I czytanie: Jer 33, 14–16
Jeremiasz, drugi z wielkich proroków biblijnych, otwiera rozważanie słowa Bożego tegorocznego cyklu czytań w Adwencie. Ten okres liturgiczny bardzo często wydaje się zapowiadać finał dziejów, tymczasem prorok skłania się dziś do opisu przyszłości – wbrew pesymistom – pełnej nadziei. Widzi, że Bóg tworzy kulturę przyszłości i wyposaża człowieka w pewne narzędzia uczciwego, moralnego i duchowego życia. Kiedy nastanie wreszcie ta chwila, która przygotuje ludzkość na ostateczne momenty jej doczesnego istnienia, władza królewska i władza kapłańska będą złączone i to właśnie zagwarantuje równowagę między narodami. Nie układy, nie sprzedaż broni, lecz wewnętrzny ład osoby ludzkiej. To nie do pomyślenia dla współczesnych, którym wpojono laicką ideologię świeckości państwowych instytucji, utrzymując fałszywie i twierdząc, że rozdział życia publicznego i religijności jest dogmatem. Owszem, Kościołowi nie może zależeć na władzy administracyjnej, ale ma dla niego znaczenie formacja wszystkich ludzi. I odwrotnie, władzom administracyjnym powinno zależeć na udziale Kościoła w wychowaniu ludzi. Nie ma rozwoju kultury bez wsparcia religii.
Już w pierwszym wersecie rozważanego proroctwa widać odmienność logiki duchowej od tak zwanej logiki sekularyzacji, świeckiej z założenia, a najczęściej antyreligijnej. Bóg w wizji Jeremiasza powraca do jedności między Izraelem a Judą (w. 14b), tym samym zdolny jest widzieć połączoną kulturę jednego narodu wybranego, który przed wiekami został boleśnie rozdzielony na dwa zwaśnione państewka. W nowożytności reżim komunistyczny kazał to cierpieć choćby Niemcom, a do dziś zmuszany jest do podobnie dramatycznego podziału naród koreański. Ludzie z tego samego domu, z jednego pnia, z tej samej krwi, ludzie często kochający się żywym uczuciem muszą egzystować – nie wiadomo dlaczego, z powodu kaprysu jakiegoś ideologa lub chorej głowy dyktatora – po dwóch zamkniętych stronach granicy. Dokładnie to samo zdarzyło się w historii żydowskiej od końca VIII wieku. Ale Bóg na koniec dziejów pragnie pokonać podziały i doprowadzić zwaśnione królestwa do jedności. Również dlatego kulturom ludzkim potrzebna jest religia. Idee człowieka prowadzą do podziału. Duch Boży umie łączyć.
Jakiego ducha dostrzegasz w sobie – jedności czy podziału? Jakie środki stosujesz w konkretnym kontekście twojego życia, by łączyć ludzi? Czy przyznajesz religii miejsce w przestrzeni publicznej, społecznej, a może spychasz ją do „zakrystii”?
Pięknym znakiem nieokreślonych w kalendarzu dni, które mimo braku konkretnej daty z pewnością nadejdą, jest odrośl sprawiedliwa, jaka rozkwitnie w domu Dawida (w. 15). Trzeba przyznać, że subtelny obraz dziczki, kwitnącej gałązki, to jeden z najbardziej urzekających znaków i symboli biblijnego świata. Co oznacza? Odrośl Dawidowa jest zapowiedzią Mesjasza, który odnowi prawo Mojżeszowe, odbuduje świątynię, to jest Kościół, i wskaże ponownie drogę do ziemi obiecanej, czyli do wieczności. Dla chrześcijan to oczywiste, że odroślą domu Dawida, a więc Mesjaszem, jest Chrystus. Jeremiasz dodaje na koniec swojej wizji jeszcze jedną ważną informację – Pan będzie posługiwał się jak nikt z ludzi prawem i sprawiedliwością według obiektywnej miary Bożej.
