I czytanie: Pwt 5, 12–15
Piąty rozdział Księgi Powtórzonego Prawa stanowi samo jej serce i nerw. W tę niedzielę należy medytować jeden z fragmentów Dekalogu, a więc największej wartości dla człowieka kultury biblijnej. Dzięki tablicom Dziesięciu Słów Pana zarówno świat starożytnej religijności hebrajskiej był tym, czym był – tak jak samo chrześcijaństwo stało się tym, czym do dzisiaj jest. Bez Dekalogu wiara traci autentyczność i zmienia się w naiwną opowieść ciepłych wujków, którym nikt tak naprawdę nie ufa. Na dziś w rozmyślaniu przewiduje się przykazanie o zachowaniu pośród innych dni tygodnia specjalnego dnia dla Pana. Szabat to stara instytucja wiary biblijnej (hebr. śbt – stanąć, zatrzymać się, przestać działać, odpocząć). W chrześcijaństwie, dzięki zmartwychwstaniu Chrystusa, instytucja ta przeszła na niedzielę.
Mimo że nakaz dnia wolnego od rutynowej pracy wprowadził Bóg już po wyprowadzeniu Żydów z niewoli egipskiej, to jednak świadectwa historyczne dodają, że Izraelici zaczęli szanować dzień święty dopiero po niewoli babilońskiej, czyli mniej więcej od VI wieku przed Chrystusem. Czy trzeba wielkiego upokorzenia, zaboru, plunięcia w twarz, żeby człowiek docenił to, kim jest? Lepiej nie, ale natura ludzka, czasem bardzo upadła, szanuje dary dopiero po ich stracie. Gdy na nowo trzeba odzyskiwać postradaną godność. Podobnie Żydzi. Nie cenili czasu na świętowanie wtedy, gdy ręka Boga darzyła ich wolnością. Potrzebują bolesnej lekcji barbarzyńskiego zniewolenia, żeby powiedzieć sobie: nigdy więcej bycia narzędziem dla obcego.
A czy ty jesteś zapobiegawczy i dalekowzroczny? Czy dopiero po szkodzie starasz się sobie jakoś poradzić? Cenisz i mądrze chronisz dar istnienia, talenty, intymność, plany i zamysły? A może wszystko w tobie wystawione jest na sprzedaż?
Szabat ma więc znaczenie edukacyjne. Człowiek marnuje czas dla Boga, aby inni ludzie kiedyś jemu nie zmarnowali całego życia, nie obrócili go wniwecz, nie wykorzystali. Bóg skutecznie zabezpiecza ludzką wielkość. Jeśli natomiast Panu zabierze się Jego pierwszeństwo, runie zaraz i człowiek.
Tekst z Deuteronomium podaje trzy argumenty za świętowaniem szabatu – w przypadku chrześcijan jest to już niedziela. Pierwszy – po prostu z powodu Boga. Dzień święty jest nawet nazywany szabatem Pana, Boga twego (w. 14). Sam Stwórca, po całkowitym dokonaniu dzieła stworzenia, jak opisuje to Księga Rodzaju – odpoczął. Oczywiście nie w sensie fizycznym, ale kontemplacyjnym, mistycznym. Pan patrzył na swoje dzieło, napełnił się pokojem i pokochał to, czego dokonał. Samo działanie nie daje sensu. Trzeba kochać to, co się robi, czemu oddaje się czas i siły.
Jak bardzo kochasz to, co robisz w życiu? Jak bardzo cenisz swoje powołanie i miejsce życia? A może jesteś sprowadzony do poziomu tępego narzędzia i nic już z tego, co robisz, nie daje ci radości?
Drugi motyw szabatu to harmonia i ład otoczenia (w. 14b). Człowiek nigdy nie działa sam. Ludzkie akcje połączone są łańcuszkiem wzajemnych powiązań. Dobro pomnaża dobro i zatrzymuje zło. Zło potrafi wzniecać jeszcze więcej negatywnej pasji, lecz kapituluje przed dobrem. Trzeba umieć współdziałać, nie myśleć jedynie o swoim odpoczynku, o własnym bolącym kręgosłupie i spuchniętych nogach, ale również o innych.
W twoich zamiarach i przedsięwzięciach myślisz choć trochę o innych? Czy też najważniejszy jest twój plan i jego autor – ty sam?
