeszcze ukaże się kolejnemu ze swych wielkich proroków?
W duszy i psychice Eliasza można dostrzec dwie warstwy. Psychika wchodzi w stan skrajnej depresji albo nawet ciemnej acedii. Prorok ma wszystkiego dość, traci chęć do życia, wyraźnie deklarując, że pragnie śmierci (w. 4). Nie podnosi jednak ręki przeciwko własnemu życiu, nie popełnia samobójstwa. Prosi Pana jedynie, by zabrał go już na drugą stronę istnienia. A więc jednak rozmawia w głębi duszy z Bogiem. Samobójcy z reguły kontaktują się mgliście już tylko ze sobą, nie dopuszczają do żadnej rozmowy z nikim, ryglując drzwi sypialni, by w końcu pociągnąć za spust. Czy prośba do Boga o śmierć nie jest więc w istocie duchową prowokacją Eliasza? Usta deklarują koniec życia, w sercu nie ma już śladu żadnego tchnienia, ale duch jeszcze prosi Boga, to znaczy, że w Stwórcy pokłada największą nadzieję. Prawdziwa modlitwa nie musi odbywać się pośród uniesień i radości. Duchowość uznaje, że ludzie pogrążeni w ciemnościach wewnętrznych są właśnie najbliżej Boga.
Czy umiesz modlić się do Pana w chwilach ciemności i ucisku? Kiedy życie staje nad przepaścią, wołasz do Boga czy czekasz na pusty koniec wszystkiego?
Sceneria ciemnej modlitwy Eliasza jest bardzo poruszająca. Prorok wybiera na schronienie cień rośliny o nazwie janowiec – Retama raetam, zwany również w botanice janowcem jasnym. Jest to krzew często spotykany na Pustyni Synajskiej albo w południowych regionach Palestyny. Roślina ta nie ma liści, nie można zatem napić się z nich rosy o poranku, wytrzeć potu z czoła albo przeżuwać ją, zanim zdobędzie się jakiś stały pokarm. Janowiec ma za to mocną i bogatą strukturę gałęzi, pod którą łatwo znaleźć to, co najważniejsze w godzinie skwaru i płomienia – zbawienny cień. Trudno w modlitwie obronić się przed skojarzeniem janowca z pierwszej Księgi Królewskiej z krzyżem, który zostanie postawiony w samym sercu Ewangelii Chrystusa. Krzyż nie nasyci emocji, ale wybawia od śmierci duchowej.
Ile dla ciebie znaczy krzyż Chrystusa? Czy się z nim utożsamiasz? Czy pokładasz w nim ufność?
Eliasz nie zginie u stóp Horebu. Nie będzie miał co prawda takiej teofanii, czyli objawienia się Boga, jaką miał tam Mojżesz. A jednak Pan reaguje z miłosierdziem na dno smutku w duszy proroka i posyła na ratunek anioła (w. 5). Posłaniec samego Stwórcy wybudza Eliasza z depresji, jak dobry lekarz, i opiekuje się nim na pustyni. Znakiem pomocy Bożej jest upieczony na kamieniach placek, którym prorok nasyci się i pokrzepi nadwątlone tragedią siły. Nie czeka go śmierć, czyli droga do wieczności, lecz misyjna droga proroka, którą należy wytrwale kontynuować (w. 7). Fragment słowa Boga na dziś jest więc w pierwszym czytaniu fundamentalnym przesłaniem nadziei, jakiej najbardziej potrzebują cierpiący na duszy. Kto przeżywa swoją ciemność w cieniu krzyża, podnosi się ranny, ale pokrzepiony. Krzyż nosi w sobie jasność pustynnego janowca.
II czytanie: Ef 4,30–5,2
Rozmyślanie nad drugim z czytań, a także nad fragmentem następującym po nim dobrej nowiny będzie kontynuacją kolejno Listu do Efezjan oraz szóstego, eucharystycznego fragmentu Ewangelii św. Jana. Paweł z Tarsu kończy dziś dyskurs z czwartego rozdziału i przechodzi do kolejnego wątku. Będzie nim temat relacji duszy ludzkiej do Ducha Świętego, którego działania ani obecności nie powinno się odrzucać. Pismo Święte Starego Testamentu opisuje dwa momenty jednoznacznego sprzeciwu przeciwko Bożemu natchnieniu. Pierwszy raz uległ tej pokusie naród wybrany w obliczu niepewnego losu na pustyni. A następnie upadł nawet Mojżesz, prorok wielkiego zawierzenia, dwa razy uderzając laską w skałę. Boga zasmuca niedowiarstwo i utrata nadziei, że On jest, czuwa i prowadzi.
Czy straciłeś kiedyś nadzieję w Bogu? Kiedy i dlaczego? Jak ją odzyskałeś? Jak myślisz ją chronić?
Paweł Apostoł pragnie podkreślić w drugim z modlitewnych fragmentów tej niedzieli, że Duch Święty jest żywą Osobą, a nie mityczną opoką, jaka miałaby wychodzić z pięści Boga. Paraklet będzie więc wrażliwy, inteligentny, zdolny do bliskości z człowiekiem. Siły nie można ani zakrzyczeć w sobie, ani zasmucić – a Ducha Świętego tak (4, 30). Życie duchowe, prowadzone pod wpływem działania Bożego Ducha, jest więc osobowe, relacyjne. Nie chodzi o mnożenie aktów, lecz o wzajemne obcowanie, zbliżenie się do siebie – od Boga do ludzi i odwrotnie. Jeśli wiara nie jest uwewnętrzniona, spersonalizowana, straci swoje funkcje i będzie bezużyteczna dla duszy.
