I czytanie: Prz 31, 10–13; 19–20; 30–31
Kompozycja Księgi Przysłów jest bardzo ciekawa. Stanowi jakby antologię dwuzdaniowych tekstów, bardzo krótkich, za to poprzedzanych w pierwszych rozdziałach długimi, poetyckimi pouczeniami, a zakończonych moralnymi, zwięzłymi poematami. Trudno jest biblistom wskazać konkretną datę napisania tej księgi. Powstawała raczej przez długi czas, jako kompilacja przysłów rodzinnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie pod strzechami żydowskich domów. Albo też jako zbiór plemiennych porzekadeł, które w końcu ktoś zebrał i spisał. Zakończenie redakcji mogło nastąpić w czasach rządów króla Salomona, który lubował się w poszukiwaniu mądrości i starał się wplatać filozofię w meandry wiary objawionej.
Poemat, który może być dzisiaj pierwszym źródłem inspiracji do osobistej modlitwy wewnętrznej, to dość szczególna, rzec można, wysublimowana forma literatury antycznej. Nazywano go akrostychem, a więc utworem alfabetycznym. Dlaczego? Bo każdy werset w takim poemacie albo hymnie inicjuje kolejna litera hebrajskiego alfabetu, a więc: alef, bet, dalet i następne. Można dostrzec w tym jednak również sens duchowy. Poemat będzie wewnętrznym abecadłem dla człowieka – co po kolei, aby naprawdę żyć według Ducha Bożego. Minimum, punkt wyjścia, fundament i suma, bez których trudno nazywać się kimś wierzącym. Jeśli ktoś nie potrafi zrobić tego, co zostało sklasyfikowane w samym abecadle, nie pójdzie wyżej. Kto zdrowo myślący aspiruje do wspinaczki na szczyt, jeśli nie umie sam założyć sobie butów na nogi?
W jakim miejscu rozwoju duchowego się znajdujesz? Czy umiesz się określić, opisać? Czy rozumiesz stan własnego wnętrza? Postępujesz ku Bogu systematycznie czy w sposób rwany, chaotyczny? Masz solidne podstawy życia, które działają, czy może stoisz na piasku?
Należy mieć w pamięci czytane wcześniej fragmenty z Księgi Mądrości. Księga Przysłów przynależy również do podobnego nurtu myślenia. Już w zwoju mądrościowym tydzień temu cnota mądrości została oddana pod postacią kobiety – pięknej, silnej, atrakcyjnej i pociągającej. Przysłowie medytowane w tę niedzielę prawdopodobnie czerpie natchnienie z tego samego źródła i stylu pisania. Bohaterką następujących po sobie, alfabetycznych wersetów także jest kobieta – ale tym razem gospodyni domu, która przynosi radość swojemu mężowi (w. 11–12), jest lojalna, pracowita, dba o rodzinę. Ma duszę kompletną, dojrzałą, obiektywną, ponieważ – oddana bliskim – nie zapomina o potrzebach biedaków (w. 20). Profil osoby, która bezimiennie ukrywa się pod postacią wspaniałej pani domu, zachwyca wielkodusznością, szerokością, swobodą. Nie jest to osoba lękliwa, jak to się mówi, „kura domowa”, ale ktoś, kto ze skromnego w istocie powołania potrafił uczynić sztukę życia. Autor przysłów nadaje kobiecie jeden ogólny tytuł z języka hebr. sopiyya – co stanowi grę słów i nawiązanie do znanego z Księgi Mądrości pojęcia sophia – osoba badawcza, czujna, obserwująca rzeczywistość, baczna i uważna, gotowa do interwencji, na wszystko przygotowana.
Oczywiście kobieta z Księgi Przysłów to kolejna personifikacja mądrości. A może jeszcze bardziej suma cech, jakie powinien kształtować w sobie człowiek wierzący. Nie może być zduszony, wąski w myśleniu, zideologizowany albo ksenofobiczny. Jeśli dar wiary pracuje w duszy wierzącej i stopniowo ją przerabia, osoba otwiera się, rozkwita, myśli i patrzy szeroko.
Jak patrzysz na świat i ludzi obok ciebie – szeroko czy wąsko? Żyjesz całym bogactwem daru istnienia czy dusisz siebie oraz innych? Co jest w twoim myśleniu za wąskie, zbyt lękliwe, zablokowane?
Bóg, przyjaciel człowieka, gdy jest blisko, czyni ludzi odpornymi, inteligentnymi oraz uspołecznionymi. Potrafią nie poddać się wtedy w chwilach największego dramatu, a także rozwijać w czasie błogosławieństwa i pokoju. Jeśli tak nie jest, to znaczy, że potrzeba uzdrowienia pochodzącego z wiary.
