I czytanie: Dz 8, 5–8; 14–17
W ósmym rozdziale kroniki pierwotnego Kościoła – bo takim w istocie dokumentem są Dzieje Apostolskie – autor, ewangelista Łukasz, selekcjonuje wydarzenia. Opisuje dynamikę zalążka, punktu wyjścia rozwoju wspólnoty wierzących. Jest to rekonstrukcja literacka, zgodna z historią, ale też teologiczna, czyli spisana nie z ciekawości do faktów, lecz w celu budzenia do żywej wiary tych, którzy ją będą czytać. Dzieje Apostolskie więc stopniowo, dobrze napisanym stylem i logicznie kontynuują podjętą tydzień temu historię ustanowienia siedmiu diakonów.
Tym razem obraz ich działalności zawęża się do jednego z nich, a mianowicie do Filipa. Trzeba pamiętać, że należał do grupy Helleńczyków. Na takim też terytorium – greckim, zhellenizowanym, nadmorskim, wzdłuż brzegów Cezarei – prowadzi on bardzo udaną działalność ewangelizacyjną. Wcześniej mówiono, że diakoni będą oddawać się posłudze ubogim. Tymczasem w Filipie rodzi się znakomity misjonarz. Przenosi się nawet do Samarii, choć – jak wyjaśni to ostatecznie werset ósmy medytowanego dziś tekstu – bardziej chodzi o miasto Samarię niż o cały region (w. 8). Trudno jednak jednoznacznie określić, co to za miasteczko. Może chodzi o Sychem albo o Sebaste? Czy wchodzą w grę osady, wewnątrz których działał nawrócony następnie przez diakona Szymon zwany Czarnoksiężnikiem? Nie wiadomo. Apostolat jednego z siedmiu Hellenistów nade wszystko imponuje odwagą i rozmachem.
Misja Filipa obfituje w znaki, dlatego ludzie nawracają się łatwiej. Jakiego rodzaju są to znaki? Być może myśl modlącego się tym tekstem pobiegnie od razu do czegoś nadzwyczajnego. Ale trzeba rozumieć, że cuda są okolicznościami jedynie dodanymi do znaku wiary (w. 7). Mogą wystąpić, nie muszą. Wiara zbawia, a cuda jedynie motywują. Sens znaków, jakich zdolny jest dokonać Filip podczas swojej misji i które pociągają do apostoła ludzi nawróconych, zapewne kryje się w tym, kim on sam jest. Diakon nie jest magiem, czarownikiem, szamanem albo sztukmistrzem z cyrku, który wyciąga królika z kapelusza, a uwiedziony tanio tłumek zaraz przyjmuje chrzest i składa ręce do modlitwy, ze wszech miar czcząc swojego nadzwyczaj charyzmatycznego lidera. Filip misjonuje, lecz nadal jest diakonem. Znaki, których dokonuje, muszą więc być też znakami diakońskimi: opatruje chorych, leczy ich choroby, troszczy się o głodnych i bezdomnych, takim ludziom, jakich spotka, głosząc Ewangelię. Słowo Boga, doskonale połączone z aktem miłości praktycznej, zdobywa serca. Nawet tak twarde serca, jak te u Samarytan.
Czy troszczysz się o ludzi? Czy kochasz? Potrafisz opatrywać rany człowieka – te duchowe, a nawet te fizyczne? Czy jesteś ewangelicznym wolontariuszem? W jakim sensie? Z jakim zaangażowaniem?
Misja Filipa w mieście Samarii, skoro zostaje wybiórczo opisana przez Łukasza i specjalnie zauważona spośród wielu misji siedmiu innych diakonów, musiała odznaczać się czymś niezwykłym. On jest młody wewnętrznie. Widać jego entuzjazm, jakby zdolny był nieść na sobie cały świat i wszystkie jego kłopoty: trąd, płacz, cierpienie, depresję i ludzką samotność. Docenia to od razu pierwszy z papieży. Piotr z Janem zostają posłani do miasta misji Filipowej (w. 14–15), a widząc jej owoce, udzielają bierzmowania siostrom i braciom, którzy w Samarii dali początek Kościołowi (gr. baptizo – zanurzać pod wodę, w Dziejach termin zawsze oznaczający sakrament chrztu świętego; w. 16). Ludzi tych zatem ochrzcił Filip, ale byli tak radykalnie zdobyci dla Ewangelii, że czyniło ich to gotowymi do dalszego wzrostu i do przyjęcia darów Ducha Świętego. Nie mogą czekać. Powinni już, natychmiast wejść do serca młodego Kościoła. Co ciekawe, w ósmym i dziewiątym rozdziale Dziejów Piotr nieustannie podąża tropem Filipa. Diakon przygotowuje grunt pod wiarę, a papież potem pogłębia i kontynuuje dzieło. Kościół wychowa się do skutecznego głoszenia Ewangelii na miłosierdziu.
II czytanie: 1 P 3, 15–18
Trzeba wciąż pamiętać, że swój list Piotr kieruje do wspólnoty Kościoła prześladowanego, otoczonego wrogością, pomówieniami, jak choćby te z Rzymu, gdzie chrześcijan oskarżano o całe zło, o zabijanie nienarodzonych, o zatruwanie akweduktów, o wszystko, co w człowieku ciemne i niskie. Gdzie więc jest ów twardy rybak z jego pierwszych chwil przy Jezusie z Nazaretu? Ten zbuntowany rewolucjonista, który władzą i twardą pięścią chciał zmieniać wszystko i wszystkich? Warto pamiętać o pierwszym tekście z dzisiejszego rozmyślania i o uwadze, że pierwszy papież chodził ślad w ślad za Filipem. I widział, jak diakon leczy, utula płaczących, owija bandażami rany obolałych. To ostatecznie zmieniło Piotra. Z kamiennego człowieka stał się dobrą, hojną, wrażliwą osobą.