Wreszcie trzeci motyw to osobista godność każdej osoby (w. 15). Kto był niewolnikiem, czyli prawie rzeczą znieważaną przez wielu lub przedmiotem dla innych, ceni teraz bardziej swoją godność. Potrafi więc działać lub pracować, ile trzeba. Potrafi także dostatecznie odpocząć. Czas dany przez Boga zawsze znamionuje właściwa proporcja. W tej przestrzeni nie ma skrajności.
II czytanie: 2 Kor 4, 6–11
Dwa listy, podyktowane przez Pawła z Tarsu, a dedykowane początkującym w wierze chrześcijanom z Koryntu, są obfite w naukę. Apostoł nie ulega ani zmęczeniu, ani wyczerpaniu, lecz wytrwale objaśnia Ewangelię trudnym ludziom z wielkiej metropolii. Do niego należy przekaz wiary, a jej wybór albo odrzucenie – z wszelkimi tego konsekwencjami – znajduje się po stronie słuchaczy. Ponieważ Paweł jest świadom, że regularny wykład doktryny w gęstej katechezie może być zbyt wymagający dla dusz początkujących, czasami wtrąca osobisty wątek lub zdanie pełne mądrości. Wówczas dusza, która szuka wiary, ożywia się w poszukiwaniu głębi i nawrócenia. Być może takim tekstem jest fragment przeznaczony do medytacji na tę niedzielę. Chodzi o odpoczynek i podniesienie motywacji, by jeszcze bardziej oddać się Panu.
Apostoł chce ugruntować w uczniach z Koryntu pewność, że udziałem chrześcijanina nie jest ciągłe cierpienie. Jest ono okolicznością, momentem przejściowym, ale w gruncie rzeczy życie osoby, która przyjęła Ewangelię, dąży do pełni, do szczęścia. Wierność nadziei to coś bardzo wymagającego, łatwiej jest popaść w rozpacz. Ta jest z kolei lekka. Po zejściu na jej dno człowiek za nic nie jest odpowiedzialny, nic nie musi, to źli ludzie są winni wszystkiemu, a w końcu najbardziej obwinianym będzie sam Bóg. Z kolei nadzieja wymaga pewnej pracy, ciągłego wyjścia z początkowego progu, dania kolejnej szansy i ponownego zaufania ludziom wokół – jakie to trudne! Dużo lepiej jest narzekać i snuć ciemne scenariusze.
Czy nie obwiniasz wszystkich o wszystko? Może nawet samego Boga? Podejmujesz inicjatywę czy w rozpaczy przekreśliłeś siebie i własne istnienie?
Wydaje się, że według Świętego Pawła i logiki, jaką stara się on prezentować w rozważanym dziś fragmencie swojego pisma, z rozpaczy można wyjść, nadając wszystkiemu właściwą proporcję. Kolebką egzystencjalnej rozpaczy jest pokładanie nadziei w ciele (gr. sóma – krucha materia, obumierające ciało, wątłe mięśnie, mięso bez śladu życia; w. 10–11). To, co materialne, w końcu podlega zniszczeniu. Kto oddaje boską cześć przemijającej tkance, która siłą rzeczy, odłączona od Stwórcy, musi kiedyś pójść w proch, wchodzi w ciemności. Szuka tam, gdzie nic nie można znaleźć. Otchłań nieistnienia potrafi zasysać i prowadzi do piekła. Rozpaczliwa tęsknota za zmarłymi, których dobrze jest kochać, ale nie da się ich zatrzymać na zawsze w tym samych kapciach i fotelu. Rozpacz nad utraconym zdrowiem lub urodą. Smutek na widok pierwszej zmarszczki lub siwizny. Ciało przemija, ciągnąc za sobą na dno śmierci wszystkie pokładane w materii nadzieje człowieka.
Jak przeżywasz przemijanie?
Apostoł Paweł podaje inne rozwiązanie. Dramaty cielesności należy prześwietlać blaskiem Chrystusa (w. 6–7). Pan nie na darmo zbawił ludzi w ludzkim ciele. Od chwili Paschy tragedia umierającej materii – bezpłodność, śmierć, udręka, zmęczenie czy choroba – nagle nabierają tajemniczego znaczenia, mogą służyć łasce i będą dynamiczną siłą nawrócenia duszy oraz jej wewnętrznego wzrostu. Naczynia gliniane noszą więc w sobie istnienie jak nieustanne konanie Jezusa (w. 10), ale to znaczy, że nie jest to już beznadziejne umieranie samotnej jednostki, pozbawionej sił albo sensu. Z Ukrzyżowanym, nawet jeśli z człowieka uchodzi życie, zawsze prowadzi ono ku zmartwychwstaniu. Czas Boga, w którym naznacza On kres ludzkiemu istnieniu albo moment próby czy zaprasza do cierpienia, zawsze owocuje większą nadzieją i wyzwala z otchłani rozpaczy.
