I czytanie: Mdr 7, 7–11
Medytowany dziś fragment Księgi Mądrości w innych rękopisach często otrzymuje tytuł „Mądrości Salomona”. To ważne rozszerzenie, bo głównym podmiotem, mówcą rozważanego dzisiaj tekstu będzie właśnie król Salomon, który z rozmysłem ujawnia się w całym siódmym rozdziale dzieła. Mimo to współcześni badacze twierdzą, że zwój został skomponowany stopniowo, ale po upływie wielu wieków od epoki, w której Salomon żył i królował. Jest on więc nie tyle autorem zapisanych słów, ile symbolicznym, spersonalizowanym punktem odniesienia dla wszystkich, którzy pragną inspiracji w praktykowaniu mądrości. Można robić to jak wspomniany król. Salomon był jednocześnie mędrcem, konwertytą, praktykiem i przyjacielem jedynego Boga. W podawanym tej niedzieli na modlitwę fragmencie władca modli się w pierwszej osobie, choć pełen tekst rozważania znajduje się w dziewiątym rozdziale Księgi Mądrości i można sięgnąć do niego owocnie, by uzupełnić osobistą medytację.
W tekstach mądrościowych Starego Testamentu dość często pojawia się przestroga kierowana w stronę Żydów, którzy siłą rzeczy z powodu złożonego kontekstu wydarzeń historycznych podlegali wpływom świeckiej mentalności, filozofii greckiej lub perskiej obrzędowości. Izrael bowiem przez dłuższy czas był rządzony i edukowany przez administratorów pochodzących z dynastii Ptolemeuszy albo Seleucydów, a oni przecież nie znali jedynego Boga i byli bardzo gorliwi w rozkrzewianiu pogańskich obyczajów w Jerozolimie. Ta właśnie intuicja oraz przestroga wybrzmiewa w wyznaniu duchowym Salomona. Jest pewien, że ponad berła i trony, na których zasiada, ceni dar mądrości, którego szuka (w. 8). Niewielu potrafi zdobyć się na podobny wybór, zyskując dystans do wpływów, układów czy tytułów. Niewielu w istocie zdaje sobie sprawę, że to dojrzałość wewnętrzna jest ukoronowaniem życia, a nie zewnętrzne sukcesy, tryumfy i zyski. Bez siły duchowej i stabilności umysłu, które gwarantuje cnota mądrości, zewnętrzne bogactwa podobne będą do tarczy z plastiku – pozornie chronią do chwili, w których przeciwnik nie zdewastuje ich za jednym dotknięciem maleńkiego palca.
Czy przeżyłeś już kiedyś ruinę fałszywych, nierealnych podpórek na życie? Co runęło? Jak z tego wyszedłeś? Jakie wyciągnąłeś wnioski? A może nadal usiłujesz oprzeć się na czymś, co nazywasz fundamentem, a to wszystko plastik?
Przejściowe dynastie oznaczają również fałszywą skalę wartości, którą trzeba zweryfikować, a czasem nawet obalić. Salomon dobrze odróżnia poszczególne warstwy rzeczywistości i zdaje ważyć w sobie mądrość, po przeciwnej stronie stawiając najpierw bogactwa doczesne, drogie kamienie, złoto i srebro, które choć kosztowne wobec mądrości, nie są w stanie niczym imponować. Ale władca jest jeszcze bardziej radykalny w swoich wyborach. Nie tylko przenosi mądrość ponad dobra doczesne, lecz dla niej jest gotów wyrzec się piękna, przyjemności, a nawet zdrowia (w. 10). Podobne myślenie obce jest ludziom płytkim, którzy w spełnieniu wyimaginowanych reguł sanitarnych upatrują ocalenia. Nie potrafią też chociaż na chwilę wyrzec się komfortu albo posiadania tego, czego pożądają.
Czy jest coś lub ktoś, za co lub za kogo poświęciłbyś swoje zdrowie, siły i życie? A może zachowanie wyglądu, komfortu, dobrego samopoczucia czy zdrowia jest w tobie wartością nadrzędną?
Tymczasem mądrość, której człowiek oddał wszystko i której jedynie szuka, wprowadza duszę w stan przedziwnego pokoju, a nawet spełnienia (w. 11). Salomon świadczy, że oddając złoto i srebro oraz wyrzekając się przesadnej troski o zdrowie, wygląd lub odpoczynek, niespodziewanie zyskał wszystko, co konieczne do pełnego życia. Dostał nawet więcej, niż oczekiwał. Myślenie króla przypomina słowa konsekracji, jakich Chrystus użył podczas Ostatniej Wieczerzy i jakie powtarza każdy ksiądz w najbardziej wrażliwym momencie Mszy Świętej: cała Pascha, pełnia zbawienia – za wszystkich! Kto oddaje się Bożej mądrości bezwarunkowo, owszem, musi wyrzec się smaków doczesnego świata, zostawić je w końcu, nie wisieć na nich kurczowo, nabierać dystansu. Potem jednak każdy rozumie, że nie brak mu niczego, bo w głębi własnego umysłu, ducha i serca obejmuje więcej, niż myślał zdobyć, smakować czy posiadać.
