W dniu 1 października 2000 r. papież Jan Paweł II dokonał kanonizacji 120 męczenników z Chin, w tym 87 Chińczyków i 33 misjonarzy z zagranicy. W tej licznej grupie kanonizowanych było 6 biskupów, 23 księży, 8 seminarzystów, 62 osoby świeckie, 4 katechistów, 2 katechumenów i 15 sióstr zakonnych, a wśród nich 7 sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi.
Francisco Fogolla, biskup ordynariusz z Shanxi (Shansi), jednej z chińskich prowincji, przebywając w roku 1898 w Rzymie, spotkał się z siostrą Marią od Męki Pańskiej, założycielką Franciszkanek Misjonarek Maryi, i zaprosił siostry do pracy misyjnej w Państwie Środka. Pragnął, by ich obecność wspomogła funkcjonowanie misji. Swoje plany i oczekiwania wyjaśnił w ten sposób: „Potrzebujemy niewielkiego szpitala dla chorych, których jest tak wielu; z gromadzącego już setki dzieci sierocińca uczynienie centrum edukacyjnego; douczanie kobiet w zakresie prac domowych, higieny, wyżywienia, godnej pracy; może nawet będzie można uruchomić małą drukarnię? I oczywiście katecheza, modlitwa, śpiew. Tyle rzeczy bardzo konkretnych, koniecznych, ważnych. Trzeba będzie dobrze nauczyć się zwyczajów nowego ludu, a także języka chińskiego, aby porozumiewanie stało się normalne”.
Po głębokiej refleksji Maria od Męki Pańskiej wyraziła zgodę na otwarcie kolejnej, bo piątej już, wspólnoty sióstr FMM w Chinach. Pierwszą założono w prowincji Shandong w Chefoo w 1886 r. Teraz także bez trudu znalazła siedem ochotniczek, gotowych podjąć się tej misji, mimo dochodzących do Europy wieści o rodzących się tam niepokojach skierowanych przeciwko obcokrajowcom i chrześcijanom. Wyjeżdżające do Chin nowe misjonarki doskonale zdawały sobie sprawę, na co się decydują i jakie niebezpieczeństwa mogą je tam spotkać. Mimo to z radością i odwagą podjęły wyzwanie.
Jedna z nich tak dzieliła się z matką założycielką swym pragnieniem wyjazdu do tego kraju: „Ile jeszcze do wyjazdu? (…) Tak bardzo tego pragnę, że dni wydają mi się zbyt długie. Cierpliwości, nadejdzie godzina, w której opuszczając Europę, udamy się do dalekiego kraju, by nieść ludziom wiarę, nauczyć ich miłować i służyć TEMU, który ich stworzył. Proszę Jezusa i Maryję o łaskę czynienia dobra i wskazania im drogi, która prowadzi do zbawienia” (z Listu Matki Klary (Chiara) do Marii od Męki Pańskiej z dnia 15 stycznia 1898 r.).
Siostry opuściły Marsylię w marcu 1899 r. i drogą morską udały się do Chin. Po długiej i męczącej podróży w dnia 4 maja tegoż roku dotarły do miasta Tai-iuen-fou [czyt. Tajenfu], stolicy prowincji Shanxi [czyt. Szansi]. Na misji tej od wielu lat pracowali ojcowie franciszkanie, którzy już z końcem XIII wieku zaczęli ewangelizować Chiny. Franciszkanin Jan z Montecorvino w roku 1294 dotarł do chana Timura i od tego czasu rozpoczęła się na szerszą skalę działalność misyjną w Chinach. Następnie papież Bonifacy VIII wysłał do Chin grupę biskupów z poleceniem, by wyświęcili Jana na biskupa Pekinu. W ten sposób w roku 1307 powstała pierwsza metropolia w Pekinie (Chanbałyku). Jan z Montecorvino wzniósł trzy kościoły i ochrzcił około 6 tys. mieszkańców stolicy. Przetłumaczył również na chiński Nowy Testament oraz księgi liturgiczne. Owocem pracy i poświęcenia franciszkanów w tym kraju były małe wspólnoty chrześcijańskie.
