I czytanie: Iz 35, 4–7a
Podawany dziś do medytacji stosunkowo krótki fragment trzydziestego piątego rozdziału z pierwszego zwoju wielkiego proroka Izajasza, jak mówią historycy biblijni i badacze, powstawał przez długi czas. Należy bowiem do szerokiego zbioru mniejszych odcinków księgi, które są natchnionym owocem złożonego procesu tworzenia treści proroctwa. Jego tematem jest rozkwit południowej pustyni, zatem zjawisko geograficznie niemożliwe. Jałowy teren ma pokryć się kwieciem, szczególnie ta część, na której położony był Edom. Co to za region? Prastara część ziemi obiecanej, podbita przez Żydów w X wieku przed Chrystusem, sytuowana między dzisiejszym terytorium Izraela a Jordanią. Słynęła z nieużytków, kamieni, nierodzenia żadnych owoców ziemi. Tym bardziej wizja Izajasza na tę niedzielę będzie silnym kontrastem, który pobudzi zaufanie duszy do Boga – nieużytek, piach, nieogarniona przepaść pustyni potrafi owocować.
Dzisiejsza wizja, zapisana w słowie Bożym do osobistej modlitwy, w zasadzie streszcza istotę wiary pierwszego z wielkich biblijnych proroków. Izajasz często odwołuje się do paradoksu. Takich zaskakujących złożeń, opartych na nieoczekiwanym zwycięstwie światła nad ciemnością lub miłości nad grzechem, pokory dziecka nad potęgą wojowników, jest w jego księdze znacznie więcej. Podobnie i tutaj poemat proroka rozwija się jak hymn pochwalny lub litania uwielbienia Boga. Ludzie chcieli utrwalić na ziemi przygnębiający stan podziału na zawsze szczęśliwych, bogatych i zawsze uciskanych, biednych, odsuniętych – moc Boga wkracza tymczasem w historię ludzkich planów i odwraca jej fatalny bieg. Oczy niewidomych mogą widzieć, głusi słyszą, chromy skacze ze swobodą jelenia, a najważniejsze jest to, że martwa pustynia znajduje i otwiera wewnątrz siebie życiodajne źródło (w. 5–7). Duchowa wizja Izajasza jakby uprzedza czasy mesjańskie, w których nikt nie będzie miał siły, aby przeciwstawić się argumentom sprawiedliwości. Ubodzy są uprzywilejowanymi dziedzicami Bożego królestwa.
Czy spodziewasz się, że Bóg dokona czegoś nowego w twoim życiu, w historii, w Kościele? A może opanowała cię ociężałość, brak nadziei, stagnacja, pesymizm co do przyszłości?
Nie można jednak, skupiając się na mesjańskim szczęściu maluczkich, przeoczyć przyczyny opisanych tutaj cudów, która zostaje ujawniona w wersecie czwartym. Bóg sam przychodzi, by zbawiać (w. 4c). Nieszczęście ubogich, pozostawienie ich samym sobie było wezwaniem, które spowodowało Bożą interwencję. Stwórca zostawia ludziom ten świat do rządzenia, kiedy jednak mnożą się niesprawiedliwości albo korupcja i cierpią najmniejsi, niemożliwe jest wówczas, by Pan zwlekał z interwencją. Małoduszni sądzili, że zawsze już tak będzie (w. 4a) i że brak sprawiedliwej równowagi społecznej to stały wyznacznik biegu historii. Upadali więc na duchu, odbierali sobie życie, egzystowali byle jak, w nałogach albo nakładali maski na twarz, wchodząc do układu, by wspiąć się nieco wyżej, wyżej, może najwyżej. Wszyscy przecież wiedzą, że swoi będą popierać swoich, a normalni ludzie muszą być odsunięci i upokorzeni. Nieprawda, zdaje się twierdzić Izajasz – kto czeka na godzinę Boga pośród zdarzeń ludzkiej historii, z zaskoczeniem odkryje, że elity tego świata są niczym, Pan zaś otacza się maluczkimi i prawymi.
II czytanie: Jk 2, 1–5
Jakub, autor listu, którego fragment kolejną już niedzielę będzie zapładniał modlitwę myślną wierzących, pisze z pozycji autorytetu. Ma do tego prawo, ponieważ pełni specjalną posługę, czyli urząd, funkcję apostolską w Kościele, i jest tego świadom. Ponadto przynależy do rodziny Jezusa. Ciekawe, że mimo tak wysokiej pozycji Apostoł Jakub przejawia duży dystans wobec ludzkiej hierarchii. Nie broni swojego miejsca, nie gromadzi wokół siebie grupy wspólnego, ciemnego interesu, która wyniosłaby głodne ja człowieka na piedestał. Jakub opisze fakt, że w Kościele pierwotnym i w Kościele wszystkich wieków najważniejszą hierarchią była i jest hierarchia prawdy, sprawiedliwości, wspólnoty oraz czystej miłości. Reszta musi podporządkować się ich regułom.