II czytanie: Hbr 4, 12–13
Etosem chrześcijaństwa była, jest i będzie walka o to, by nikt i nic nie czyniło człowieka zwykłą rzeczą, produktem albo ordynarnym przedmiotem zużycia, gdyż tylko on pośród stworzenia cieszy się godnością osoby. W istocie na tym polega obraz Boga, który każdy nosi w sobie od chwili poczęcia. Człowiek jest kimś, bo Stwórca nie jest jakąś absolutną, kosmiczną siłą albo energią. Ze zdumieniem objawienie chrześcijańskie w Bogu rozpoznaje doskonałą Osobę. Gdyby Pan nie był osobowym istnieniem, z człowieka można by zrobić zwykły przedmiot. Bardzo krótki fragment Listu do Hebrajczyków będzie również podkreślał tę prawdę w jeszcze inny, zdumiewający sposób. Stwórca jako Bóg osobowy jest gwarantem osobowych praw i godności każdego człowieka.
Bóg to Logos, odwieczne Słowo, które jednocześnie nie jest spisaną ideą, jak pomyśleliby w tym momencie wszyscy ludzie. Słowo Boże w objawieniu się jedynej wiary odkrywane jest jako ten sam, który jest drugą Osobą Trójcy, a więc Synem Boga, Jezusem z Nazaretu i Chrystusem (gr. ho logos tou theou – Słowo od Boga, Bóg, który jest jak Słowo, Słowo, Prawda będąca samym Bogiem; w. 12). Autor Listu do Hebrajczyków podkreśla zdumiewające, piękne cechy słowa Bożego. Nie, nie jest ono intelektualnym tekstem filozofów, który czyta z lubością koneser starych manuskryptów, leżąc wygodnie na poduszkach, na łożu i popijając słodki nektar, który utopi jasność umysłu w bujnych skojarzeniach wyobraźni. Wyobraźnia po grzechu pierworodnym jest skłonna bratać się z pokusą ucieczki w świat nierealnych cieni, byle doświadczyć narkotyku pocieszenia, chwilowej nawet ulgi.
Umiesz brać rzeczywistość taką, jaką ona jest? Czy ogłuszasz się jakimś narkotykiem, wyobrażeniami, metaforami, pozbawiony kontaktu z realiami?
Tymczasem Logos, Syn Boży jest żywy, nie można Go ominąć, przejść obojętnie. Chrystus spogląda prosto w oczy i mimo że Jego spojrzenie nigdy nie sądzi, to jednak potrafi zaboleć. Ból prawdy, logiczny ból leczy. Żeby tylko przetrwać z odwagą i ufnością moment diagnozy i cięcia. Słowo Boga według medytowanego dziś fragmentu z drugiego czytania przypomina precyzyjnego chirurga, który umiejętnie przykłada skalpel, by oczyścić ranę i przywrócić organizm do stanu sprawności. Dlatego Logos przecina zamiary serca, a nic nie jest ukryte przed wzrokiem Syna Bożego (gr. tetraxélismena – odsłonięty fragment ciała lub materiał, który opadł, odkryta część, coś ujawnionego; w. 13). Nie trzeba jednak bać się Chrystusowego cięcia. Cierpienie prawdy jest krótkie, a gra fałszu może skrępować iluzją odegranej źle roli na wieki. Może źle przylgnąć, przylepić się do człowieka.
Czy znasz leczący ból prawdy, która przeszyła cię kiedyś na wylot? Kiedy to było? Jakie były tego owoce?
To ciekawe, że powyższy zwrot można również tłumaczyć jako cięcie w pochylony kark (gr. traxélos – szyja, kark; w. 12–13). Być może dlatego chwila prawdy jest dla niektórych momentem zwątpienia i buntu. Mówią wówczas, że spotkali w Bogu kata, okrutnika, który dał istnienie, ale porzucił żyjących. Nie trzeba osądzać takich ludzi. Widocznie zostali mocno zranieni życiem, ale kiedyś powrócą, bo wszyscy mają jednakową szansę. Dla drugich moment prawdy to okrzyk nowego narodzenia, jakby nabrali powietrza po wyjściu z ciemnego korytarza i po długiej wędrówce, po latach błądzenia zobaczyli dom, a w nim światło, ciepło i bezpieczne miejsce przygotowane dla dziecka.
