I czytanie: Hi 38, 1. 8–11
Księga mędrca Hioba, dobrze rozpoznawana również poza światem biblijnej cywilizacji, zaczyna się chwilami wielkiego cierpienia, rozsądza jego dramat w medytacji i dyskusji, ale prowadzi do jednego wniosku – cierpienie przemienia duszę, wyrabia wewnątrz niej stalową wolę, uzdalnia do niezachwianej przyjaźni z Bogiem. To właśnie fragmenty trzydziestego ósmego rozdziału Księgi Hioba nadają ton medytacji nad słowem Boga tej niedzieli i otwierają jej temat. Obraz Stwórcy w tej części starotestamentalnego tekstu jest poruszający. Mimo odległych czasów człowiek bezbłędnie rozpoznaje cechy Pana. Już w Księdze Hioba najbardziej znaczącym przymiotem Boga jest bycie Logosem – porządkiem przedwiecznym, praprzyczyną, rozumem ponad chaosem sił ludzkich albo naturalnych. Badacze biblijni właśnie ten fragment tekstu uznają za istotę Hiobowego przesłania.
Przyjaciele Hioba toczyli z nim długi, nieco męczący, jałowy, choć filozoficznie wygórowany dialog. Nie doprowadził on jednak do wiary. Bóg nie dyskutuje więc, ale naucza Hioba. Nie dlatego, że nie szanuje ludzkiego cierpienia. Nikt jak Stwórca nie wie, na czym polega dramat istnienia. Pan jednak pojmuje, że osoba ludzka pośród burzy cierpienia miota się, często sobie zaprzecza, potrzebuje otrzymać światło i nie może wydobyć go z własnego wnętrza. Dlatego Bóg naucza, co nie znaczy, że wynosi się ponad Hioba i udowadnia mu jego nicość. Przeciwnie, nauka Stwórcy leczy Hiobowe rany. Jest symbolem najwyższego miłosierdzia.
Czy i jak pozwalasz się Bogu formować przez cierpienie? Co to dla ciebie znaczy? Czy masz świadomość, że pośród bólu nie poradzisz sobie sam? Że wtedy jeszcze bardziej potrzebujesz Bożego pouczenia?
Bóg nieprzypadkowo przemawia z głębi dwóch żywiołów. Pierwszy z nich to wicher – siła bardzo obecna w biblijnej przestrzeni (w. 1). W sercu mężczyzny, który najpierw utracił wszystko – od majątku po bliskich – wieje wiatr pustki i niepokoju. Wichry cierpienia i bólu zdają się niszczyć ludzkie życie, jak chcą i kiedy chcą. Hiob był sprawiedliwy i spodziewał się, że zbuduje systematycznie bogactwo oraz ład, bo to mu się kojarzyło z błogosławieństwem od Boga. Tymczasem prawdziwe tornado w jednej chwili wcisnęło go w ziemię jak robaka. Nie przypadkiem więc Bóg przemawia do swojego dziecka z głębi wichru. Hioba w samym oku cyklonu spotkała obecność Boga i został wybawiony, zrozumiał najgłębszy sens wszystkiego, otrząsnął się z bólu i żałoby. Wielkie światło po niszczącej burzy – Pan nad tym panuje.
Czy spotkałeś kiedyś Pana w samym sercu udręki i cierpienia? Jaki był tego owoc? Czy było to dla ciebie przełomem? Czy nie lękasz się ślepej siły życiowej, która wydaje się zagrażać ludziom? Ufasz, że Bóg jest większy?
Drugi symbol miłosierdzia Bożego, użyty w pierwszym czytaniu na dzisiaj, to morze (w. 8). Stwórca również panuje nad żywiołem, który na pierwszy rzut oka chce zatopić bezbronnego człowieka. Ktoś samotny, wdowiec lub wdowa w czarnym kirze, biznesmen, co w jednej chwili stracił majątek, może czuć się jak morski rozbitek. Fale zalewają mu pokład sensu. Słaby okręt istnienia idzie naprzeciw ostatniej fali, która rozbije go na drobne drzazgi. Ale Bóg jest Panem spiętrzonego żywiołu wód. Znawcy Księgi Hioba interpretują na trzy sposoby zjawisko wzburzonej, morskiej fali. Morze to jeden z pryncypiów stworzenia, pierwiastek, który leży u początków materii. Ale również wolno tu mówić o tak zwanym górnym morzu, czyli tajemniczym zbiorowisku życiodajnych wód, jakie według wierzeń rabinistycznych leżeć miały powyżej sklepienia. Wreszcie ostatnie znaczenie morza to chaotyczne siły, fatalny splot przeciwności, opanowany ręką mądrego Boga.
