I czytanie: Iz 53, 10–11
Pierwszym fragmentem na rozmyślanie podczas Światowego Dnia Misyjnego jest w tym cyklu zakończenie poruszającej czwartej Pieśni Sługi Jahwe. Owa tajemnicza postać jest w wizji Izajasza symbolem osoby Mesjasza – dla chrześcijan to oczywiście Chrystus. Dlatego właśnie wspomniana partia księgi – poruszająca, ujawniająca wewnętrzne przeżycia Jezusa podczas męki, biczowania czy agonii i śmierci krzyżowej – czytana jest Kościołowi w liturgii wielkopiątkowej. W dwóch wersetach pieśni uderza szczególnie fakt wzięcia przez Mesjasza win ludzkich na siebie. Autor Listu do Hebrajczyków zapyta w nim: „Kto chciałby oddać życie za grzesznika?”. Chrześcijaństwo udziela na to odpowiedzi: tylko Chrystus i jest to coś, co pociąga najbardziej oddalonych ludzi do Ewangelii.
W liturgicznym prawie żydowskiej starożytności kapłani odróżniali dwa rodzaje winy, dlatego też potem składali dwa rodzaje ofiary przebłagalnej. Pierwszy typ przewinienia oraz stosownej ekspiacji nazywano w kulcie świątynnym ofiarą za winę nieumyślną. Człowiek grzeszy, bo jest słaby. Bóg go nie potępia, ale by zbliżyć się potem do Pana w modlitwie lub kulcie, należy przejść przez oczyszczenie. Stwórca jest doskonały i pragnie pełnego zjednoczenia się z człowiekiem, a nie namiastki albo cząstki. Starotestamentalna ofiara za grzechy nieumyślne w jakimś sensie przypomina potem moralną naukę chrześcijan o grzechach lekkich. Ale liturgia świątynna znała też pojęcie ofiary za grzechy dobrowolne, umyślne, popełnione z całkowitą świadomością, pod wpływem żądzy, gniewu albo przewrotności ludzkiego serca – w Kościele katolickim mówi się z czasem o grzechach ciężkich, śmiertelnych. Taka wina zupełnie oddziela od Boga i wymaga doskonałej, hojnej ekspiacji, inaczej nie da się przebłagać Stwórcy i powrócić do Niego.
Co robisz, żeby unikać grzechów lekkich? Czy pracujesz nad tym? Czy szukasz łaski, aby nie trwać w grzechu ciężkim? Jesteś szczery w sumieniu i uczciwie rozeznajesz swój stan moralny?
Drugi typ ofiary jest właśnie tematem dzisiejszego rozważania (gr. xytron – okup, zapłata, wykupienie, haracz, ale też w sensie duchowym ofiara na ołtarz za kogoś lub za coś, intencja ofiarnicza; w. 10a). Co ciekawe, Izajasz przenosi świadomość winy i konieczności zapłaty za grzech ze świata rytualnego do przestrzeni świeckiej. Codzienność człowieka nie obroni się bez Boga. W wierze objawionej nie wolno tolerować podziału na dwa regiony życia, do tego zupełnie od siebie oddzielone. Dla wierzących nie jest tak, że jeden dzień w tygodniu oddają świątyni, a w inne dni żyją na sposób świecki. I kiedy inni kradną czy gwałcą, to im też wówczas wolno. Prorok uczy, że ludzi nie porzuca się u samych podstaw piekła. Jeśli ludzkie życie – zwykłe, skomplikowane, niskie, nawet pełne porażek i podległe przemocy – człowiek dźwiga sam na swoich ramionach, gniecie go ono wówczas totalnym ciężarem. I często miażdży. Ludzkie realia, zwłaszcza te najbardziej grzeszne, potrzebują odkupienia. Inaczej zniszczą do cna sens istnienia niejednej osoby.
Czy opierasz się w swoim życiu i działaniach na Bogu? A może ryzykujesz samotność i sam chcesz wszystko unieść?
Jest to również jedno ze znaczeń misji Kościoła, odnoszące się do ludzi niewierzących albo jeszcze nieznających Chrystusa. Katolicy nie zatrzymują wzroku jedynie na osobach przekonanych do wiary, zdobytych dla Kościoła, uczciwych, którzy korygują swoje życie i skłaniają się ku Dobrej Nowinie. Takim wiara przyczyniła już sensu. Jednak serce wierzącego przenika wzruszenie na widok nieszczęścia tych, którzy tracą sens istnienia, niosą je, nie wiadomo dokąd, jakby w żałobnym kondukcie. Misyjność to także wychodzenie z Dobrą Nowiną, z odkupieniem w stronę ludzi, którzy sądzą, że nie znajdą sensu i nie odzyskają radości. Chrystus, ten zapowiadany i opisywany w czwartej Pieśni Sługi Jahwe (w. 11), właśnie dlatego, że z rąk zrozpaczonych ludzi odbiera ciężar ich własnego bezsensu, pozyskuje te osoby, a łzy zamienia na pierwszy, delikatny uśmiech nadziei. Ludzie misji najczęściej w ten sposób żyją – towarzyszą innym w początkowych, niejednokrotnie nieporadnych krokach wychodzenia z bezsensu.
