I czytanie: Ez 17, 22–24
Dlaczego wielki prorok Ezechiel tak chętnie posługuje się w tekście proroctwa anegdotą, a nawet bajką? Podobną formę literacką, jak twierdzą bibliści, przybierają alegorie rozdziału siedemnastego jego księgi – najpierw pierwsza o orle, a potem druga, medytowana w tę niedzielę – o drzewie cedrowym. Przecież proroctwo Ezechiela, jak powszechnie wiadomo, ma charakter apokaliptyczny. Opowiada więc o najbardziej z poważnych tematów – jak Bóg zakończy historię świata i ludzi. Tymczasem pisarz wplata w księgę lekki ton alegorii, przypowieści i bajki. Nie zaprzecza przez to wcale potędze przesłania, jakie kieruje do świata. Czasem ironia bardziej zaboli, nawet otworzy ranę, dotknie – i dusza wybudza się wówczas z odrętwienia. Być może to jest celem literackiego zabiegu Ezechiela i opowieści, która na dziś będzie karmić modlitwę myślną wierzących.
Co jest największą winą człowieka przed obliczem Boga? Powtarzająca się, od pierwszych chwil po upadku ludzi, pokusa samowystarczalności. Dusza ludzka odcięta grzechem od harmonijnej jedności ze Stwórcą cierpi, umiera i niedomaga, lecz myśli zuchwale, że musi radzić sobie sama. Patrząc zewnętrznie na ludzi samowystarczalnych, widzi się w nich na pierwszy rzut oka jakąś upartą siłę. Deklarują, że poradzą sobie sami, zbawią się, wyliżą z ran i wydobędą z tarapatów. Jakby krzyczeli: „Nie zajmujcie się nami!”. W gruncie rzeczy ten krzyk podszyty jest największą rozpaczą, a ona bierze się z pychy. Człowiek upiera się, by nie odsłonić własnej bezradności i nie prosić Boga o miłość, bliskość, obecność, o czyjąś interwencję. Nie prosić nikogo o nic! Zamknąć się w świecie dumnej, zimnej wyniosłości – to pozorna siła od zewnątrz, a straszna samotność od środka.
Czy nie nosisz w głębi siebie jakiejś upartej, rozpaczliwej pokusy samowystarczalności? Odróżniasz dobrą odpowiedzialność za życie od głupiego i dumnego poradzenia sobie samemu? Kiedy ostatni raz szukałeś obecności drugiego człowieka? Kiedy ją odrzuciłeś i dlaczego?
Działanie Boga jest więc bardzo pedagogiczne. Na pierwszy rzut oka poniżenie wysokiego drzewa brzmi jak twardy wyrok (w. 24a). Jego pień, jak można to było wcześniej zauważyć, wewnętrznie toczy kornik niepokoju. Ścięcie cedru sprawi, że ujawni się robactwo i otworzy się wówczas szansa uzdrowienia korzeni. Poza tym dużo ważniejszy jest pozytywny, wychowawczy sens alegorii. Pan ma upodobanie w posługiwaniu się tym, co małe i słabe, by wyprowadzać własne dzieło – dojrzałe i bogate. Także w tym miejscu Stwórca decyduje się na coś niezwykłego. Oddziela maleńki konar, czubek od całego pnia i sadzi go na szczycie wysokiej góry (w. 22). Czy nie jest to ryzykowne? Przez szczyt wzniesienia przechodzą pierwsze deszcze i w ten punkt najsilniej uderzają wichry. Maleńki pęd należałoby raczej chronić u podnóża. Wychowanie Boże jest odmienne. Kto polega na sobie, będzie stosował tchórzliwą grę uników. Ludzie wychowani mocą Pana hartują się od razu na stal.
II czytanie: 2 Kor 5, 6–10
Paweł z Tarsu, autor listu do chrześcijan w wielkiej metropolii greckiego Koryntu, stopniowo przechodzi od antropologii, czyli rozumienia człowieka, jaki opisał w czwartym rozdziale pisma, do eschatologii, a więc do rzeczy ostatecznych, które następnie będzie się starał zinterpretować. Piąta część listu pozostaje w najgłębszym powiązaniu z poprzednią treścią i po tym również można poznać w Apostole prawdziwego mistrza wiary. Niczego nie zrywa, nie jest w żaden sposób chaotyczny. Po opisaniu glinianej kruchości ludzkiej egzystencji Święty Paweł myśli logicznie, wykazując, że zbawienia na wieki dostąpią nie herosi, lecz chybotliwi pielgrzymi. To dlatego i tej niedzieli w materiale do osobistej medytacji pojawią się znaki, symbole, alegorie znane już poprzednio.
Na pierwszy rzut oka człowiek aspirujący do wieczności to żebrak. Wszystko, co ma, jest nędzne. Musi nieustannie zwijać swój namiot, cierpieć ułomność i przemieszczać się z miejsca na miejsce, aż osiągnie próg, metę, moment śmierci, która wyłączy miary, odległości i zegary. Ludzie to tułacze (w. 9), którym ciągle jest daleko do Pana – przyznaje z jakimś smutkiem Apostoł. Realna obserwacja autora listu nie służy w tym miejscu załamaniu rąk, lecz pobudzeniu do godnej walki. Często zdarza się taki moment sportowcom albo ubogim skazywanym na wyrok. Wreszcie ten zawodnik nie może znieść tego, że leży na macie, a wszyscy wokół pokazują kciuk w dół. Dość! Powstanie, udowodni, że nie został powalony na łopatki, że jest w nim jakaś koncepcja na zwycięstwo.