Czujesz się pewny daru istnienia? A może postrzegasz siebie jako rozbitka? Dlaczego? Co z tym zrobisz?
Medytując nad mocą Stwórcy, która opanowuje przeciwne istnieniu siły, trzeba pamiętać, że zarówno wicher, jak i woda ostatecznie na wielu kartach słowa Bożego oznaczają nie śmierć, ale życie. Duch Święty jest przedstawiany jako tchnienie, które przekazuje istnienie – to wiatr. Z otchłani wód Stwórca wyprowadza życie poszczególnych gatunków roślin i zwierząt, aż dojdzie do kreacji osoby ludzkiej, korony wszystkiego, co istnieje – to morze. Żywioły, których siła przeraża człowieka, służą Bogu. Nie ma się czego tak bardzo lękać.
II czytanie: 2 Kor 5, 14–17
W czwartym i piątym rozdziale Listu do Koryntian Paweł Apostoł podał bardzo realną definicję człowieka. Osoba ludzka to ktoś wspaniały – o ile jednoczy się z Bogiem. Jeśli usiłuje tworzyć coś lub żyć poza Stwórcą, przypomina błądzącego bez kompasu pielgrzyma, włóczęgę, który zmuszony jest zwijać namiot własnego istnienia z miejsca na miejsce. I jest również jak gliniany dzban, w każdej kruchej chwili narażony na stłuczenie. Paweł z Tarsu mógł pisać tak mocną antropologię, czyli wizję człowieka, w oparciu o własne doświadczenie – ile wartości potłukł w swoim życiu, ilu ludzi zmiażdżył, i to po granice śmierci, ile dni i nocy błąkał się oślepiony przez zwycięskiego Chrystusa, aż w końcu znalazł go szlachetny Barnaba! Przeciwne żywioły, jeśli dokuczają duszy, mogą naprowadzić ją skutecznie na Chrystusa.
Biedak będzie podwójnie lękał się siły żywiołu. Boi się, że podmuch wichru zmiecie mu kartonowe schronienie na ulicy. Że woda zaleje mu piwnicę, do której nocami schodzi, chroniąc się przed zimnem. Człowiek jest biedotą bez Boga. Nękają więc ludzi koszmary i lęki i to one sprawiają, że osoba ludzka skłonna jest żyć w stanie nieustannej defensywy, bo sądzi, że ocali to nic albo mało, czym dysponuje: ostatnią zapałkę do potarcia. I że to wystarczy, by przetrwać. Nawet jeśli jest to złudna nadzieja, nie wypuszcza jej z ręki.
Czy nie żyjesz w defensywie? Idziesz do przodu, rozwijasz się, a może żyjesz wstecz, ciągle za czymś schowany? Czy nie należy już wypuścić z rąk sztucznego, nierealnego stelaża, który tylko pozornie podtrzymuje w tobie życie? Może lepiej, żeby go wreszcie nie było – może wtedy zaczniesz żyć?
Dla Pawła Apostoła taktyka defensywnego, lękliwego sposobu istnienia, w przekonaniu, że ocali się źdźbło słomy jako fundament, jest fałszywa i złudna. Autor Listów do Koryntian chce więc powiedzieć człowiekowi, że nie ma wyjścia – jest przynaglany miłością Chrystusa (w. 14). Sposób mówienia, jakiego używa w tym wersecie Apostoł, ma jednoznaczny charakter. Czym jest owo przynaglenie? Wygląda tak, jakby ktoś postawił drugiego pod mur – albo walczysz, albo giniesz. Idziesz albo zgnijesz. Nie ma już sensu gra na czas, bo albo wynik ulegnie zmianie na korzyść, albo i tak starcie będzie przegrane.
Chrześcijanin więc musi skonfrontować się z życiem. W teologii Pawła Apostoła Chrystus pokonał największy z żywiołów, przy którym morze i wicher, jakich lękał się Hiob z pierwszego czytania, to nic nieznaczące, materialne pierwiastki. Jezus pokonał żywioł śmierci (w. 15). Czego zatem ma się jeszcze lękać osoba ludzka? Nie ma siły bardziej niszczącej niż śmierć. A jeśli ona nawet klęczy u progu krzyża i pustego grobu, dusza wierzących staje się naprawdę nowym stworzeniem (w. 17).
Jak bardzo lękasz się śmierci? To lęk psychiczny, naturalny czy brak wiary w życie wieczne, jaki paraliżuje sens istnienia? Jak przygotowujesz się do przekroczenia progu śmierci?