Siostry Franciszkanki Misjonarki Maryi zatrzymały się w Tai-iuen-fou niedaleko miejsca, gdzie znajdował się sierociniec dla ok. 200 dziewczynek porzuconych przez rodziców. Do ośrodka przychodziły też miejscowe dziewczęta chrześcijanki na naukę katechizmu, modlitwy i sztukę haftu. Siostry zajęły się przede wszystkim tym, czym mogły się wówczas zajmować kobiety: sierotami, chorymi, formacją młodych dziewcząt. Jedna z sióstr tak opisała sytuację, którą zastały: „Jest dwieście sierot, wiele z nich bardzo chorych; pielęgnujemy je jak tylko możemy. Chorzy z zewnątrz również do nas przychodzą. Można się przestraszyć ich widokiem. Trudno sobie wyobrazić, jakie mają rany z braku higieny. Dzięki Bogu i temu, czego nauczyłam się w Marsylii, mogę im trochę pomóc”.
Praca i poświęcenie sióstr zaczęła przynosić owoce. Zaprowadzana higiena wpłynęła na poprawę zdrowia podopiecznych. Siostry uczyły ich także szycia i haftu. Jednak odmienny klimat i ciężka praca nie pozostały bez wpływu na zdrowie misjonarek. One też zaczęły być podatne na różne choroby, infekcje i epidemie.
Ogólnie sytuacja w Chinach nie sprzyjała misjonarzom. Jedna z sióstr krótko przed śmiercią napisała: „Wiadomości nie są dobre… W wielu miejscach jest dużo przemocy. U nas też to się zaczyna, podobno są o trzy dni drogi od naszej miejscowości. Jesteśmy spokojne, jesteśmy w rękach Boga: niech Jego wola spełni się w nas. Być może, gdy otrzymacie mój list, już nas wyrzucą lub zabiją, ale nie przejmujcie się. Przypomnijcie sobie, że przed wyjazdem ofiarowałyśmy swoje życie i zdrowie za niewiernych i przyjechałyśmy wiedząc, co nas może spotkać”.
Niebezpieczeństwo było blisko. Siostry nie chciały skorzystać z możliwości opuszczenia misji. Przełożona wspólnoty matka Hermina tak mówiła: „Nie zabraniajcie nam umierać z wami. Jeżeli nasza odwaga jest zbyt słaba, by wytrzymać okrucieństwa katów, to Bóg, który zsyła próbę, da nam również moc do zwycięstwa. Nie boimy się śmierci. Przybyłyśmy tutaj, aby głosić miłość i oddać życie za miłość do Jezusa, jeśli zajdzie taka potrzeba”.
Aresztowanie następuje 29 czerwca 1900 r. Zatrzymano razem 33 osoby: 2 biskupów (Franciszek Fogolla, Grzegorz Grassi), 3 franciszkanów, 5 kleryków, 7 Franciszkanek Misjonarek Maryi, 6 dziewczynek, 1 wdowę oraz 9 współpracowników misji. Pamiętny ranek nadszedł 9 lipca. Niepokojący hałas i zgrzyt broni zwiastowały zbliżający się koniec. Biskup Grassi udzielił współtowarzyszom rozgrzeszenia. Po raz ostatni na wszystkich spoczął znak przebaczenia przyjęty na kolanach. Po chwili wpadli żołnierze, zaczęli bić po głowach i związali ręce obydwu biskupom. Siostry zaczęły śpiewać Te Deum. Żołnierze poprowadzili ich ulicami na miejsce kaźni, gdzie widok był już przerażający: głowy, ciała pocięte na kawałki. Wszyscy więźniowie ponieśli śmierć męczeńską.
Na wiadomość o męczeńskiej śmierci sióstr, przełożona generalna zebrała wspólnotę 22 września 1900 r. w Rzymie i oznajmiła:
„Matka Hermina i wszystkie nasze siostry zostały zamordowane. Są naszymi siedmioma radościami i siedmioma boleściami. Teraz mogę powiedzieć: mam siedem prawdziwych Franciszkanek Misjonarek Maryi”.
Kilka lat później inna grupa sióstr zastąpiła wspólnotę męczennic i Dobra Nowina znów była głoszona w Chinach. I była głoszona nieprzerwanie. Jedna siostra FMM pracująca w Hong-Kongu, w roku 2000 – roku kanonizacji męczennic z Chin – była w miejscu męczeństwa siedmiu sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi. Tak napisała o tym wydarzeniu: „Choć upłynęło tyle lat od ich śmierci, ziarno wciąż kiełkuje i wydaje plon. Mimo trudnej sytuacji wiara ludzi jest żywa. W miejscowości, gdzie oddały życie nasze siostry, mieliśmy bardzo uroczystą Mszę św., na którą przybyło mnóstwo ludzi z okolicznych wiosek. Modliłam się razem z Kościołem chińskim”.
s. Anna Miśkowiec FMM
Życiorysy sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi, męczennic chińskich,
na podstawie książki s. Justina Fanego FMM „Aby dać życie”
Maria Hermina od Jezusa (imię zakonne)
Irma Grivot , Francuzka, lat 34
Urodziła się 28 kwietnia 1866 r. w Beaune we Francji. Pochodziła z prostej rodziny. Ojciec był bednarzem, a matka zajmowała się domem. Irma była dzieckiem słabego zdrowia, ale żywotnym, prawym i uczuciowym. Była niezwykle wrażliwa na przyrodę i otwarta na Boga. Odznaczała się dużą inteligencją. W roku 1883 otrzymała dyplom nauczycielki.
