I czytanie: Jer 23, 1-6
Król Dawid przed objęciem tronu był pasterzem. Postać tego władcy, mimo braków, dobrze zapisuje się we wspomnieniach oraz myślach Izraela. Dawid błądził i zmagał się z własną słabością wiele razy, ale nigdy jej nie zaprzeczał. Przeciwnie, malał i pokorniał w obliczu popełnionego przez siebie grzechu. To zapewniło mu przychylną pamięć u potomnych. W historii żydowskiej są jednak również inni władcy – pyszni, wyniośli, nic nie robiący sobie ze zła, przewrotni. Na przykład król Sedecjasz, do którego panowania będzie nawiązywał Jeremiasz we fragmencie proroctwa, które przewidziane jest do medytacji w tę niedzielę. Rządy tego monarchy budzą sprzeciw Boga, który sam od tej chwili zaczyna zajmować się dziećmi Izraela. Hebrajskie imię ‘Sedecjasz’ znaczy, że Pan jest sprawiedliwością człowieka – ale życie króla o tym imieniu zupełnie temu zaprzeczało.
Prorok Jeremiasz, w dwóch częściach tekstu, intuicyjnie, pięknie i z rozmysłem zestawia funkcję pasterską z funkcją królewską. Owce to Izrael, dom Boży i dziedzictwo Pana. Prorok widzi trzodę w rozproszeniu. Przyczyną tak opłakanego stanu jest złośliwość pasterzy, którzy zamiast dobrze wykonywać swoją pracę, rozproszyli owce brutalną przemocą (w. 2). Bóg płonie gniewem i postanawia w takim razie nie dawać nowych pasterzy, lecz sam zaczyna chronić własną trzodę. Ale w jaki sposób? Kiedy to nastąpi? Godność pasterska połączy się z królewską w pełni dopiero w Jezusie Chrystusie.
W drugiej części tekstu pasterz zaczyna wyraźnie nabierać znamion społecznych. Już nie tyle pasie owce na łagodnym, zielonym stoku, co przywraca prawo i sprawiedliwość w państwie (z hebr. mishpat i tsádike, czyli żelazne zasady oraz inteligentny sposób ich zastosowania, w. 5c). Skąd takie połączenie pozornie różnych od siebie profesji? Pasterze w Izraelu byli raczej ubodzy, nic nie znaczyli. W istocie pogardzano nimi jako nieukami. Ich zawód był prosty, nie wymagał dużej wiedzy ani aktywności. Z drugiej strony władcy mogli wszystko, ustanawiali konstytucje, dekrety i egzekwowali wykonanie prawa. W tym właśnie tkwi sedno formacji do życia moralnego. Muszą istnieć żelazne reguły gry, o całość i przestrzeganie których dbają władcy – mishpat. Każdy jednak ma prawo w oczach Boga rosnąć i dojrzewać tak, aby stosowanie sprawiedliwości nie przygniatało nikogo, lecz wychowywało do wyższego poziomu – tsádike.
Uznajesz istnienie obiektywnych reguł i umiesz się im podporządkować? A może sam stanowisz dla siebie prawo i rzeczywistość? Czy z drugiej strony jesteś dla siebie cierpliwy? Dajesz sobie czas na wzrost w cnotach, a może potępiasz się nieustannie, bo do czegoś jeszcze nie dorastasz?
Trzeba chwalić Boga. On daje prawo i sam uczy, w jaki sposób człowiek ma przestrzegać Jego reguł. Nie mają więc racji ci, którzy twierdzą, że dziś moralność przepadła z kretesem, że wszystko wolno. Relatywiści błądzą w oparach i mgłach. Błądzą również ci, którzy krzyczą, że zasady trzeba wpoić ludziom siłą i przemocą. Radykaliści moralni betonują mur wokół swojego sumienia. Ależ nie – pedagogika wiary polega na tym, by rozumnej osobie pomóc w zrozumieniu i zastosowaniu prawa Bożego. Bez relatywnej ironii, ale i bez gwałtu.
II czytanie: Ef 2, 13-18
Paweł Apostoł, a jest to główny cel napisania listu do chrześcijan z Azji Mniejszej, mocno sprzeciwia się gnostykom. Była to dziwna i bardzo wąska grupa ludzi, która wiarę objawioną zaczynała stosować jako misteryjny depozyt dla wtajemniczonych. W grupach gnostyckich, niestety rozsianych – wówczas i tak naprawdę do dziś – po całym Kościele, dochodziło do irytujących wtajemniczeń oraz selekcji ludzi, co jawnie rozmijało się z duchem Ewangelii. Stąd treść Pawłowego pisma do Efezjan ma charakter bardzo pozytywny. Bóg po to przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się Chrystusem – widocznym i dotykalnym Synem Boga – by wszyscy ludzie, prości i wykształceni, mogli Go znaleźć, spotkać i z Nim żyć.
Przeżywasz katolicyzm jako świat wiary możliwie otwarty dla wszystkich? Bierzesz udział w życiu diecezji, parafii – czyli w działaniu obiektywnych wspólnot Kościoła – czy zamykasz się w małym, odrealnionym kręgu tak zwanych wtajemniczonych, dobrze znanych ci, a więc łatwych do oswojenia osób?