Kto istnieje w Chrystusie, żyje harmonią wiary, wolny od chaotycznego splotu żywiołów tego świata.
Ewangelia: Mk 4, 35–41
Wspomnienie Ewangelisty Marka, które musiał słyszeć osobiście z ust Apostołów i Piotra, o niezwykłym wydarzeniu uciszenia burzy na jeziorze to jedna z bardziej fascynujących scen dobrej nowiny o Jezusie. Oczywiście ewangeliczny wątek z końca czwartego rozdziału tekstu Marka nawiązuje do pierwszego czytania na dziś. Tutaj rozpoznany będzie ten sam Bóg, który uciszał wicher i jezioro w Księdze Hioba. Miejscem akcji jest rozległe Jezioro Galilejskie, dobrze znane właśnie z tego, że burze na taflach jego wód rozpętywały się jakby z niczego i topiły bardzo wielu ludzi. Tekst nie tyle nawiązuje do geografii świata, choć jest ona dobrze znana autorowi, ile do kwestii silnej wiary w Chrystusa.
Medytacja nad słowem Boga tej niedzieli wydaje się wciąż krążyć wokół kwestii siły duchowej, która powinna rosnąć tak, aby pokonywać przeciwne żywioły tego świata. Mogą one naprawdę szkodzić ludzkiemu życiu, komplikować je czy nawet zniszczyć delikatny dar istnienia. Bóg zawsze stoi za życiem, działa na jego korzyść. Dlatego niszczący wicher zamienia na tchnienie, które stwarza, a głębiny wód traktuje jak kolebkę nowych narodzin, nie zgonu – mówił autor Księgi Hioba. Z tego również powodu Pan pokonał najgorszy żywioł, czyli śmierć – nauczał Paweł z Tarsu w drugiej lekturze na tę niedzielę. Marek Ewangelista zdaje się zauważać porażkę ostatniego z żywiołów, jaki może zagrażać człowiekowi. Woda i burza oraz groźba unicestwienia są również przedstawione we fragmencie ewangelii z tej niedzieli (w. 37–38). Ale punktem wyjścia do rozważań kronikarza Dobrej Nowiny jest mrok (w. 35). Ciemność to żywioł bardzo nieprzyjazny ludziom.
Chrystus, który śpi spokojnie podczas morderczego sztormu, bo nieskończenie ufa Ojcu, rozprawi się ostatecznie także z demonem ciemności. Co oznacza brak światła? Ogólnie patrząc, mowa tu o niedorozwoju, o ignorancji albo o utracie świadomości, kontaktu czy poznania. To najbardziej podoba się dyktatorom szukającym władzy. Usiłują wbić umysł, sumienie i duszę człowieka w ciemności, aby nim rządzić. Pobożni Żydzi bali się ciemności. Nigdy po zmierzchu nie wychodzili na ulicę, a tym bardziej nigdy nie zarzucali rybackich sieci po nocy. Noc ma służyć, na przekór temu, co jest, szukaniu światła, a konkretnie studiowaniu Pisma Świętego – nauczali wielcy rabini.
Studiujesz wiarę, uczysz się jej, poznajesz Pismo Święte i prawdy wiary? Czy jesteś w tym samodzielny, roztropny, poukładany? A może słuchasz czegoś o chrześcijaństwie bezładnie, z internetu, byle jak? Czy nie ma w tobie jakiejś zakorzenionej ignorancji, która może twoją wiarę wystawiać na manipulację?
Jezus, dobrze wykształcony w szkole żydowskiej od dziecka, wie również, że ciemności to żywioł, który należy pokonać mocą Boga. Wstaje ze snu, otrząsa się z nocnych złudzeń i wtedy dopiero rozkazuje morzu z ogromną władzą i potęgą (w. 39). Pan wybudza się jako pierwszy, by pociągać za sobą ku światłu, ku jasności, ku świadomości tych, którzy Mu wierzą. Nie, nikt, kto zaufał Chrystusowi, nie może dusić duszy w oparach wrogiej ciemności. Depresja, ciemny smutek, samotne noce, brak snu i w efekcie całkowita utrata sił witalnych to potężne pasje, które tak często szarpią wnętrzem człowieka.
Modlisz się przed snem? Śpisz spokojnie, ufnie czy szarpiesz się i nie odpoczywasz? Czy noce ducha są dla ciebie przestrzenią nieodczuwalnej obecności Boga, czy przepaściami zwątpienia?
Trzeba ufnie zasypiać z Jezusem. On rozproszył jądro największych ciemności.
Zobacz nasze inne aktualności