Jej powołanie zakonne nie było ani zrozumiane, ani akceptowane przez rodziców, stąd też sytuacja ta była dla niej źródłem duchowego cierpienia. By być bardziej niezależną, zarabiała na życie udzielając korepetycji.
W roku 1894 wstąpiła do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi w Vanves pod Paryżem, gdzie rozpoczęła postulat. Jej delikatne zdrowie było poddane weryfikacji, czy w przyszłości podoła misyjnej pracy. Choć była słabego zdrowia, to jednak odznaczała się żelazną wolą, która pozwoliła jej przekroczyć wiele trudności. W lipcu 1894 r. rozpoczęła nowicjat w Chatêlets, nieopodal francuskiego Saint Brieuc, i otrzymała imię zakonne Maria Hermina od Jezusa. Gronostaj (l’hermine) to zwierzę, które woli śmierć niż pozwolić się skalać – takie jest powiedzenie – i ono będzie jej postanowieniem. Takie też było jej życie i śmierć.
Dziewczyna odznaczała się zarówno czułością, jak i stanowczością. Była pokorna i cierpliwa. Miała zdolność tworzenia serdecznej atmosfery wszędzie tam, gdzie przebywała: w nowicjacie, potem w Vanves, gdzie była ekonomką domu, następnie w Marsylii, gdzie przygotowywała się do pielęgnowania chorych, wreszcie jako przełożona wspólnoty w Tai-iuen-fou.
Umiała zjednywać sobie ludzi, z którymi współpracowała lub którym podlegała. Dla swoich sióstr była matką, oparciem i animatorką aż do końca. Skąd czerpała siłę? Jedno z wypowiedzianych przez nią zdań odsłania sekret jej miłości i gorliwości misyjnej:
„Adoracja Najświętszego Sakramentu jest połową mojego życia. Druga połowa polega na miłowaniu Jezusa i na zdobywaniu dusz dla Niego”.
Gorliwa misjonarka, adoratorka, kobieta jedynej miłości. Maria-Hermina nie uciekła przed niebezpieczeństwem męczeńskiej śmierci. Wypełniła do końca słowa Jezusa: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).
Maria della Pace
Marianna Giuliani Włoszka, lat 25 l
Urodziła się w Aquila, we Włoszech, 13 grudnia 1875 r. w ubogiej rodzinie, która cierpiała z powodu trudnego charakteru ojca. Ojciec Marianny łatwo popadał w złość, nie tolerował również praktyk religijnych. Dzieci, by pójść do kościoła, musiały robić to ukradkiem. Mama ciężko pracowała i uczyła swoje córki miłości do Maryi. Zmarła, kiedy Marianna miała 10 lat. Dziewczynka bardzo przeżyła jej odejście. Z czasem ojciec porzucił swoje córki, które przygarnęła rodzina.
Marianna, dziecko inteligentne i gorliwe, dzięki wujowi, który był franciszkaninem, trafiła do do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi. Maria od Męki Pańskiej przyjęła ją jako kandydatkę, by mogła we Francji uzupełnić swoje wykształcenie, a także wzmocnić powołanie. W roku 1892 dziewczyna rozpoczęła nowicjat. Później, w Paryżu, zajęła się opuszczonymi dziećmi. Była także odpowiedzialna za grupę trudnych młodych dziewcząt, co jej samej pomogło w dojrzewaniu w wierze.
W Vnaves złożyła pierwszą profesję. Następnie pojechała do Austrii, gdzie zajęła się organizacją sierocińca. Prowadziła tam również chór, ponieważ miała piękny głos i dobry słuch. Z Austrii wyjechała na misje do Chin. Była najmłodsza z całej grupy. Przeżywała chwile trwogi, zwłaszcza w chwili próby. Potrafiła jednak powiedzieć Panu Jezusowi „tak” i całkowicie oddać Mu życie. Siłę tę czerpała z wiernej i wytrwałej modlitwy.