Chrystus jest Panem wiecznej chwały, jest uwielbiony, w glorii. Pokonał śmierć, i to za pomocą hańby krzyża. Chwała Jezusa nigdy jednak nie miała swojego źródła w ustach ludzkich. Niewielu Go chwaliło, osądzali zaś prawie wszyscy. Trybunały żydowskie oraz władze rzymskie uznawały Chrystusa za skazanego, biedaka, któremu nawet po upokarzającej śmierci przyznano grób pośród najbardziej ubogich. Tak, Jezus Mesjasz i Zbawiciel nie był i nie jest nikim wpływowym, a wszyscy, którzy chcą pójść za Nim, muszą podobnie pragnąć przywileju ubóstwa (w. 1). Szukanie wysokiego statusu, z podszywaniem się pod imieniem Jezus, zgrzyta fałszem.
Czy akceptujesz ten delikatny element bycia chrześcijaninem, czyli naśladowanie Chrystusa w duchowym ubóstwie? Jak to rozumiesz, uwewnętrzniasz i praktykujesz? Czy nie obracasz chrześcijaństwa w jakiś doczesny, polityczny czy ekonomiczny tryumfalizm? Wierzysz, że Ewangelia to wieczna wiktoria? A może czekasz, kiedy Bóg postawi cię na najwyższym miejscu podium doczesności? Masz pretensję, gdy tak nie jest?
Jakub z moralną mocą piętnuje podobne postawy wśród chrześcijan, za przykład biorąc zgromadzenia liturgiczne Kościoła (gr. synagógé – zwołanie, wspólnota, grupa modlitewna, szerzej Kościół w nowym przymierzu; w. 2). Byłoby czymś niedopuszczalnym, gdyby podczas celebracji ku chwale ubogiego Chrystusa ktoś całował władców tego świata w ich pierścienie. Nie tędy biegnie droga Ewangelii. Na szczęście rodzina Kościoła pierwotnego od początku poważnie potraktowała jednoznaczną naukę Apostoła. To dlatego na wstęp do każdej Mszy Świętej już we wczesnych wiekach chrześcijaństwa – tak musi być również do dziś – w pierwszych rzędach sadzano wdowy, sieroty i ubogich. A po liturgii diakoni lub specjalnie ustanowieni szafarze zanosili i zanoszą chorym siostrom i braciom komunię świętą, by dać świadectwo, iż mimo ich fizycznej nieobecności Kościół o nich pamięta i nadal jest dla nich domem. Ubodzy duchem są w chrześcijaństwie ważniejsi niż arystokraci tego świata.
Zgadzasz się z tym? Masz przyjaciół pośród ubogich tego świata, a może zawierając znajomości, tak naprawdę patrzysz, jak znaleźć się w sieci wpływów?
Tym też wnioskiem, choć wyrażonym zgodnie ze sposobem myślenia Apostoła Jakuba, zakończy się fragment przepisany na dzisiejsze rozważanie. Autor listu wygłasza poruszające credo, wyznanie, deklarację (w. 5), że Bogu spodobało się ubogich tego świata wybrać na dziedziców niebieskiego królestwa. Nie chodzi oczywiście o to, że bogaci będą automatycznie potępieni. Trzeba ten werset rozczytać nieco szerzej. Jakub Apostoł i autor medytowanego listu to człowiek duchowy, który wie, że autentycznie przyjęta wiara budzi w duszy pragnienie uniżenia się. Kto deklarowałby się wierzącym, szukając tego, co puste, światowe lub wyniosłe, przeczyłby samej naturze Ewangelii. Wiara jest wewnętrzną liturgią ludzkiej duszy, podczas której serce wierzącego człowieka pragnie uczcić Chrystusa, a nie siebie. O sobie ktoś wierzący chce jak najszybciej zapomnieć. W tym sensie – duchowym, moralnym, a nie ekonomicznym lub politycznym – tylko ubodzy mogą być zbawieni.
Ewangelia: Mk 7, 31–37
W środkowej partii swojej Ewangelii św. Marek stosuje regularnie pewien paradoks. Opisuje wielkie czyny, gesty i cuda Jezusa, ale żaden z nich nigdy nie zostaje ani rozpoznany, ani przyjęty z wiarą przez rodaków Pana. Użyty tutaj schemat literacki św. Marka nie może być przypadkiem, coś sugeruje. O co zatem chodzi? Chrystus będzie zawsze wolny od ludzkich wpływów. Będzie zbawiał każdego, nie zaciągając się do żadnej z grup religijnych. Owszem, Pan jako człowiek pochodzi z Nazaretu, ale idzie do człowieka wszystkich kultur i mentalności każdej z epok. Jezusa nie można zamykać tylko do jednego stylu doczesnej filozofii. Chrześcijaństwo szybko zasymiluje intuicję św. Marka. Jego duchowość będzie uczyć zdrowego panowania nad sobą.