II czytanie: Hbr 4, 14–16
Dwa wersety z Listu do Hebrajczyków podane na tę niedzielę do rozważania kończą jednocześnie czternasty rozdział tego pisma. Są bardzo krótkie, lecz nasycone treścią. Z tego powodu pomagają duszy, która się nimi pomodli, wierzyć i budować nadzieję. Istotą dowodzenia autora Listu do Hebrajczyków jest tutaj specyficzne porównanie do siebie dwóch rytuałów. Kapłani ziemscy sprawują liturgię w świątyni doczesnej, a Chrystus w niebie, w chwale, w wieczności. Jak w pierwszym czytaniu z Księgi Izajasza prorok spajał sprawiedliwość doczesną z odwiecznym trybunałem Boga, podobnie tutaj podkreśla się jedność wspólnej modlitwy. W istocie również takie jest znaczenie liturgii Kościoła – jednoczyć świat ludzki ze światem Bożym. Misja będzie kontynuacją dzieła liturgicznego w codzienności, pośród świata osób niewymawiających jeszcze imienia Jezus.
W krótkim tekście z drugiego czytania wyraźnie toczy się jakaś walka. O co? Albo o kogo? Zanim to będzie można zrozumieć, trzeba kontemplować Jezusa jako wojownika i zwycięzcę. Chociaż natchniony pisarz o tym nie wspomina, jednak znając już Ewangelię, można wnioskować, że Pan walczył o niebo podczas próby krzyża. Autor Listu do Hebrajczyków sugeruje, że Chrystus musiał osiągać niebiosa, jakby zdobywać je, iść w ich kierunku, docierać poza granice doczesności (w. 14). Jakie to poruszające i piękne w chrześcijaństwie. Nie wspomina o podobnym fakcie żaden z ludzkich systemów religijności, gdzie bogów przedstawia się z reguły na sposób idealny, platoński – bogowie siedzą w krainie wiecznej szczęśliwości, która musi być wątpliwym, odległym, mglistym pocieszeniem dla utrudzonego dramatem istnienia człowieka. Zupełnie inaczej Chrystus. On przyjął ludzkie ciało i przeszedł wszystkie tragedie życia aż przez próg śmierci – i przez to wszystko dotarł do progu nieba.
Czy od niczego w życiu nie uciekasz? A jeśli tak, to od czego? Przyznajesz się przed Bogiem do prób i porażek i potrafisz je wplatać w proces rozwoju twojej wiary?
Nie da się uciec od trudów życia, od porażek. Ale po śmierci i zmartwychwstaniu Pana nie trzeba już od niczego uciekać. Wierzyć w Syna Bożego, to znaczy radości i bóle egzystencji kierować na wieczność. Najwyższy kapłan świątyni być może oczekiwał tylko ofiary, nie słuchał, nie rozumiał ludzi, skupiając się na składaniu wołów i baranków na ołtarzu. Jednak Najwyższy Kapłan z wieczności, to jest Chrystus, sprawuje swój kult najpierw w duszach ludzkich. To zapewne ma na myśli autor pisma do Hebrajczyków, mówiąc, że Chrystus potrafi współczuć ludzkiej niedoli (w. 15). Nie osądza, nie czyni wyrzutów, nie sprawdza z palcem podniesionym do góry i ołówkiem do notowania negatywnych ocen w indeksie. Pan jest zaangażowany w ludzkie zmaganie bez reszty. Tak, Jezus chce, aby wszyscy przyszli do Niego, do nowej świątyni, do Kościoła. Ale liturgię wieczności zaczyna w duszy ludzkiej, i to w takim stanie, w jakim ona właśnie teraz egzystuje – a dopiero kończy wszystko na ołtarzach.
Jak rozumiesz, że twoja dusza to pierwszy ołtarz, na którym Chrystus składa ofiarę z twojego życia? Czy znasz sens wewnętrznego kultu Boga, który nadaje wydarzeniom życia właściwe znaczenia z wiary?
Taka jest również logika misyjności. Nie zawsze prowadzi ona wszystkich ludzi na klęczkach do kościoła. Ale zawsze jest gotowa zanieść obecność Boga z kościoła do domu, gdzie ktoś leży chory, gdzie inny wpadł w nałogi, a jeszcze inny płacze w żałobie i sam nie wie, jak sobie z tym poradzić. Misjonarz szuka stosownej chwili – zapowie ostatni werset z Listu do Hebrajczyków na dzisiejszą medytację (w. 16). Nie chwili legalnej, przepisowej, rytualnej, ale stosownej – to zwrot wart podkreślenia. Ludzie dojdą kiedyś do nieba, trzeba w to ufać. Zadaniem misjonarzy jest przede wszystkim inicjatywa odwrotna – zanim człowiek przyjdzie na liturgię, już Go szukać, już nieść Boga do ludzkiego świata i pośród trudów oraz zmagań człowieka stawiać ołtarz obecności Pana.