Jej przemyślenia mogą nam pomóc w trudnych chwilach naszego życia:
„Kiedy widzę, że jakaś rzecz zdaje się bardzo dobrze układać na początku, mówię sobie: O, moja duszo, przygotuj się, cierpienie i ciernie ukażą się niebawem! I nie mylę się nigdy”.
„Uwielbiam zarządzenia boskie, gdyż Bóg chce tylko mego dobra i rozumiem lepiej niż kiedykolwiek, że tajemnica szczęścia i pokoju wewnętrznego polega na naszej zgodzie z Jego wolą”.
Maria Chiara (Klara)
Clelia Nanetti, Włoszka, lat 28
Urodziła się 9 stycznia 1872 r. w Pontelagoscuro (niektóre źródła jako miejsce urodzenia podają też miejscowość o nazwie Santa Maddalena, które znajduje się po drugiej stronie mostu na rzece Pad), w prowincji Rovigo, we Włoszech. Rodzice z ogromną radością przyjęli nowo narodzone dziecko. Dziewczynka była bardzo żywa, nad wiek rozwinięta, gorliwa, lubiana przez rodzinę i ludzi z wioski. Z natury impulsywna i żywiołowa miała bogatą osobowość. Była inteligentna i wesoła, łatwo i szybko przyswajała wszystko.
Po ukończeniu szkoły podstawowej, pomagała w domu. Posiadała niezwykły urok osobisty, a świat stał przed nią otworem. Jednak Clelię pociągał inny ideał. Zaczęła odczuwać pierwsze oznaki powołania zakonnego. Rodzice zachęcali ją, by chodziła na tańce, ale jej serce dokonało już wyboru. Barnaba, jej brat, był franciszkaninem. To on pomagał jej odnaleźć drogę oddania się Bogu. Mając 18 lat, poprosiła rodziców, by mogła zostać siostrą zakonną. Oni jednak odebrali to jako chwilowy kaprys. Clelia jednak była pewna swego wyboru. Uświadomiła sobie, czym jest życie z obecnym w nim cierpieniem, goryczą… z całą nędzą świata. Coraz wyraźniej rosło w niej pragnienie, aby oddać swoje życie Bogu i głosić Ewangelię.
Dzięki bratu poznała Zgromadzenie Franciszkanek Misjonarek Maryi. Wówczas otworzył się przed nią horyzont misyjny. Podjęła wtedy stanowcza decyzję i 24 stycznia 1892 r. wstąpiła do postulatu, a w kwietniu rozpoczęła nowicjat, otrzymując imię Maria Klara.
„Klara” – jasna i takie będzie jej życie. Była szczera z natury, przejrzysta i gorliwa. Była uosobieniem misjonarki radosnej, wielkodusznej, zapominającej o sobie, często zbyt śpieszącej się, ale zawsze gotowej do pomocy i ofiar dla innych .
W Chinach na propozycje biskupa, aby wyjechały z powodu niebezpieczeństwa, Klara zawołała: „Uciekać, księże biskupie? Nie, przyjechałyśmy tu, by oddać swoje życie za wiarę, jeśli będzie taka potrzeba”. Jednak biskup przygotował dwa samochody, by zabrać siostry do chrześcijańskiej wioski, Klara musiała towarzyszyć grupie. Niestety, bramy miasta były już zablokowane i musieli powrócić. Ona wracała zadowolona…
W ostatnim doświadczeniu, jak mówią, Klara była pierwszą, która otrzyma śmiertelny cios. Być może jej wysoka sylwetka zwróciła uwagę… Jej ostatnim zdaniem było niewątpliwie to, co często powtarzała, „zawsze do przodu!”.
Marie od św. Natalii
Jeanne-Marie Kerguin, Francuzka, lat 36
Urodziła się 5 maja 1864 r. w Belle-Isle en Terre, w Bretanii, we Francji. Była córką pokornych, biednych wieśniaków – jedną z tych, które biegają po łąkach, wzgórzach i dolinach i zanoszą kwiaty do kapliczki Matki Bożej.
Czytać nauczyła się w wiejskiej szkole. Tam też nauczyła się tkać, gotować i zajmować się zwierzętami domowymi. Chętnie uczęszczała na katechizację, gdzie z wielką starannością przygotowywała się do sakramentów inicjacji chrześcijańskiej.