Ewangelia: Mk 10, 17–30
Ostatnie fragmenty z tej części Ewangelii wg św. Marka to trzy epizody o jednym i tym samym przesłaniu: ubodzy mogą odziedziczyć królestwo Boże, bogacze zaś, syci, pewni siebie, pyszni lub wyniośli, są od niego bardzo daleko. Stąd Marek w jednej sekcji swojego zwoju umieścił narrację o bogatym, lecz bezimiennym młodzieńcu, który nie stał się nigdy uczniem Pana, a dalej o pouczeniach wobec tych, którzy już idą za Jezusem i pragną poznać tajemnice królestwa Bożego. Dlatego muszą najpierw wyrzec się bogactw. Medytowany dziś obraz młodego człowieka, zbyt mocno związanego z tym, co w nadmiarze posiada, stanowił dla Jezusa znakomity punkt wyjścia, by objaśnić uczniom, że oddanie wszystkiego za królestwo niebieskie w istocie nie jest stratą. Ubóstwo kosztuje nieco rezygnacji, ale potem zostaje stokrotnie nagrodzone przez Boga, który docenia duchową hojność ludzi.
Przepisana dziś na rozmyślanie perykopa ma dwie odsłony. Pierwsza to spotkanie bogatego młodzieńca z Panem. Niestety nie przynosi ono żadnego pocieszenia. Młodzieniec musi być zdolny, dobrze wychowany, obdarzony wieloma talentami, jednak jest niewolnikiem tego, co zostało mu dane. Jak łatwo jest dar przerobić na łańcuch u szyi, na ciężar, co ciągnie w dół, do ziemi. Młody człowiek jest zadufany w sobie do tego stopnia, że zuchwale zabiega drogę Jezusowi (w. 17). Ma pewność, iż Nauczyciel wyróżni go, publicznie pochwali, może będzie prosił, błagał, nalegał, przekupywał, by ten tylko przystał do Jego kompanii.
Myślisz o sobie z pokorą, uczciwie? A może masz zbyt wysokie mniemanie o sobie, o tym, czego dokonujesz?
Chrystus najpierw więc, jak dobry pedagog, próbuje ochłodzić szkodliwą, chorą gorączkowość młodzieńca (w. 18). Kiedy ten nadal nic nie rozumie, Pan okazuje mu wiele cierpliwej miłości (w. 21), lecz w konsekwencji uderza w sedno sprawy. Autor Listu do Hebrajczyków w drugim czytaniu na dziś już udowadniał, że moment spotkania z prawdą stanowi dla wielu ludzi próbę nie do przejścia. Młodzieniec również otrzymał cios między oczy i uciekł. Oddalił się ociężałym krokiem, zawiedziony, negatywny, przygnieciony smutkiem (w. 22), choć mógł wykorzystać światło prawdy do pozyskania największej wolności. Twarz bogacza okrył cień, chmura, która przypomina żałobę albo kir po śmierci. Ciemną szatą przysłaniano w tamtych czasach oblicze zmarłego.
Wówczas Jezus zwraca się do uczniów, którzy wyrażają gotowość konsekwentnego pójścia za Nim, i to smutne zdarzenie sprzed chwili wykorzystuje do ich formacji. Pan posługuje się tutaj grą słów. Łatwiej byłoby wielbłądowi przedostać się przez ucho od igły, niż bogaczowi wejść do królestwa Boga (gr. kamélon – wielbłąd, dromader, zwierzę o dużych rozmiarach z garbem, co uniemożliwia mu aż do absurdu siłowanie się z igłą. Niektórzy bibliści nawiązują tu do innego, możliwego w tłumaczeniu terminu kamilon – sznur, łańcuch, ciężar uwiązany do karku; w. 25). Wielbłądy były w świecie kultury arabskiej, pustynnej symbolem rączości i skutecznego przetrwania na pustyni. Znak ten staje więc w wypowiedzi Jezusa w wyraźnej opozycji do znaku łańcucha, który ktoś zaplątał na karku człowieka. Galernik nigdy nie poczuje smaku wolności, nie zdoła podnieść głowy ku gwiazdom, nie poruszy nogą, by kroczyć własną ścieżką przez życie. Bóg nie chce ludzi ogłuszyć ciosem prawdy. Jeśli dopuszcza, by jej siła uderzyła jednak człowieka, to znaczy, że źle jest z ludzką wolnością i trzeba ją pieczołowicie odbudowywać.
Zobacz nasze inne aktualności