Księga Kapłańska, pierwsze źródło osobistej medytacji tej niedzieli, to tekst bardzo złożony i skomplikowany dla czytelnika wychowanego na sposobie nowotestamentalnego myślenia.
Zwój ten jest w zasadzie podręcznikiem starotestamentalnej liturgii świątynnej – odległej w czasie, dawno wygasłej, trudnej do zrozumienia dla postronnych. Był to tak naprawdę podręcznik rytualny, z którego sztuki celebracji uczyła się grupa lewitów, czyli pomocników kapłańskich, posługujących przy kulcie świątynnym.
Z tego powodu greccy tłumacze księgi nadali jej w III wieku przed Chrystusem tytuł z gr. leuitikon – dla lewitów, dla pomocników w świątyni. Może nie jest to do końca precyzyjne, bo tak naprawdę tylko dwa razy w tekście autor wspomina akurat o tej grupie osób, natomiast więcej miejsca poświęca kapłanom (hebr. kohanim). Właśnie ów fakt sprawia, że w Księdze Kapłańskiej jest pełno przepisów i zasad ofiarniczych. Prawdopodobnie ostateczna redakcja tekstu nastąpiła jakieś 500 lat przed narodzinami Chrystusa.
A jednak w tym ogólnie rzecz biorąc prawnym i nużącym zmysły pisaniu znaleźć można ukryte perły duchowe. Tak właśnie jest z dzisiejszym fragmentem, który nagle zrywa z omawianiem liturgicznych paragrafów i opisuje powszechne powołanie wierzących do świętości (w. 2). Mojżesz zostaje wyraźnie pouczony przez Boga, aby wyszedł od ołtarza, ze świątyni i aby poszedł w stronę ludu Bożego, budząc w każdym z obecnych na liturgii wysoką motywację świętego życia po jej zakończeniu.
A co jest sprawdzianem świętości? Kiedy człowiek może doświadczyć choćby posmaku uświęcenia? Rytualna księga ponownie zaskakuje. Pozornie można myśleć, że świętość to mnożenie kultu, modlitw i ofiar – przecież o tym mówi właśnie cały ten zwój ze Starego Testamentu. Nic podobnego! Wyznacznikiem wzrostu w świętości będzie miłość bliźniego (w. 17–18). Kult jest łatwy, modlitwa nie kosztuje. Obcowanie z Bogiem jest ostatecznie przyjemne z powodu pięknej, wiecznej i harmonijnej natury Najwyższego. Ale bycie z drugim człowiekiem, ocieranie się o jego ograniczenia, poranienie się o ludzkie kanty? Okazanie mu potem cierpliwości, akceptacji, przebaczenia albo samo cierpliwe ugryzienie się w język? To sztuka dla prawdziwych świętych.
Ten więc pomodlił się naprawdę dobrze i ten złożył czystą ofiarę, kto po zakończeniu celebracji okazuje szacunek i miłość bliźniemu.
II czytanie: 1 Kor 3, 16–23
Matka Kościół wytrwale omawia już od kilku niedziel list niezmordowanego Pawła Apostoła, który z determinacją walczy o wzrost w wierze pysznych i niedojrzałych duchowo chrześcijan z kłopotliwego miasta Korynt. Nieoczyszczona mentalność ludzi Kościoła z tamtej wspólnoty zaowocowała podziałami. To takie ludzkie. Chrystus został pominięty, a mali i gnuśni Koryntianie zaczęli wywyższać ludzi, tworzyć stronnictwa, zabiegać o religijną władzę. Jedni więc uważali się za stronników Apollosa, drudzy Kefasa, a trzeci stali za Pawłem (w. 22). Nikt nie myślał o pierwszeństwie i jedyności Jezusa.
Założyciel wspólnoty, zapalczywy autor listu i apostoł, nie oszczędza więc swoich uczniów w wierze, dowodząc, że podobna mentalność to głupota, a wszystkie dary duchowe są rękach Chrystusa. Ludzie w Kościele bez Jezusa lub poza nim nie znaczą naprawdę nic (w. 23).
Nie wolno przeceniać ludzkich idei i przywódczych planów, gdyż w rodzinie dzieci Bożych apostołowie, papieże, biskupi, kapłani, Paweł i Apollos oraz wszyscy inni są tylko sługami ewangelicznej sprawy (z gr. hyperetes – reprezentanci, oficjalni świadkowie, powołani przez Pana plenipotenci danej sprawy, lecz nie jej posiadacze).