Jako dziecko straciła mamę i musiała zajmować się pracami domowymi. Wraz z wiekiem dojrzewało w niej pragnienie oddania się całkowicie Bogu. W roku 1887 wstąpiła do nowicjatu, który znajdował się niedaleko jej wioski. Jej bretońskie niebieskie oczy objawiały głębie jej duszy. Pracowała w gospodarstwie, pomagała w pracach domowych… Jej radość pochodziła z głębokiego przekonania, że „wszystko jest wielkie dla tego, kto to jest wielkoduszny”.
Według niej dwie rzeczy wystarczały, by zostać świętą: być głęboko zjednoczoną z Bogiem i w miłości wykonywać nawet najcięższe polecania dnia codziennego.
Po nowicjacie wysłano ją do Paryża, gdzie spotkała się z jeszcze większym ubóstwem. Maria od św. Natalii znosiła je radością. Siostry nazywały ją „Bratem Leonem”, wspominając nieodłącznego towarzysza św. Franciszka z Asyżu. Jej pierwszą placówką misyjną była Kartagina w Afryce Północnej. Kiedy jednak zachorowała, musiała powrócić do Włoch. Stopniowo odkrywała tajemnicę krzyża. Tak o tym pisała:
„Jestem zadowolona, że mogę cierpieć. Kiedy się cierpi, serce odrywa się od ziemi. Bóg chce, abym Go kochała bardziej niż cokolwiek innego. Jego, który był tak hojny dla mnie i uczynił tyle dobra w moim życiu”.
W marcu 1899 r. została przeznaczona do nowej pracy w Tai-iuen-fou. Wkrótce po przybyciu do Chin, jej zdrowie stało się wielką troską dla całej wspólnoty. Przez kilka miesięcy chorowała na tyfus. Cierpiała z niezwykłą cierpliwością. Stopniowo odzyskiwała siły. Zajęła się pracą, której nie brakowało. W dniu 9 lipca wraz z towarzyszkami ta młoda Bretonka z niebieskimi oczami została ścięta. „Nie bój się… Śmierć to tylko Bóg, który przechodzi”. Te słowa wypowiedziała kilka razy.
Maria de Saint Just
Anne Moreau, Francuzka, lat 34
Urodziła się 9 kwietnia 1866 r. w małej wiosce La Faye, w Loire-Atlantique, w Bretanii. Jej ojciec był zamożnym farmerem, znanym ze swego miłosierdzia i pomocy ludziom znajdującym się w potrzebie. Anna odziedziczyła te cnoty rodzinne. Była wrażliwa, odważna choć czasem trochę milcząca, poważna. Lubiła samotność. Wolała zostawać w domu ze swoją matką, niż bawić się z innymi dziećmi.
W młodości straciła ojca, musiała więc wziąć odpowiedzialność za sprzedaż produktów rolnych. Wkrótce jednak poczuła wezwanie do opuszczenia domu. „Wydaje mi się – zwierzała się pewnego dnia kuzynce – że Bóg prosi mnie, żebym zrobiła coś wielkiego. Chcę jechać do Chin, aby oddać życie za Chińczyków”.
Matka stanowczo sprzeciwiła się jej powołaniu. Pragnęła bowiem, by córka założyła rodzinę i cieszyła się szczęśliwym małżeństwem. Anna trwała stanowcza w swym postanowieniu. W roku 1890 wyjechała bez pożegnania do nowicjatu. Swoje życie zakonne rozpoczęła z entuzjazmem, choć jej serce krwawiło po rozstaniu z rodziną. A potem przyszło doświadczenie zwątpienia w swoje powołanie, które nie wydawało się jej już tak pociągające i nie odczuwała tej samej gorliwości apostolskiej. Prosta praca, bez blasku, o którą była proszona, wydawała się jej nie do zniesienia.
Przyszłość ją przerażała, cierpiała z powodu skrupułów, zwątpiła nawet w obecność Jezusa w Eucharystii. Rozmyślała, co robić. Czy zrezygnować z tej drogi? Wrócić do domu? To byłoby takie łatwe. Marie de Saint Just cierpiała duchowo. Modliła się gorąco i otwierała przed Matką Marią od Męki Pańskiej, założycielką zgromadzenia, a jednocześnie przełożoną generalną. W szczerości wyjawiła jej, co ją dręczy: „Jestem niczym, a ja o tym nie wiedziałam”. Maria od Męki Pańskiej zaproponowała jej, by się nieustannie modliła słowami Jezusa: „Ojcze, bądź wola Twoja, a nie moja”.