I tylko ta miara jest do końca uczciwa. Kiedy ludzkie trybunały usiłują zdobyć się na doskonałe zachowanie prawa, zawsze jest to w jakimś sensie założeniem idealistycznym. Owszem, po wielkich klęskach i wojnach ludzie zrywają się zazwyczaj do wysiłku odbudowy. Zawsze jednak ktoś pozostaje niewynagrodzony, niedostrzeżony, pominięty lub źle osądzony. Nie tak będzie w przypadku Boga, który osądza ludzki świat od wnętrza – nie od strony kodeksu prawa, ale od strony sumienia. To dlatego sąd Stwórcy jest doskonale prawy i z tego też powodu człowiek powinien pragnąć, aby prawo Boże było podstawą każdego z praw stanowionych. Jeśli jakiś sędzia staje najpierw przed trybunałem Pańskim, ma większą szansę uczciwie potraktować oskarżonego człowieka i szukać prawdy z miłością. Tak, ludzkie poszukiwanie prawości musi natrafić na trop łaski od Boga. Wizja Jeremiasza, zapewne z tych samych motywów, kończy się bardzo śmiałym wyznaniem, że w dniu ostatecznym to Bóg będzie sprawiedliwością dla ludzi (w. 16b). Odwieczna Osoba, a nie suchy młotek prokuratora, który opada z głuchym trzaskiem krzywdy.
II czytanie: 1 Tes 3, 12–4, 2
Paweł z Tarsu jest dobrym nauczycielem i mistrzem. Spędził dłuższy czas we wspólnocie chrześcijan w Tesalonikach, teraz wyjeżdża dalej na misję, lecz chce pozostawić siostrom i braciom w wierze jak najwięcej rad, ostrzeżeń, napomnień i zachęt. Losem wierzących w Chrystusa jest bowiem kroczenie pośród ciążących trudności, cierpień albo niedostatków. Nie należy jednak myśleć, że oto drugi fragment czytań z liturgii pierwszej niedzieli Adwentu to czarna wizja chrześcijaństwa – o, jak trudno być katolikiem w Kościele! Dużo narzekań, wór pokutny, zwieszona głowa, czerń żałoby – tak o katolicyzmie myślą właśnie ludzie z dyskoteki, ze sceny kabaretu współczesności. Nic podobnego, bo przeznaczony dziś na rozmyślanie tekst opisuje radosną dojrzałość chrześcijan, którzy przeszli doliną ciemności i rozwinęli się, stali się pogodnym światłem doczesności.
Jesteś katolikiem smutnym czy radosnym, pełnym nadziei czy malkontentem?
Osoba ludzka, obywatel tego świata na różne sposoby – godne i niegodne, zacne i grzeszne – w istocie poszukuje doświadczenia miłości. Jednym z ważnych aspektów chrześcijańskiego powołania jest wskazywać do niej drogę. Paweł Apostoł zaznacza, że uczniowie Jezusa z Nazaretu będą mogli wielu doprowadzić do prawdziwych źródeł kochania tylko wtedy, kiedy sami skupią się na Bogu. Autor listu używa tu zwrotu „podobać się Bogu”, czyli mieć do siebie wzajemną skłonność, upodobanie, zachwyt w sobie do drugiego – Pan dla duszy, a ona dla Niego (4, 1–2). Więź człowieka wierzącego ze Stwórcą, jeśli zdrowo, systematycznie rozwija się do najdalszych granic mistyki, sprowadza się do czystej miłości, nic więcej. Spragniony pokochania świat skorzystałby wiele, gdyby szukając śladów miłości, uznał wreszcie i uszanował doświadczenie chrześcijańskie.
Szukając słusznie miłości, pędzisz za emocjami czy opierasz się na prawie Bożym?
Przypatrując się nauczaniu apostoła z fragmentów Listu do Tesaloniczan, można wydobyć trzy progi podtrzymywania cnoty miłości w ludzkim wnętrzu. Po pierwsze, kochanie zależy wprost proporcjonalnie od osobistej świętości (3, 13b). Kto nie nawraca się i nie zdobywa większej łaski, nie uświęca się, będzie zawadą dla miłości. Dalej, kochać trzeba się nauczyć, jak robi to córka od matki, syn od ojca, uczeń od mistrza – tak chrześcijanie od rodziny Kościoła (3, 12). Paweł z Tarsu używa w tym miejscu zwrotu „my” nie tyle w sensie konkretnej grupy osób, ile odnosząc się do nauczycielskiego, pedagogicznego majestatu Matki Kościoła. Zniweczy najpiękniejszą miłość ten, kto chce przeżywać ją samolubnie i myśli zuchwale, że doskonale wie, jak się kocha.
