S. Elza Sztorc, józefitka, od 14 lat jest misjonarką w Afryce. Obecnie posługuje na misji w Kikombo, Republice Demokratycznej Konga. Dzieli się swoimi doświadczeniami z ostatniego czasu.
Kinszasa, lipiec 2020 r.
W Kinszasie
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Niedawno „balowałam” w stolicy Republiki Demokratycznej Konga, Kinszasie, ponieważ 5 lipca dwie nasze siostry złożyły śluby wieczyste. Z powodu koronawirusa uroczystości były skromne i ograniczyły się do naszej domowej kaplicy. Mało osób, ale ceremonia przebiegła w klimacie radości i siostrzanej prostoty.
Jak już jestem Kinszasie, to mam oprócz zakupów dużo różnych spraw do załatwienia. A z publicznym transportem w Kinszasie jest ciężko, ponieważ miasto liczy ponad 11 milionów mieszkańców. Czasem trzeba długo czekać, a na przystankach morze ludzi i walka o byt…
Jak przyjeżdżam do Kinszasy i widzę biedę na ulicach, rozklekotane samochody, zaniedbane budynki, to ogarnia mnie wielki smutek. A jestem w Afryce już 14 lat. RDK to mój czwarty kraj na tym kontynencie i ciągle boli mnie serce.
Teraz jeszcze doszły problemy związane z pandemią, utrudnienia i ograniczenia. Wielu ludzi każdego dnia walczy o coś do zjedzenia. Niektórzy uciekli z miasta do wiosek, by tam znaleźć pożywienie.
Oczywiście w Kinszasie jest jedna reprezentacyjna dzielnica, gdzie znajduje się sieć sklepów, które są w rękach Hindusów czy Libańczyków, Europejczyków tu już nie ma.
W Kikombo
A u nas w Kikombo, na sawannie, wśród traw znajduje się piękna, stara pojezuicka misja. Misjonarze świetnie rozwiązali tu problem wody. Poprowadzili ją z potoku rurami ciągnącymi się dwa kilometry, dzięki czemu mieszkańcy wioski założyli stawy rybne. Jemy więc świeże tilapie. Często gospodarzom brak cierpliwości i nie pozwalają rybom urosnąć. Jemy więc małe rybki.
Na misji znajdują się duży kościół, plebania, dwie szkoły podstawowe i dwie szkoły średnie, ośrodek zdrowia. Jest też stolarni, która od pewnego czasu nie działa, bo coś się w niej zepsuło i nie ma kto naprawić. Są także budynki dawnego internatu dla dziewcząt i chłopców. Teraz ten internat jest sypialnią dla dzieci z odległych wiosek, bez nadzoru i za darmo. Dzieci śpią na podłodze, często bez materaców. Te dzieci samodzielnie zdobywają sobie pożywienie i przygotowują posiłek.
Szkoła, przedszkole i odległości
Co dwa tygodnie są prowadzone zajęcia dla uczniów ze szkoły średniej (od 7 klasy). Kończą się w piątek w południe. Uczniowie wracają wówczas do swoich wiosek po pożywienie czy pieniądze i wracają po tygodniu w niedzielę. Wielu mieszka daleko, niektórzy nawet 50 czy 60 km od szkoły. Dzieci przemierzają tę drogę pieszo. W sumie w dwóch szkołach uczy się ok. 1500 dzieci i młodzieży.
Jest też przedszkole, które powoli się rozwija. Nasze poprzedniczki prowadziły ochronkę bez formalnych struktur edukacyjnych. Mamy dużą salę z zadaszoną werandą. Korzysta z niego ok. 50 dzieci. Jest też filia przedszkola we wiosce, położonej 2 km od misji. Jest to lepianka z gliny i bambusów, pokryta blachą. Tam jest ok. 70 dzieci.
