I czytanie: Jer 20, 10–13
Jeremiasz – zaraz po Izajaszu – jest drugim z tak zwanych proroków wielkich Starego Testamentu. Jego misja jest niezwykła. Nie dość, że otrzymuje prorockie powołanie, to jeszcze zaliczony zostanie do katalogu profetów wybitnych. To ci mężowie przekazywanym od Boga słowem naznaczą całą historię zbawienia. Może więc wydawać się, że tak wielki prorok powinien być okuty jakimś potężnym puklerzem wiary. Że jest religijną maszyną w rękach Jahwe. Nie ma uczuć, a jeśliby nawet je miał, powinien ukrywać ludzką twarz, a żyć tylko dla dobra sprawy Boga. Wszystkie gesty profetyczne w powszechnej opinii powinny iść na zewnątrz, do ludzi, by naprawiać tłumy. Wnętrze natomiast i dusza proroka musi być zakryta welonem mistyki. Tymczasem medytowany dziś fragment księgi Jeremiasza to bardzo intymna skarga proroka, wydobyta z samego dna jego duszy i serca. Powołany boleje, przeżywa dramat i wcale nie ma zamiaru go skrywać. Toczy wewnętrzną walkę i tym, co się w nim dzieje, bardzo szczerze się modli.
Centrum duchowej, serdecznej skargi proroka stanowi doświadczenie osamotnienia (w. 10). Zgodził się być posłanym i szedł stanowczo do ludzi z przesłaniem ocalenia, a został zdradzony. Gdzie jest teraz twardziel Jeremiasz? Gdzie zgubił się ten, który gotów był na męczarnie dla Pana? Sam jęczy i zawodzi, wzdycha, jest rozdarty. Ktoś pomyśli, że prawdziwych bohaterów słusznej sprawy można tylko oglądać w westernach. Nie ma ich jednak w codzienności. Nie ma ich nawet już na terytorium wiary. Wszyscy są mięczakami. Ależ nie – Jeremiasz jest odważny, ale to nie odziera go z wrażliwości. Trzeba tu pewnego rozróżnienia. Biblijne męstwo musi być konkretne, lecz nigdy nie oznacza kamiennej twardości, obojętności czy skalnego zimna. Prorok to nie czerwonoskóry Indianin, który podczas skalpowania ma za szczyt honoru, by nie drgnąć nawet najmniejszym mięśniem na twarzy. Prorok to bliski powiernik Boga, a kto obcuje z Bogiem, nabiera męstwa i wyzbywa się jednocześnie postawy obojętnej, religijnej, wojennej maszyny. Jak pogodzić więc radykalizm proroctwa, który brzemienny jest w prawdę, i łagodność, istotną cechę ewangelicznego życia?
Umiesz kochać i żyć radykalnie? Czy radykalizm nie kojarzy ci się z zasadą twardej pięści? Z czym łączysz stanowczość – z krzykiem i emocjonalną przemocą czy z solidnością życia i prawdą?
Męstwo Jeremiasza dochodzi wreszcie do momentu duchowego przesilenia. Będzie nim rezygnacja z napięcia, z agresji i wejście w totalne zaufanie Panu, w pokój (w. 11–12). To nie w nim przecież znajduje się rozstrzygnięcie problemu. Prorok, mimo duchowej udręki i zmagania w próbie, zaczyna szybko dostrzegać, że ci wszyscy, którzy go opadli, otoczyli, podeptali, są jednak tak bardzo słabi. A Bóg, który wydawał się cierpliwie i łagodnie czekać, jest w efekcie zwycięskim wojownikiem. To przekonanie przywraca duszy Jeremiasza moc. Jego sumienie – serce i nerki – a więc według Biblii istota człowieczeństwa – zostały wypróbowane. Nie czuje już nienawiści, zamknął w sobie moralne drzwi do bezlitosnego trybunału (w. 13). Co ważne i ciekawe, Jeremiasz wie, że Pan ujął się za nim, gdy był zupełnie ubogi (hebr. ebyón – biedak w sensie społecznym, dłużnik, ten, który sam za siebie nie zapłaci, nie stać go na nic wielkiego). Ubóstwo nauczyło proroka, jak rozgraniczać męstwo i wolność od nienawiści. Pan ma wszystko w swoim ręku. Wiedzą o tym ludzie wewnętrznie prości, ufni, dalecy od przekonania o absolutnej pewności własnego sądu.