Ewangelia: Mk 10, 35–45
Można powiedzieć w uproszczeniu, że dzisiejszy fragment Ewangelii św. Marka to pasowanie dwóch braci – Jana i Jakuba na misjonarzy. Historia pierwotnego Kościoła pokazuje, że osiągną to, o co prosili Pana, choć dojdą do tego w zupełnie inny sposób. Jakub, syn Zebedeusza, obdarzony wielkim autorytetem już na początku dziejów ewangelizacji, zmarł skazany przez Heroda Agryppę w roku 44. Młodszy z tej dwójki, apostoł i ewangelista Jan, nie został co prawda męczennikiem i nie przelał krwi za Chrystusa, a jednak cierpiał również za Ewangelię. Odszedł bowiem z tego świata za twardych rządów cezara Domicjana, jako skazaniec na wyspie Patmos. To właśnie znaczy mieć całkowity udział w chwale Jezusa i pić z Jego kielicha.
U początków tej sceny stoi prośba synów Zebedeusza o zaszczytne miejsce w chwale Chrystusa – po Jego prawej i po lewej stronie (w. 37). Wątpliwe, czy uczniowie dobrze rozumieją, o jakie wyniesienie proszą. Przecież chcą tym samym patrzeć na historię z pozycji mesjańskiej. Powtarzają teraz w jakimś sensie pokusę, pod ciężarem której przegrał pierwszy człowiek – być jak bogowie. Z jednej strony to pycha. Z drugiej być może są tylko pobożnie rozpaleni jako neofici i pragną nadzwyczajnego doświadczania Boga, jakiego nikt nigdy jeszcze nie miał. Tak czy inaczej egzaltacja Jana i Jakuba spotyka się z gniewną reakcją reszty grupy (w. 41). W podążaniu za Chrystusem nie wolno bowiem szukać wygody, sztucznej nirwany, przeżyciowości czy nierealnego oderwania się od świata. Nie daj Boże, by ludzie Kościoła pożądali też jakiejś władzy nad światem.
Pan nie oburza się, ale reaguje jak dobry nauczyciel i zastałą sytuację wykorzystuje do misyjnego pasowania apostołów. Z ust Jezusa można wyczytać dwie nauki. Pierwsza ma sens negatywny i opowiada, kim nie będzie nigdy żaden misjonarz Kościoła. Nie będzie więc udawał dyktatora (gr. katekyrieuousin – fałszywy pan, bożek, idol, kacyk, który uzurpuje sobie władzę; w. 42a), który brutalnie zmusza nieświadomych ludzi do wiary, do klękania przed ołtarzem, do pisania czegoś w indeksie dla bierzmowanych bez uprzedniej katechezy, formacji (gr. katexousiazousin – katecheza agresji, ślepa siła, przemoc ignorancji, ucisk; w. 42b). Tak nie można, bo przecież misjonarz reprezentuje Chrystusa ukrzyżowanego – Pan bowiem został ochrzczony ogniem krzyża i śmierci (gr. baptisma – zanurzenie się w śmierci, utonięcie w odmętach, złożenie do grobu; w. 39). Kto przyjmuje chrzest święty i sam pragnie ochrzcić wielu dla wiary, rezygnuje siłą rzeczy z bezczelności, oblekając się w łagodność i dobro. Jeśli nie rezygnuje, będzie antytezą misji.
Czy nie działasz przemocą? Nie skłaniasz się wobec drugiego do jakiejś formy religijnego przymusu? Ufasz cierpliwej formacji, duchowemu wychowaniu, dajesz czas na drodze wewnętrznego rozwoju?
Druga natomiast część mowy Jezusa jest równie trudna, ale pozytywna. Kim zatem będzie Jego misjonarz? Pan opisuje godność uczniów, jakich pragnie posłać na spotkanie ludzi, w sposób naprawdę pokorny, nazywa ich bowiem sługami stołów (gr. diakonos – ten, który stoi u stołu i karmi oraz poi przychodzących, sługa uczty; w. 43). Co więcej, świadek Jezusa dojdzie również do chwili, w której zapragnie być już nie tylko dobrze opłacanym sługą przy Pańskim stole, lecz niewolnikiem zbawienia dla wszystkich ludzi (gr. doulos – niewolnik, ten, który nie włada sobą, nie jest swoim właścicielem, należy do kogoś innego; w. 44). Aby zatem stać się prawdziwym misjonarzem, trzeba najpierw celebrować w sobie dramatyczną liturgię uniżenia, duchowej śmierci i kenozy.
Czy potrafisz schodzić wewnętrznie w dół? Rezygnujesz z fałszywej wielkości, umierasz we własnym „ja” czy kultywujesz pozorną legendę fałszywego bożka?
Takie to trzy misje po dramatycznych liturgiach ukazuje słowo Boga tego dnia: misję oczyszczenia z grzechu i niedoskonałości, misję ofiarowania Panu całego życia aż po próby i porażki oraz misję wewnętrznego uniżenia siebie i gotowość do śmierci za Chrystusa.
Zobacz nasze inne aktualności