II czytanie: 1 Tes 5, 1–6
Jak zostało to już nadmienione, centralnym tematem listu do chrześcijan w Tesalonice były misteria wieczności. Tesaloniczanie ciekawili się najbardziej kwestią paruzji – kiedy Pan powróci? Paweł z Tarsu pisze więc najpierw cztery rozdziały listu, w których chłodzi eschatologiczne emocje, na właściwym miejscu ustawia myśli, gasi płomień rewanżu za poniesione uchybienia i szkody, łagodzi, uspokaja. Kiedy już dobrze uformuje niezbędny, rozumowy grunt w czytelnikach, przystępuje do zasadniczego zagadnienia, czyli podejścia do tematu wieczności (gr. esxatón – nieśmiertelność, przestrzeń bez granic, czas wieczności, kres, to, co ostateczne). Co prawda niektórzy badacze pism Pawła Apostoła twierdzili, że ostatni fragment pierwszej części listu to dodatek, który nie jest nauczaniem samego autora. Twierdzenia takie powstawały z powodu podobieństwa fragmentu medytowanego dziś w liturgii z poprzedzającym go rozdziałem czwartym. Piąty rozdział wydaje się dubletem. Jednak spojrzenie na sprawy wieczne jest w nim oryginalne, wart więc będzie rozmyślania.
Paruzja to Dzień Pański (w. 2). Moment krańcowego podekscytowania, wyczekiwania, a jednocześnie zaskoczenia. Nikt nie zna daty, kiedy Chrystus zakończy historię świata. Niewiedza nie jest czymś przyjemnym dla człowieka. Ktoś, kto nie zna przyszłości, staje się nerwowy, niepewny, chwyta się panicznie byle czego, jak przechodzień, co musi postawić pierwszy raz stopę na lodzie. Stan niewiedzy może połączyć się z pokusą rezygnacji albo kamuflażu. Trzeba go przecież jakoś przeczekać, najlepiej zejść do bezpiecznego podziemia, zabrać ze sobą zapasy i trwać, aż ktoś silniejszy rozprawi się z zagrożeniem – wtedy można już będzie wypełznąć z bezpiecznej kryjówki. Paweł z Tarsu podkręca jeszcze temperaturę podobnego klimatu i dodaje, że paruzja to złodziej, który czai się nocą (w. 2b). Jak tu się nie bać, nie schować, nie uciec?
Przed czym uciekasz? Kiedy i dlaczego unikasz starcia, walki albo zwykłej odpowiedzialności? Jakie masz kryjówki i przed kim do nich się chowasz?
Podniesienia napięcia, jak w klasycznym horrorze, służy właśnie temu, by chrześcijanie doszli do właściwego wniosku wobec wszystkiego, co się dzieje. Przeczekiwanie to nie jest wartość właściwa dla ducha Ewangelii. Chrześcijanin zawsze jest gotów i dostał od Chrystusa wszystko, żeby sobie poradzić. Tak jak w Księdze Przysłów przywołana jest i tutaj postać dzielnej kobiety, tym razem gotowej do porodu (w. 3). Czy czas ciąży nie jest w jakimś sensie podobny do czasu niewiedzy? Czy nie jest okresem jednej wielkiej niepewności? Matka dotyka pierwszych kształtów pod sercem, myśląc: „Czy dziecko będzie zdrowe? Chłopiec albo dziewczynka? Kiedy nadejdzie moment rozwiązania? Czy wystarczy sił, by wydać ukochanego człowieka na świat?”. Brzemienna kobieta jest przykładem chrześcijańskiego myślenia. Musi być odważna, wymagająca dla siebie, a nade wszystko gotowa, bo akuszerka może wspomagać poród, ale to matka ma obowiązek urodzić.
Prawdziwi chrześcijanie są zawsze gotowi wziąć odpowiedzialność za to, cokolwiek wyjdzie spoza linii horyzontu i historii. Uczniowie Pana nie są tchórzami, którzy wojny lub trzęsienia ziemi przeżywają na bezdechu, zakopani po nos w szczurzych norach. To protagoniści ludzkiego losu. W świecie starożytnym była powszechnie znana i używana metafora światła oraz ciemności. Światło było terytorium Boga, a ciemność kontynentem demona (w. 5). Paweł ostatecznie umacnia braci w Tesalonikach, nawiązując do tego właśnie symbolu. Ciemność nie przemoże światła. Chrześcijanie będą mieli dostatecznie silny wzrok i jako pierwsi w historii dostrzegą jasną linię świtu, który zwycięsko przetnie obskurne kontury nocy.