II czytanie: Rz 5, 12–15
Lektura listu Pawła z Tarsu do Rzymian jest kontynuowana również w tę niedzielę. Już wcześniejsze fragmenty tak wartościowego, starochrześcijańskiego pisma omówiły kilka istotnych spraw, które leżały na sercu wielkiego Apostoła i misjonarza pogan. W piśmie do chrześcijan, mieszkających na terytorium gigantycznej stolicy imperium, Pawłowi chodzi głównie o to, by zrozumieli dobrze sens usprawiedliwienia z wiary. Jeśli nie pojmie się prawidłowo tak podstawowego zagadnienia, można popaść w skrajności. I można być chrześcijaninem, a praktykować jednocześnie jakąś pogańską utopię. Można duchowość ewangeliczną wreszcie rozmienić wtedy na system przekupienia bóstwa i ułaskawienia go – na biczowanie się, umartwianie, kajanie się lub poszczenie, cięcie skóry i sypanie głowy byle czym, oszpecenie siebie, uniżenie do dna – wszystko, byleby tylko bożek spojrzał przychylnie i udzielił szczodrze czegoś ze skarbca mitologicznego bogactwa.
Jakim stajesz przed Bogiem? Czy obcujesz z Bogiem jak z przyjacielem, czy jak z szefem, wodzem, spekulantem? Czy twoja duchowość jest piękna, harmonijna, czy popędliwa, wybrakowana, oszpecona?
Paweł z Tarsu rozumie to jasno również z własnego życia i tak to zawsze będzie tłumaczył, że usprawiedliwienie na wieki, w Jezusie z Nazaretu, jest zupełnie darmowe. Nie kupi go człowiek za pobożność ani za ascezę, ani za egzaltację. Można je przyjąć, gdy żyje się życiem Chrystusa. Stąd cały fragment, podawany dziś na modlitwę myślną, nosi obrazowy tytuł: Adam i Chrystus – i jest to jeden z najbardziej znaczących motywów Pawłowej teologii.
Gra intelektualna, którą posługuje się Apostoł w tekście, nie jest złożona. Adam, pierwszy człowiek, wyborem upadku sprowokował wejście śmierci na świat (w. 12). Co ciekawe, całość wersetu 12, cytowanego tutaj, zaginęła. Zdanie jest jakby urwane. Taka jest właśnie historia grzechu – urwana, otoczona tajemnicą, zarówno u przyczyn, jak i u skutków. To z tego może powodu etyka chrześcijan prosi, by – widząc jasno fakt moralny – nie osądzać grzeszników. Któż może zbadać, dlaczego upadli? W spotkaniu z grzechem nie chodzi o popędliwy gniew i trybunał albo o kamienowanie, lecz o cierpliwą łagodność, formację, ratunek, wyprowadzanie zagubionego. Bo przyszedł Chrystus i Jego dar, czyli łaska (gr. xaris – darmowy prezent, coś otrzymanego bez zasługi), i jest to o wiele ważniejsze niż smutek grzechu. Chrześcijanina, który naprawdę wierzy, nie przepełni nigdy odium oburzenia, cienia, niepokoju, niestałego zamętu. Widzi on, owszem, realną rzeczywistość, od której jednak drzwi nie są już zamknięte. Jezus otworzył szeroko bramę zbawienia dla wszystkich. Nie ma powodu do gniewu i smutku lub frustracji (w. 15).
Jak reagujesz na zło? Cierpliwie czy popędliwie? Czujesz ból serca czy płomień zajadłości i gniewu?
Grzech jest bolesny. Paweł opisuje go dosadnie (gr. xamartía – demon, upersonifikowane zło, ciemna moc, istota zła), lecz nic nie jest podobne do dobra, jakie wniosło zbawienie w Chrystusie. Na widok człowieka w grzechu wnętrze wierzącego cierpi, lecz jest to ból owocny, rodzący na nowo do życia, nie do potępienia.