Pierwszy z wątków wart wewnętrznego przemodlenia w tę niedzielę to wolność Chrystusa wobec ludzkich schematów. Pan rozpoczyna długą podróż, aby dotrzeć nad Jezioro Galilejskie. Komentatorzy podkreślają, że jest to droga okrężna, Jezus więc nadłożył wiele kilometrów, aby dojść do celu (w. 31). Jak wyglądał szlak Jego wędrówki? Biegł przez północne ścieżki Tyru, sięgając po Sydon, a stamtąd na południowy wschód przez region Leontesu. Następnie Chrystus wędrował na południe przez uczęszczany trakt miejski w Cezarei Filipowej po wschodnie brzegi Jordanu, dopiero z tego punktu schodząc ku wodom Jeziora Galilejskiego. Święty Marek nie wspomina, kogo Pan spotykał po drodze. Natomiast wyżej opisana mapa podróży sama sugeruje, że były to terytoria pogan, ludzi mało świadomych wiary. To Jezus w takim razie, a nie dopiero potem Jego uczniowie, pierwszy podejmuje misję i jest ona skierowana do osób o niskich popędach, uwikłanych w handel, w kulturowe zmienności – bo misja ma za cel wynoszenie niskich, ubogich mentalnie na wysoki poziom ducha. Taki jest najwyższy punkt ewangelizacji. Nie chodzi jedynie o pasywną obecność katolików na terenach misyjnych, lecz o postęp wewnętrzny ludów, o zmianę na plus. Jak bardzo twórczy więc muszą być uczniowie Chrystusa?
Czy podnosisz poziom życia, myślenia, wiary wokół siebie, w swojej rodzinie i otoczeniu – a może jest ci wszystko jedno? Lub, co gorsze, włączasz się w chór przeciętności?
Gdzieś u kresu tej misyjnej wędrówki Jezus spotyka wreszcie człowieka, którego Ewangelista opisuje dwoma przydomkami. Jest on głuchy i niemy (gr. kóphos – nie umie słyszeć, nie potrafi rozpoznawać dźwięku oraz gr. mogilalos – nie włada słowami, nie wie, co i jak powiedzieć; w. 32), choć przez te dwa terminy św. Marek chce wyrazić nie tyle chorobę głuchoty oraz niemoty, ile bardziej oddać zupełną niezaradność biedaka, niewładanie sobą, które można uznać za szczyt ubóstwa wewnętrznego. Cóż z tego, że ktoś ma wiele środków i zwiedził cały świat, jeśli jest inwalidą relacji – do nikogo nie umie się odezwać, nikt z nim nie potrafi się dogadać, ułożyć, współpracować? Środki doczesne nic nie znaczą bez otwartości na relacje. Stan ograniczonej biedy głuchoniemego podkreśla w Ewangelii jeszcze i ten fakt, że to nie on sam zbliża się czy szuka Chrystusa. Inni muszą go prowadzić do Pana, nakłaniać, namawiać, prowadzić za rękę albo nawet nieść, pchać, nakłaniać.
Nie odnajdujesz czegoś z siebie w tym człowieku? Co to takiego? Co odkrywasz w inwalidztwie relacji? Zdarza ci się ten problem w stosunku do jakiegoś człowieka? Jak mógłbyś zwyciężać paraliż afektywny wobec jakiejś konkretnej osoby?
Bardzo ważny dla dzisiejszej medytacji nad Ewangelią będzie wreszcie sposób, w jaki Chrystus dokonuje cudu uzdrowienia. Pan wyprowadza głuchoniemego daleko od tłumu (w. 33). Jakby specjalnie oddziela go od tamtych ludzi. Święty Marek zauważy przecież na koniec całej tej historii, że biedakowi towarzyszyli ludzie niedyskretni i bardzo niespokojni, którzy nie potrafili zapanować nad czymś tak maleńkim jak ciekawość i plotka (w. 36). Pewnie to z tego źródła brało się zamknięcie i niedowład uzdrowionego w końcu człowieka. Ludzie niedyskretni są męczący dla otoczenia, zniewalają ciekawością, wścibskością, która potrafi ciążyć na emocjach, obezwładniać drugiego.
Czy jesteś dyskretny i próbujesz przebywać raczej w gronie osób zachowujących się taktownie? Jesteś wolny wobec ciekawości drugiego? Zachowujesz własną intymność – uczuć, słabości, prywatności, szanując intymność bliźniego, czy usiłujesz wszystko wystawiać na pokaz?
Kto daje się zdominować ludzkim głosom, opiniom, pragnieniom, nawet jeśli śpi dzięki temu na wygodnych poduszkach, jest ogromnym biedakiem. Pan podarował więc w dzisiejszej ewangelii głuchoniememu wielki przywilej samodzielności.
Zobacz nasze inne aktualności