Wtedy do dna ducha ludzkiego wkrada się gorycz (w. 31), a jej korzeń – jeśli byłby długo nieleczony – zainfekuje wnętrze osoby ludzkiej i stanie się ona kimś nie do zniesienia. Będzie w niej pełno rozgoryczenia – analizuje Święty Paweł – krzyku, zasmucenia, gniewu albo rozdrażnienia. Jak dobrze widać to w codzienności. Ludzie pełni goryczy tyją, są samotni, nikt nie jest w stanie im pomóc, bo nie chcą przyjąć żadnej rady, podjąć żadnej inicjatywy. Gorycz to zewnętrzny posmak narastającej w sercu rozpaczy. W pierwszym czytaniu prorok Eliasz nieomal pogrążył się w ciemnościach rozgoryczenia – nie stracił jednak do końca osobowej relacji wobec Pana. I to go uratowało. I zdobył nowe życie.
Czy Bóg jest ci bliski? Odnosisz się do Niego osobowo, autentycznie, otwarcie? Na jaką gorycz zbyt długo cierpi twoja dusza?
Tak samo może być z każdym chrześcijaninem. Dzięki Ewangelii nikt z ludzi nie jest rzeczą ani zabawką, ani przedmiotem w rękach drugiego. Tak, siła dyktatu może bardzo upokarzać, ale nie może nikomu odebrać możliwości naśladowania Jezusa Chrystusa (5, 2). To chrześcijaństwo odkryło osobę w ludziach. Przedtem byli oni wcielani do legionów albo segregowani między biedne i bogate dzielnice. Czasem brano kogoś za pazia do pałacu cezara, to wszystko. Chrystus sam jest drugą osobą Świętej Trójcy, a Jego obraz od momentu chrztu istnieje w każdym człowieku. Ten podstawowy fakt wiary to najlepsze antidotum na gorycz. Kto innych lub samego siebie sprowadza do poziomu rzeczy, zgubi szczęście w sercu. Kto buduje relacje, jest szczęśliwy.
Ewangelia: J 6, 41–51
Również w tę niedzielę Matka Kościół podaje do medytacji dziesięć następnych wersetów z szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana. Trwa i jeszcze trochę zostanie pociągnięty w liturgii ten sam wątek. Wydarzenie ze znakiem chleba jest jednak odczytywane z różnych stron. Tym razem w samym sercu sceny staje dialog Jezusa z Żydami. Z reguły podobne dysputy kończyły się fiaskiem. Myślenie Chrystusa i myślenie Hebrajczyków to dwa światy – dwa bieguny. Pan jednak zawsze próbuje zbliżyć się do duszy, nawet do tej najbardziej upartej. Chrystus nie zrezygnuje z tego, by przekonać wszystkich ludzi do piękna Ewangelii.
Najważniejszą cechą dzisiejszego fragmentu dobrej nowiny jest próba budowania ducha pojednania. Żydzi są zacietrzewieni. Ich charaktery będą podobne do opisu trudnych cech człowieka, jakie przytaczał Paweł Apostoł w powyższych fragmentach z Listu do Efezjan. To krzykacze, pełni rozdrażnienia i gniewu furiaci. Muszą mieć więc w sobie bardzo niespokojne dusze (w. 42). Jezus przenika ich wnętrze do głębi, uspokaja, zachęca, by odstąpić od jałowego oburzenia (w. 43). Chrystus to nie przeciwnik, który mierzy się z wrogami. W istocie Pan nie ma wrogów, bo czy jest na świecie ktoś, kto może sprostać Jego mocy? Jezus obcuje więc zawsze z człowiekiem jak dobry pedagog i nauczyciel, nawet jeśli drugi nie przejawia wobec Niego przyjaznych uczuć ani zrozumienia.
Wyraźnie więc słowo Boga stopniuje dziś poziom gniewu i goryczy. Można czuć jałowość duszy, wchodząc w wewnętrzną samotność – Eliasz cierpiał na acedię i pragnął śmierci. Można być zewnętrznie nieznośnym, nie radzić sobie ze sobą – jak ludzie z drugiego czytania, którzy zasmucają Ducha Bożego. Ewangelia rozprawia o trzecim z powodów męczącej człowieka goryczy, a jest nią brak pojednania.
Może kogoś nienawidzisz? Jak chcesz pozbyć się tego trudnego uczucia? Czy jesteś świadom, że niechęć do bliźniego, podział, antagonizm to gwałt zadawany własnemu wnętrzu? Jak chcesz budować jedność wokół siebie? Jakich środków szukasz?
Człowiek potrzebuje drugiej osoby. Jeśli odpycha ją, wchodzi w konflikt, nienawidzi przez długi czas, wówczas ludzkie serce będzie niepocieszone, wpędzone w kanał goryczy. Dlatego warto dążyć w stronę bliźniego – bo to wymóg miłości, ale też korzyść dla każdego ludzkiego serca. Człowiek upojony żądzą podziału będzie boleśnie niedorozwinięty. Pragnienie jedności natomiast oświeca nadzieją, a tym samym uczłowiecza.
Zobacz nasze inne aktualności