Wreszcie trzecie i ostatnie z poleceń apostoła co do ochrony cnoty miłości to mocne serce (3, 13a), a więc nie deklaracja, lecz wierność, nie podniety, afekty, pożądania, lecz obecność, na której ktoś obok może oprzeć swoje ramię. Paweł z Tarsu pokazuje, że tak rodzaj ludzki został ukochany przez Boga, który zechciał zapewnić człowiekowi swoją obecność przez Chrystusa (gr. parousia – przebywanie, które nigdy już się nie skończy, bycie razem, jakiego nikt już nie zdoła rozerwać ani oddzielić od siebie; w. 3, 13c). Na podobnej miłości człowiek nigdy się nie zawiedzie, nie rozczaruje. Jak nie ma rozwoju kultury bez sprawiedliwości, tak nie da się jej zbudować bez Boskiej wizji na ludzkie kochanie.
Ewangelia: Łk 21, 25–28. 34–36
Prawdziwa kultura humanistyczna odznacza się również tym, że usamodzielnia człowieka. Pogańskie, barbarzyńskie cywilizacje usiłowały i wciąż usiłują trzymać osobę ludzką pod jakąś kontrolą. Człowiek ich zdaniem musi być zależny od idei, poglądu, urządzenia, władzy czy straży miejskiej albo celników z prowincji. Skutkiem tego ludzie zaczynają się bać i funkcjonują jak marionetki na dłoni aktora – niedojrzali, paniczni, zabiegani, w efekcie tracą zdrową, inteligentną osobowość, a kultura z hukiem idzie na dno. Chrześcijaństwo jest przesłaniem wyzwolenia człowieka przez dobrze rozumianą samodzielność. Dzisiejszy tekst Ewangelii wg św. Łukasza pokazuje, w jaki sposób Bóg pragnie autonomii ludzkiej oraz tego, aby ludzie przejmowali rozumny zarząd nad darem własnego istnienia. Stwórca komunikuje się zrozumiale z duszą ludzką i wówczas ona wie, jak i dokąd ma zmierzać – i staje się spokojna.
Czy nie stałeś się czyjąś marionetką? Zachowujesz się samodzielnie w wyborach, w relacjach, w życiu duchowym?
W pierwszej części medytowanego dziś fragmentu Dobrej Nowiny jej autor Łukasz pokazuje jakby dwa sposoby reagowania ludzi na przybliżanie się Stwórcy do stworzenia – w końcu jest ono Jego własnością. Bóg nie przychodzi do świata w sposób enigmatyczny, agresywny, przemocowy. Nie ma powodu się lękać, ponieważ Pan nadchodząc, wyjaśnia sam siebie i sens własnego przybycia – końca czegoś lub początku albo zmiany – poprzez znaki (w. 25). Będą znaki, czyli informacje lub komunikaty wysyłane od Boga w kierunku stworzenia. Chrześcijanie są uzdolnieni przez wiarę do odczytywania ich, do zrozumienia i przyjęcia kodu Bożego. Natomiast ludzie pozbawieni zmysłu duchowego właśnie w takich chwilach, kiedy wola Boga naznacza daną epokę wymogiem jakiejś zmiany, przełomu lub kryzysu, wpadają w panikę (w. 26). I zamiast budować, niszczą wszystko wokół – również kulturę.
Czy rozumiesz Boga?
Jednak rozumienie znaków od Boga – powie Łukasz Ewangelista w drugiej części rozważania – nie jest przywilejem automatycznie przyznanym Kościołowi. Katolicy muszą mieć czujne serce (w. 34). Wrażliwość rozeznania można łatwo utracić. W jaki sposób? Żyjąc mentalnością czysto doczesną, konsumując bezmyślnie, bez najmniejszej refleksji i tucząc egoizm wygodą, dostatkiem, pełnym kielichem i miską, jakby człowiek nie miał już żadnych większych potrzeb ani pragnień. Co zatem pomaga zachować siłę serca, które rozeznaje Boże znaki na mapie historii? Ascetyczny styl życia (w. 36), a więc czujność, myślenie, badanie duchów i epok w głębokiej modlitwie. Człowiek ascetyczny współtworzy kulturę swego czasu. Ktoś rozwiązły będzie niewolnikiem instynktów i pożądliwości. Tym samym sprawnie i szybko zniszczy wszystkie mosty do cywilizacji.
Zobacz nasze inne aktualności