Ewangelia: Mt 10, 26–33
Serce Jezusa jest wielkie, łagodne i przystępne. Tydzień temu cały Kościół rozmyślał nad momentem wyboru pierwszych uczniów. Od razu po przyjęciu powołania otrzymali oni trudną do wypełnienia misję. Ale zanim na nią wyruszą – i to jest treścią dzisiejszego rozważania – będą oczyszczeni z lęku i umocnieni. Po co przyjmować łaskę, jeśli serce jest pełne oporu i nastawione przeciwnie do natury daru? Kto miałby zostać ojcem lub matką, podczas gdy jego wnętrze gardziłoby innymi? Tak samo kiedyś pogardzi własnym potomstwem. Po co być księdzem, skoro nie ma się szacunku do wiary objawionej? Porani się tylko wiele dusz, nagłosi się tyle herezji, wypromuje się siebie, a nie Jezusa. Najpierw dobrze usposobione musi być wnętrze człowieka powołanego. Potem będzie on z kolei umiał zdrowo wypełnić powierzoną sobie misję. Bez właściwego nastroju ducha sprawa – choćby z góry wygrana – nie pójdzie do przodu.
Jest jednak tyle przeciwności dla dobrego usposobienia wnętrza. Co może sprawić, że duch ułoży się poprawnie, łagodnie, że przestanie wierzgać? Najczęściej zniechęcenie wchodzi w człowieka z powodu nadmiernego zaufania do swojego sposobu patrzenia na świat i na ludzi. Każdy człowiek myśli przecież, że wie. Coś w istocie wie, ale zawsze szczątkowo. Domyśla się raczej. Nie jest w stanie do końca pojąć, skąd się wzięło zło. Jeśli będzie absolutnie ufał swoim analizom, straci w końcu równowagę. Boża geopolityka za to jest nieomylna. Pan wie dlaczego i skąd.
Mateusz Ewangelista wiedzę Boga przedstawia za pomocą dwóch symbolicznych, a jednak bardzo sugestywnych obrazów. Stwórca zna los wróbli (w. 29). Wróbel to stworzenie o najmniejszej wartości i cenie na żydowskim targu. Nic już bardziej mizernego i tańszego nie da się kupić. Pan wie także, ile jest włosów na głowie człowieka (w. 30). Wiedza Boga o wszystkim jest pełna. Tylko On zna przyczynę rzeczy oraz ich cel. Pan wie, dlaczego coś się dzieje i dokąd to wszystko zmierza. Ma również pełen obraz pochodzenia i skutków zła. Bóg misterium zła trzyma w sekrecie własnego, trójjedynego bytu. Osoba ludzka nigdy się tego w pełni nie dowie, gdyż nie umiałaby zrozumieć. Zło, jakie istnieje, tonie we wnętrzu Boga, ale nie mieści się w głowie człowieka.
Czy nie usiłujesz konfrontować się ze złem, bazując tylko na własnej sile? Czy zdajesz sobie sprawę, że twoje poznanie we wszystkim ma granicę? A może próbujesz zatopić się w dociekaniu, rozwarstwianiu wydarzeń, w nieustannej terapeutyzacji swej duszy? Po spotkaniu ze złem wychodzisz zdrowy czy ciągle na nim skupiony, nieoderwany?
Jeśli więc ludzie podstawowym aktem pokory uznają w sobie ten stan błogosławionej niewiedzy co do absolutnych przyczyn i skutków wszystkiego, także zła, wejdą w kojącą postawę świętej ignorancji, a więc zaufania i uspokojenia się. Człowiek przestaje wtedy bezlitośnie osądzać, rozszerza swoje spojrzenie na pochodzenie i skutki zła, bo zdolny jest zobaczyć rzeczywistość w świetle osoby Pana Jezusa. Najgorszy bunt cierpi ktoś święcie przekonany, że wie i rozumie wszystko. To prowadzi do nieznośnego bólu istnienia, którego podstawą jest brak proporcji. Człowiek coś jest w stanie wydedukować, ale niewiele, a prawie nic z przepaści wnętrza drugiej osoby. Lepiej więc zdać się na wiedzę Boga.
Zobacz nasze inne aktualności