Dlatego pierwszym elementem, który budzi ducha do rozmyślania nad tekstem z kolejnego czytania tej niedzieli, jest symbol muru (w. 14b). To nie przenośnia. Chodzi o mur na terenie świątyni jerozolimskiej, jaki oddzielał dziedziniec wtajemniczonych Żydów od dziedzińca nieoświeconych pogan. Chrystus go zburzył. W Kościele katolickim nie może być podobnego zjawiska. Nie chodzi wcale o to, że wszyscy mają teraz siadać na ołtarzach Pana, bo byłaby to profanacja. Jednak celem bycia chrześcijaninem nie jest uznanie jednych za wyróżnionych, a drugich za odrzuconych. Owszem, jedni bracia lepiej poznali już ducha Ewangelii i mogą przewodzić. Przewodzą wspólnocie jednak po to, by również inni doszli do Chrystusa, do pełni Ewangelii, a nie gnuśnieli za murem duchowej ignorancji.
W przeciwnym razie Kościół zostałby sprowadzony do poziomu jednej z gnostyckich grup. Duchem katolicyzmu jest powszechna zdolność i dyspozycja ludzi do przyjęcia Ewangelii Chrystusa. Nie ma tak, jak to było u Żydów – że jedni znają Prawo, a inni muszą tylko ślepo wypełniać to, czego nakazują faryzeusze. Krzyż ma dwie belki – naucza Paweł z Tarsu – pionową i poziomą (w. 16). Tak samo ma pogan i ochrzczonych, a jedni przybliżają się do drugich, wspierają się wzajemnie i formują. Światło wiary trzeba rozdawać przez misję, a nie zamykać w zakrystiach. Wartością życia chrześcijańskiego będzie przychylność i szukanie siebie, a nie sekciarska podejrzliwość, a nawet wrogość (z gr. extron – etnia, plemienna mentalność, dzielnica oddzielona murem od drugiej ulicy, w. 14). Trzeba skończyć w Kościele z podziałem na bliskich i dalekich (w. 13). Taka mentalność obrażałaby Jezusa, a wierzących cofałaby do najniższych progów Starego Testamentu. Chrystus jest Bogiem, którego zdolna jest pojąć i przyjąć każda dusza rozumna.
Ewangelia: Mk 6, 30-34
W całym Piśmie Świętym jest tak wiele miejsc, w których mówi się, że naród wybrany nie ma pasterzy, nikt go nie prowadzi i przez to jest w opłakanym stanie. W dzisiejszej Ewangelii Marka, którą Matka Kościół daje swoim dzieciom na wewnętrzną modlitwę, ostatnie zdanie dobrej nowiny nawiązuje do sensu pierwszego czytania. Jednocześnie ewangelista wyjaśnia, że jedynym pasterzem ludzkiej duszy może być Chrystus. Owszem, inni ludzie, wyświęceni albo lepiej uformowani, będą towarzyszyć w wierze współbraciom. Nie należy jednak wyolbrzymiać ich roli, nie daj Boże ubóstwiać. Pan potrafi prowadzić dusze bezpośrednio, indywidualnie, mimo że zawsze podlega to weryfikacji.
Kto jest dla ciebie ważniejszy – Chrystus czy spowiednik? Jezus czy liderzy duchowi – tak zupełnie szczerze? Słuchasz ludzi, nawet pobożnych, czy masz taki moment, w którym rozmawiasz i bezpośrednio odbierasz natchnienia Boże?
W pierwszym czytaniu widoczny był podział na znawców Prawa oraz ignorantów. W Liście do Efezjan Pan sprzeciwia się murom, które boleśnie dzieliłyby ludzi na dwie strony. Podobny duch widoczny jest w Ewangelii Marka na dziś. Jezus co prawda pozwala uczniom odpocząć (w. 31). Pracowali wiele, dali z siebie wszystko, są gorliwymi misjonarzami, ale sami muszą się modlić, opatrzyć rany na swoich nogach, umyć się, najeść i wyspać. Po chwili jednak Jezus spostrzega drugą grupę ludzi – tych ciągle potrzebujących, którzy przyszli do Niego, pociągnięci świadectwem misjonarzy (w. 33). Te osoby, podobnie jak uczniowie, potrzebują pomocy, wsparcia, opatrunku i wytchnienia. Chrystus sam zatroszczy się o jednych i o drugich. W Kościele nigdy nie zabraknie pomocy potrzebującym. Nie zostaną również pozbawieni wsparcia ci, którzy służą ludzkiej biedzie.
Czym i komu służysz w Kościele? Ale czy nie służysz zbyt dużo? Czy nie popadasz w pusty aktywizm? Zachowujesz w służbie rytm modlitwy i życie duchowe?
Ewangelia na tę niedzielę jeszcze raz powtarza z siłą, że wszystkie dusze rozumne, czyli szukające Boga na prawych ścieżkach życia wewnętrznego, liczą się w oczach Jezusa. Nie ma u Niego żadnych przywilejów. To nie jest tak, że zamęczy uczniów, bo zapatrzony jest tylko w ubogich. Nie, Pan kocha pierwszych misjonarzy, docenia ich, zna ich wszystkie potrzeby i szanuje. Z drugiej strony nie znaczy to, że teraz całą uwagę swojego serca poświęci tylko apostołom. Kościół nie jest po to, by troszczyć się jedynie o siostry zakonne, księży czy biskupów. W rodzinie Chrystusa Bóg otwiera się jednakowo na wszystkie dusze, które Mu służą i które Go szukają
Zobacz nasze inne aktualności