Ewangelia: Mk 2, 23–3, 6
W medytacji nad słowem Bożym po wielkich wydarzeniach Wielkanocy teraz nadchodzi okres spokojny i regularny. Co niedziela Ewangelia św. Marka – zwięzła, prosta, ale tym samym duchowo skondensowana, soczysta – będzie bez pośpiechu opowiadać drobne szczegóły i ważniejsze wydarzenia z życia Chrystusa. Historia Pana toczy się harmonijnie do przodu. W ujęciu Marka jedno wydarzenie wynika z drugiego, a jedna nauka dopełnia się zaraz w następnej. W pierwszych rozdziałach Ewangelii Markowej widać już, jak Jezus z Nazaretu jest niezależny. Mistrz nie daje się zniewolić kategoriami świątynnego kultu ani mentalnością faryzeuszy, ani trudnym kontekstem historii. W tym właśnie momencie Rzym wydaje się wygniatać but na karku świętej Jerozolimy. A Pan działa ponad bezsilnym, ludzkim czasem. Powołuje na przykład celnika do grona uczniów, przekraczając sztywno ustalone bariery życia społecznego. Odmiennie też naucza o szabacie, wychodząc daleko poza mury świątynnych rytuałów.
Matka Kościół w dzisiejszej liturgii słowa Bożego nie przypadkiem łączy dwa różne fragmenty Ewangelii. I w opowieści o łuskaniu kłosów, i w przytoczeniu cudu z człowiekiem o sparaliżowanej, bezwładnej czy suchej dłoni, chodzi o jedno – wszystko dzieje się w szabat, czyli w dzień nicnierobienia, spoczynku, duchowej ciszy, jak świętować się zwykło tę chwilę wzdłuż i wszerz żydowskiej tradycji. Nawet z samej nazwy hebrajski dzień święty narzuca pozycję odpoczynku. Trochę też tak myśli się wśród chrześcijan o niedzieli. Nic nie robić, rozłożyć się na szezlongu albo zabrać dzieci na film z popcornem. Tymczasem Jezus, prowokując chyba z rozmysłem dwie powyższe sytuacje, próbuje zmienić myślenie człowieka o czasie przeznaczonym dla Boga (w. 27). Człowiek może i powinien zawsze się rozwijać – czy odpoczywa, czy pracuje. Czy poniósł porażkę, czy wspiął się na podium zwycięzcy.
Czy właśnie tak myślisz? Zawsze idziesz ku dobru, wybierając życie Ewangelią, także w czasie odpoczynku? Czy czekasz chwili, w której można będzie wszystko zawiesić, wyłączyć telefon, zgasić ostatnie światło?
Pan pragnie być dobry. Dlatego porównuje swoje działanie do postępowania króla Dawida (w. 25). Tak, Żydzi mają swoje obrządki, obyczaje, nawet bardzo słuszne, religijnie pożyteczne i ugruntowane wieloletnią tradycją. Jezus ma jednak realną, moralną i duchową władzę nad życiem człowieka i może ją egzekwować jak prawdziwy król. Co to znaczy? Nie chodzi o dowolność ustawodawstwa ani o zmianę prawa naturalnego. Pan nie pragnie wyssać z palca odrealnionych zarządzeń, bo nie jest kapryśnym książątkiem czy brutalnym dyktatorem. Jezus walczy o nadanie prawa sensu egzystencji każdego z ludzi. Świat bardzo często uznaje, że gdy ktoś raz poniósł publiczną porażkę, musi być konsekwentnie skreślony. Nie tak jak Chrystus. Coś z utraconego czasu, z pozornie przegranego życia, z zapomnianych relacji, które czasem będą podobne do uschniętego ramienia paralityka, można jeszcze wyłuskać jak z kłosów zboża roztartych na dłoni w szabat. Bóg posiada władzę nad czasem, czyli kierunkiem doczesnego życia każdego z ludzi.
Zobacz nasze inne aktualności