Zmieniasz się na lepsze? Jesteś wrażliwy, delikatny czy toporny, kamienny, wojujący i krzykliwy?
Zamiast więc namawiać deptanych w upokarzający sposób chrześcijan do odwetu, mówi im o pokorze pośród ucisków. Chrześcijanie krzyżowani, wleczeni na areny, mordowani, a dziś marginalizowani, nazywani ciemnogrodem, wypychani butem z pracy, mają być delikatni i pełni respektu dla wszystkich (w. 16). Tak daje się świadectwo. Łagodności w jej sile nie jest zdolna pokonać żadna pozorna brutalność. Nie ma szans. Chrystus, wzór cierpiących uczniów, mógł jednym gestem zmieść wrogów z powierzchni ziemi. A jednak pozwala na to, by słońce wschodziło nad złymi i nad dobrymi.
Kto w imię Ewangelii nie odpowie złem na zło, lecz przesili amok grzechu łagodnym aktem miłości, upodobni się do samego Chrystusa (w. 18). Chrześcijanie nie będą mieć roszczeń wobec świata. Pretensje jednych wobec drugich jedynie podważają ciężar egzystencji, czasem sam w sobie i tak już nie do zniesienia.
Jakie pretensje i roszczenia hodujesz wewnątrz siebie? Czy potrafisz dla wyższego dobra wyrzec się tego, co ci się słusznie należy?
Chrześcijanie będą hojni w miłości, zdejmując jarzmo z ramion każdego wątłego człowieka.
Ewangelia: J 14, 15–21
Lektura biblijna w zasadzie całego okresu paschalnego, co nie jest tak trudno zobaczyć, opiera się na tym samym trójnogu czytań: księga Dziejów, pierwsze listy oraz katechezy papieskie, wreszcie Ewangelia według wspomnień Świętego Jana. Modlitwie wewnętrznej towarzyszy nadal jej 14 rozdział. Jezus, tydzień temu, poruszony i sprowokowany do tego dialogiem z apostołem Tomaszem, przemawia, naucza, pozostawia ostatnie, a więc najważniejsze wskazania swoim uczniom. We wnętrzu Pana wyczuwa się tę samą troskę, która misję Filipa uczyniła tak skuteczną – zaopiekować się najsłabszymi z najsłabszych. I która odmieniła serce Piotra – umocnić prześladowanych braci w wierze. Chrystus martwi się o przyszłość swoich uczniów.
Czy martwisz się o kogoś bardziej niż o siebie samego?
Serce Jezusa obiecuje apostołom i wszystkim chrześcijanom wszystkich czasów asystencję Ducha Świętego (w. 16). Pan nazywa go Wspomożycielem (gr. parakletos – przywołany, w sensie właściwym orędownik, obrońca, mówca obronny, adwokat). Czasem ludzie są skłonni sądzić, że świat wiary to świat moralnych i administracyjnych, kościelnych wymagań. Tymczasem Pan zmienia to myślenie. Kilka chwil przed ukrzyżowaniem Chrystus nie wymaga, ale deklaruje bezinteresowną obronę potrzebujących, wierzących, samotnych. Jezusa nie trzeba nieść. To On poniesie człowieka przez historię.
Czy ufasz Panu? Na ile ufasz? Zawierzasz Jezusowi swoje ciężary? Jak pomaga ci obecność i działanie Chrystusa? Czy widzisz, że On cię niesie i wspiera?
Być może dlatego odnośny fragment 14 rozdziału Ewangelii św. Jana kończy się nawiązaniem do przykazań (w. 21). Pan chce, aby miłość Jego uczniów weryfikowała się nie tyle przez sentymenty, ile przez wierne pragnienia. Jest w tym prosta logika. Kto jest bliski, jest lojalny, a nie deklaratywny – naobiecuje, omami, zagada, utopi w potoku podniet i pozostawi po sobie pustkę opuszczenia. Tylko Jan ewangelista tym samym terminem opisuje przykazanie i miłość (gr. entolé – prawo miłości, słodki obowiązek). Jan i tylko on w swojej Ewangelii odróżnia miłość do tego, co powinno się wykonać, od ciążącego prawa niechybnego obowiązku (gr. nomos – reguła, norma, przepis).
Gdy człowiek kocha autentycznie, wie, co należy robić. Miłość sama staje się prawem i sposobem interwencji. Dla wielu ludzi o wąskim sercu i umyśle przykazania oznaczają ciężar. Trzeba je wypełnić: trzeba pójść do kościoła, trzeba rzucić grosz na talerz bezdomnemu przy ulicy… Trzeba, ale się tego nie lubi. Jest ciężkie. Świat obarcza i przygniata, a człowiek z wyschniętymi wnętrznościami będzie myślał tylko, jak siebie ewakuować z rzeczywistości. Dlatego tak wielu próbuje usunąć przykazania, zrelatywizować ich sens, bo nie ma w nich prostej miłości do Jezusa.
Kiedy najpierw doświadczyło się Bożej miłości, nic w przykazaniach nie ciąży. Przeciwnie, trudno wyobrazić sobie, że można żyć poza logiką tego, co przykazuje Bóg.
Zobacz nasze inne aktualności