Czy wiesz, jak pokonać przeciwności? Masz siłę, aby poderwać się jeszcze raz, czy postawiłeś już krzyżyk?
Paweł aż dwukrotnie zaznacza – i na tym warto skupić się przede wszystkim podczas rozmyślania nad drugim fragmentem Bożego słowa – że ma pełną ufność (w. 6; 8). Apostoł widzi realnie sytuację człowieka. Doczesność potrafi przytłaczać, ale właśnie wielkość chrześcijanina rodzi się w świadomym oporze, a nie w fatalnej, biernej uległości. Mimo tak trudnej sytuacji (gr. eidotes hoti – zatem, ponad czymś, mimo to, nawet jeśli jest tak, to można inaczej; w. 6–8). Bo w przeciwnym razie po co być człowiekiem wierzącym? To ateiści noszą w sobie nieskończone zwątpienie. Nie wiedzą do końca, skąd może nadejść wybawienie od beznadziei. Prawa fizyki albo wydarzenia cywilizacyjne nabierają w ich mniemaniu charakteru absolutnego – stało się i się nie odstanie! A chrześcijanie wiedzą, że to, co dzieje się na mocy ludzkiego ustanowienia, zawsze ma charakter relatywny. Bóg odsłoni trudności tylko po to, by pokazać, jak sobie z nimi radzi i jak na nowo posyła w świat biednego, lecz ufającego Mu człowieka.
Ewangelia: Mk 4, 26–34
Cały czwarty rozdział pięknej Ewangelii św. Marka to kilka najważniejszych przypowieści, jakie Jezus z Nazaretu zadedykował swoim słuchaczom. Sama przypowieść to literacki wynalazek Chrystusa – stosując ją, Pan przedstawia się jako oryginalny nauczyciel. Ma swój styl. Jezus świadomie unika wchodzenia do grona uczonych w Piśmie. Musiałby wówczas posługiwać się językiem ekskluzywnym, zrozumiałym zaledwie dla pewnej grupy ludzi, i to bardzo wykształconej, a do tego uformowanej duchowo. Chrystusowi tymczasem zależy na tym, by pojęli Go wszyscy – i prości, i wykształceni, już uformowani i początkujący. Podobny efekt gwarantuje literacki styl paraboli, znanej zarówno w świecie greckiej filozofii, jak i żydowskiej myśli rabinistycznej (gr. parabolé – porównanie, analogia lub podobieństwo, stąd hebrajski odpowiednik terminu wydaje się szerszy; hebr. mśl – analogia, ale też powiedzenie, zagadka czy legenda). W czwartym rozdziale Marek zawiera pięć przypowieści. Na dziś zostały przepisane do medytacji dwie – o zasiewie i o ziarnku gorczycy.
Obydwie parabole zbiegają się w zasadzie do wspólnego pouczenia o charakterze moralnym – Bóg obdarza obficie, człowiek wierzący musi jedynie rozsądnie podejmować Boże dary, mądrze je zagospodarować i rozwijać plon. Ewangelista posługuje się więc ważnym zabiegiem stylistycznym. Małe nasienie zostaje wrzucone w ziemię, ale samo wydaje plon, wzrastając dniem i nocą. Dopiero kiedy wyrośnie, w proces ingeruje żniwiarz, zapuszczając sierp (w. 29). Ludzie nie mogą wpływać na zasiew – to sprawa Boża. Mogą jedynie z niego w porę i na dobre korzystać. Co by się stało, gdyby ktoś z ludzi wyobraził sobie, że jest panem zasiewu? Zawsze będzie mógł być jedynie dziedzicem.
Czy jesteś za wszystko wdzięczny? Nie masz mentalności uzurpatora, bożka, dyktatora? Używasz życia z ostrożnością czy szafujesz nim wyniośle, bezczelnie?
Drugi znak to bardzo małe, prawie niewidoczne dla oczu, ginące w zagłębieniach dłoni ziarnko gorczycy. Paradoks podanej tu przypowieści polega właśnie na tym, że najmniejsze z nasion rośnie samoczynnie i dosięga szybko rozmiarów wysokiego drzewa (w. 32). Wtedy ptaki muszą odczytać odpowiedni moment i zakładać w konarach, które wybujały z maleńkiej gorczycy, bezpieczne gniazda. Wolne ptaki nie mogą sadzić drzew. Do mieszkańców nieboskłonu należy jedynie odkrywanie miejsca pośród liści, które uchroni je od deszczu, wichru, pozwoli na wyklucie się potomstwa. Po co Jezus opowiada te dwie przypowieści? Aby podkreślić, że człowiek nie tworzy, lecz korzysta z darów Boga. Musi więc wyrzec się pokusy bycia bożkiem i praktykować pokorną wdzięczność. Ludzie to beneficjenci Stwórcy, choć czasem zdają się myśleć na wspak.
Zobacz nasze inne aktualności