Kierowniczką przedszkola jest s. Zygmunta, Kongijka. Pomaga jej 5 przedszkolanek. Przedszkole ma już dokument prawny zatwierdzający jego działalność. Staramy się, aby przedszkolanki otrzymywały od państwa wynagrodzenie za swoją pracę, ponieważ rodziców nie stać na opłacenie edukacji swoich dzieci. Brakuje też książek, zeszytów, kredek. Jedynym narzędziem dydaktycznym jest tablica i kreda. Toteż dzieci uczą się metodą pamięciową i czynią duże postępy. Organizujemy też dla nich coś do zjedzenia. Przedszkole działała też dzięki wsparciu ofiarodawców z Polski. Złożyłam prośbę o kserokopiarkę do Dzieła Pomocy „Ad Gentes” przy Komisji Misyjnej Episkopatu Polski. Jak ją otrzymamy, to będzie wielka postęp w naszym funkcjonowaniu.
Obecnie, w związku z pandemią, przedszkola i szkoły nie działają. Jak będzie w nowym roku szkolnym, jeszcze nic nie wiadomo. Przyszłość zawierzamy Opatrzności Bożej.
Trochę historii
Misja została założona w 1928 r przez jezuitów. Na początku posługiwały tu siostry z belgijskiego zgromadzenia Annonciades, które w czasie krwawej rebelii w 1964 r. musiały opuścić misję. Pozostał po nich duży budynek klasztorny. Pod koniec lat 90-tych przybyły tu siostry z włoskiego Zgromadzenia Franciszkanek Angelines. Siostry zaangażowały się zwłaszcza w organizowanie ośrodka zdrowia. Dzięki pomocy organizacji międzynarodowych rozbudowały salę pooperacyjną i porodówkę. Niestety, w związku ze zmniejszającą się liczbą sióstr, władze zgromadzenia podjęły decyzje o zamknięciu placówki. Po ich wyjeździe w grudniu 2018 r. diecezja posłała do ośrodka zdrowia świeckich pielęgniarzy i lekarza. Pielęgnacja chorych nie była już taka sama, no i ceny leków i usług drastycznie wzrosły. Dlatego biskup usilnie szukał nowego zgromadzenia zakonnego. Tak więc we wrześniu 2019 r. przybyłyśmy my, siostry ze Zgromadzenia Sióstr Świętego Józefa (CSSJ)
Ośrodek zdrowia
W ośrodku zdrowia oficjalnie jestem zatrudniona od stycznia 2020 r. Na początku wprowadziłam maksymalną obniżkę cen leków, ustaliłam z personelem ceny usług. Tutaj nawet lekarz nie ma stałej wypłaty. Staramy się coraz lepiej służyć chorym. Trudności nie brakuje, bo chorzy często nie mają pieniędzy, nawet na lekarstwa. Nierzadko stajemy przed dylematem: ratować życie czy ratować ośrodek zdrowia przed zamknięciem z powodu zadłużenia. Staramy się mądrze z sercem rozeznawać.
Oprócz prowadzenia ośrodka zdrowia, szkoły, nasze siostry dbają również o funkcjonowanie kościoła na misji. Zastałyśmy go w bardzo złym stanie. Wraz z uczniami doprowadziliśmy go do porządku. Teraz odbywa się w nim adoracja Najświętszego Sakramentu, modlitwa błagalna i uwielbienia prowadzona przez grupy parafialne, a także Koronka do Bożego Miłosierdzia oraz wspólne Nieszpory. Przychodzi coraz więcej ludzi.
Niestety ograniczenia związane z koronawirusem zatrzymały apostolstwo, ale nie zatrzymały modlitwy, która w Kikombo płynie codziennie z naszego klasztoru.
Wielkim problemem na misji jest też brak dobrej drogi i samochodu. Najbliższy samochód transportowy znajduje się 53 km od Kikombo. Ludzie nie mają czym dowieść na skup zebranych plonów. Nieliczni mają motocykle, widać wielu pchających rowery z workami manioku, kukurydzy czy orzeszków po piaszczystej drodze. Inni idą, niosąc na plecach swoje plony, nawet 100 km do najbliższego miasta, Kikwit.
Taka to jest rzeczywistość naszej misji w Kikombo, jednak jest to tylko szkic, bo bogactwo życia jest nie do opisania! Dobrze, że tu jesteśmy…
Dziękujemy za modlitwę i prosimy o nią w dalszym ciągu, abyśmy mogły służyć ku jeszcze większej chwale Bożej!
S. Elza Sztorc CSSJ
Fot. arch. PDM
Zobacz nasze inne aktualności