Jak niedojrzały musi być ten, kto wszystko ma od Chrystusa, a chce uczynić się niewolnikiem ludzkich poglądów, darów lub tytułów!
Ewangelia: Mt 5, 38–48
Piękne Kazanie na górze harmonijnie jeszcze w piątym rozdziale Ewangelii Mateusza przechodzi od poruszających ośmiu błogosławieństw do bardziej rozbudowanych wymogów, jakie Pan przedstawia tym, którzy pragną pojąć ducha Dobrej Nowiny o zbawieniu.
Podobnie jak we wcześniejszych fragmentach, najbardziej charakterystyczne jest to, że Jezus z jednej strony nie znosi ani nie narusza zasad Prawa. Ale z drugiej nie pozwala przestrzegać norm bezmyślnie, rutynowo lub legalnie. Dlatego Jezus wypełnia Prawo duchem. Istotą jest zdolność do obiektywnej miłości (w. 46). Stanie po stronie tych, którzy myślą tak samo, czują tak samo i wychodzą z tej samej mentalności i kultury, to jeszcze nie jest cnota miłości. Może to być przywiązanie psychiczne, afektywne lub więź naturalna.
Czy nie jest tak, że kochasz i przebywasz tylko w jednym kręgu uczuciowym i emocjonalnym? Czy nie należysz do jakiejś afektywnej sekty, nawet jeśli byłaby to grupa religijna i bardzo katolicka? Udało ci się wyjrzeć kiedyś poza granice własnego serca i spotkać takich ludzi, których nikt nie szuka i nie potrzebuje? Twoje wnętrze przypomina bardziej wąskie, duszne podwórko, otoczone kolczastym drutem czy błękitny ocean z łagodnymi falami?
Aby dosięgnąć miłości obiektywnej, która będzie konstytutywnym sercem chrześcijaństwa, trzeba wyjść poza krąg kulturowy, światopoglądowy lub mentalny, usiłując stanąć za człowiekiem odmiennej wrażliwości albo myślenia.
Aby wzmocnić swoje nauczanie, Pan używa więc już na początku medytowanego dziś fragmentu trzech wyrazistych przykładów. Pierwszy – o nadstawianiu drugiego policzka, gdy inny uderza. Drugi – o oddaniu osobistej szaty, noszonej na samym ciele, intymnej bielizny (gr. xiton, gdy ktoś zabiera lub kradnie płaszcz; gr. ximation – wierzchnie odzienie, chroniące od deszczu albo zimna, którego nie posiadali zazwyczaj ubodzy lub posiadali jego jedną, jedyną sztukę). Wreszcie trzeci obraz – o nadkładaniu drogi, gdy ktoś natrętny prowadzi (gr. angareuo – zmuszać do chodzenia, do ruchu, do wysiłku, narzucać, męczyć, posyłać, być wysłanym jak kurier z wiadomością; w. 39–41).
Dlaczego aż tak? Po co tyle wymogów do kochania? Czy nie lepiej się bronić? Czy to nie jest przeciwne naturze człowieka?
Jezus zdobywa się w tych zdaniach na prawdziwą, ewangeliczną rewolucję. Zasada miłości obiektywnej – większej od przywiązania do swoich dzieci, krewnych, przyjaciół czy stronników – w Starym Testamencie nie istniała. Co więcej, wierzący Żyd mógł okazywać uczucie tylko swoim, tylko tym, co przychodzili na zgromadzenie, do synagogi (hebr. goral – obdzielenie, przydział). Natomiast należało wręcz nienawidzić synów ciemności, pozostających – z własnej czy nie z własnej winy, nieważne – poza wspólnotą wiary.
Kto kocha z myślą o sobie i „do siebie“, żywi jedynie subiektywne odczucie. Kto kocha, przekraczając własne ja i „od siebie“ – dosięga cnoty miłości obiektywnej. Człowiek, który tak kocha, nie ma skazy w oczach Boga (gr. teleios – doskonały, perfekcyjny, kompletny, zrealizowany, ten, kto osiągnął własny cel; w. 48).
To jest prawdziwe ryzyko miłości – wymaga nieraz heroicznego oderwania się serca od emocjonalnej podpory, ale kończy się pełnią szczęścia, którego nie przeczuwa nawet osoba zamknięta w swoich subiektywynych miłostkach i podnietach.
Zobacz nasze inne aktualności