Ewangelia: Mt 25, 14–30
Dwudziesty piąty rozdział tekstu Mateusza jest już znany dzięki rozważanej wcześniej przypowieści o dziesięciu pannach ze swej nietypowej budowy literackiej. W poprzednim obrazie stały naprzeciw siebie kobiety mądre i głupie. Autor tekstu specjalnie wzmacnia kontrast, aby tym silniejsze było myślenie tego, kto modli się tym fragmentem ewangelii. Świat nie zawsze jest czarno-biały, to fakt, ale najgorsze, jeśli myślenie ludzkie ulega beznamiętnej szarości, przestaje rozróżniać, stawiać pytania, kwestionować. Różnice istnieją, szczególnie między dobrem a złem. Gdy się je zaciera, zło zaczyna dominować nad wszystkim. Kto precyzyjnie, bez błądzenia umie ocenić rzeczywistość, jaką ogląda, nie ulegnie, nie zgodzi się być łupem złego. Kolejna przypowieść z dwudziestego piątego rozdziału Mateusza to również kontrast – słudzy wierni, pracowici, a wśród nich jeden przewrotny, szokująco odmienny.
Czy nie jesteś relatywistą? Nie zacierasz granic prawdy? Ile razy odwracasz wzrok, odkręcasz głowę, udając, że nic nie widzisz?
Głównym znakiem przypowieści są talenty (gr. tálanton – duża waga, ogromny, imponujący ciężar). Była to jednostka monetarna o naprawdę wielkiej wartości. Równała się sumie sześciu tysięcy drachm, a zawierała trzydzieści cztery kilogramy srebra. Bez wątpienia talent stanowił wówczas najmocniejszą walutę antycznego Izraela, ale również Babilonii, Asyrii, Palestyny, a nawet Grecji. Kto miał chociaż jeden talent, mógł porywać się na zmianę biegu ludzkiej historii! Co dzieje się z talentami w dzisiejszej ewangelii? Pan rozdaje fortunę swoim sługom (w. 14). Zainwestowana suma jest jasno określona: pierwszy sługa otrzymuje pięć talentów, drugi – dwa, a ostatni – jeden. Bogacz rusza następnie w podróż, a jego słudzy muszą umiejętnie gospodarować darem, który otrzymali. Ktoś pochopnie może myśleć, że ten, który otrzymał pięć talentów, miał lepiej. Nic podobnego! Trzeba wspiąć się na szczyty zdolności, żeby nie zmarnować tak ogromnego podarunku. O wiele łatwiej miał ten ostatni – prościej wyjść od maleńkiej wartości i rozwijać ją do wysokiego poziomu. To zawsze mniejsze ryzyko.
Czy nie narzekasz, że masz za mało, aby żyć i działać? Jesteś inteligentny, by zacząć od małego, a dojść do wielkiego?
W przypowieści nie jest jednak najważniejszy aspekt ekonomii, ale witalność lub jej brak w duszach przedstawionych tu postaci. Dwaj pierwsi, widać to wyraźnie, tryskają żywotnością, pomysłowością, wigorem (w. 20). Ich istnienie biegnie od ciemności do światła, można by dodać, posługując się terminami z drugiego czytania. Niestety egzystencja trzeciego sługi, który w istocie miał najprostsze zadanie, nabiera niepokojąco przeciwnego tempa i kierunku. Ostatni z bohaterów zapada się w ciemność, znika w jakimś podejrzanym cieniu (w. 18). Kopie dół. Chowa talenty w brudną szmatę, kamufluje się. Nie pokazuje nikomu swojego bogactwa. Wydaje się podobny do współczesnej europejskiej młodzieży, która w najlepszym okresie życia zaczyna brać narkotyki, trwoni czystość, demoluje zmysły, oszpeca się, ubiera i maluje na czarno. Od takiego klimatu nasiąka ciemnością całe wnętrze tego człowieka, który właśnie zmarnował swoje życie. Gdy pan powraca i chce odebrać pomnożony talent, ciemny sługa jest dla niego bardzo przykry, oszczerczy i pretensjonalny (w. 24–25).
Czym nasiąkasz – ciemnością czy światłem? Jesteś człowiekiem rozumnej nadziei czy pesymistycznych, fatalnych podejrzeń?
Morał przypowieści musi pobudzać do myślenia. Dwaj pierwsi słudzy, mimo trudniejszego wyzwania, podwoili wysiłek, wydobyli się ku pełnej radości istnienia. Trzeci, który miał łatwiej, zapadł się w otchłań, w pesymizm, w beznadzieję. Nie wolno tak skończyć. Nie można w taki sposób postępować z darem istnienia. Mimo ciemnych fal, które czasem otoczą ludzkie myśli, światło nadziei jest znacznie bliższe człowiekowi niż trupia ciemność.
Zobacz nasze inne aktualności