Przez kilka następnych lat młoda siostra, która nie znała ścieżki wielkich mistyków, nadal cierpiała. Podtrzymywana przez Marię od Męki Pańskiej nie wycofała się i nauczyła mocno trzymać się krzyża, z całą swoją wiarą i ze wszystkich sił. Stopniowo przezwyciężyła pokusy i pokój zamieszkał w głębi jej duszy.
Śmierć matki spotęgowała jej ból, ale wola Boża stała się jej siłą. W Vanves nauczyła się korzystać z maszyn drukarskich. Potrafiła także zrobić buty dla sióstr i wykonywać tysiąc innych drobnych prac, aby pomóc i wspierać wspólnotę.
Po ślubach wieczystych została wysłana do Chin. Podróż opisywała z humorem. Już na miejscu wykorzystywała wszystkie swoje talenty, by służyć wspólnocie i dzieciom z sierocińca. Tak pisała o tym: „Wydaje mi się, że zawsze tu mieszkałam. Dziękuję Matce Bożej, do której zawsze się modliłam i która jest pociechą dla mnie. Pragnę Ci, Matko, powiedzieć, że moje doświadczenia i próby skończyły się”. Bóg dał pokój swojej misjonarce. A ona wkrótce złożyła najwyższe świadectwo miłości.
Maria Adolfina
Anna Dierkx , Holenderka, lat 34
Urodziła się 8 marca 1866 r. w Ossendrecht, w Holandii. Pochodziła z ubogiej rodziny. Bardzo wcześnie straciła matkę. Szóstką sierot zaopiekowali się sąsiedzi. Anna trafiła do zamożnej rodziny robotniczej, która odznaczała się miłosierdziem.
W nauce była uważna, w modlitwie wierna, ale także pierwsza w zabawie, zawsze radosna i komunikatywna. Pod koniec szkoły podstawowej zrozumiała, że musi pomóc swojej przybranej rodzinie i podjęła fizyczną pracę przy pakowaniu kawy w fabryce, która znajdowała się w jej miejscowości. Później została zatrudniona w zamożnej rodzinie, a następnie uda się do Antwerpii, aby wykonywać tę samą pracę.
Dziewczyna dojrzewała duchowo. Rozwijała się jej osobowość i wiara. Zrozumiała, że prawdziwa radość pochodzi ze Źródła, które nie wysycha, i że tę radość zdobywa się wyłącznie za cenę cierpienia. Zaczęła dostrzegać, że wzywa ją niezmierzona Miłość i że znajduje pokój w pragnieniu, by służyć w większej rodzinie, rodzinie bez granic.
W roku 1893 wstąpiła do nowicjatu Franciszkanek Misjonarek Maryi w Antwerpii. Na pytanie dlaczego chce zostać siostrą zakonną, odpowiedziała: „Pragnę cierpieć dla Pana naszego”.
Jak kobieta biblijna, mocna wiarą Maria Adolfina, bez niepotrzebnych narzekań i hałasu, oddała się pracom najbardziej pokornym i najcięższym. Z odwagą podjęła posłanie do Chin, z gotowością na męczeństwo. Chociaż, jak sama mówiła, czułaby się niegodna palmy męczeństwa.
„Maria Adolfina jest siostrą, którą można o wszystko poprosić”, powiedziała o niej przełożona wspólnoty w Tai-iuen-fou, matka Hermina. A ona sama pisała: „Niech Jezus wyświadczy mi przysługę, aby przyciągnąć do Jego miłości moich chińskich pomocników, ale w tym celu trzeba, abym wypełniła swoją misję prawdziwej ofiary, wydanej całkowicie Bogu i duszom”.
Bóg wysłuchał jej pragnienia. Maria Adolfina przez całkowity dar ze swego życia zaświadczyła o swojej wierze w Jezusa Chrystusa.
Maria Amandina
Pauline Jeuris, Belgijka, lat 28
Urodziła się 28 grudnia 1872 r. w Herk-la-Ville, w Belgii, w ubogiej rodzinie, ale bardzo wierzącej. Rodzice ciężko pracowali, by wychować jednego syna i sześć córek, z których cztery poświęciły się Bogu.
W wieku siedmiu lat dziewczynka straciła matkę, a ojca zmuszono, by odszedł do pobliskiej wsi. Tam pewna kobieta przyjęła do siebie dwie najmłodsze dziewczynki. Jedną z nich była Paulina, która znalazła u nowych opiekunów czułość i bezpieczeństwo.
Gdy miała piętnaście lat, wstąpiła do Trzeciego Zakonu Świeckich św. Franciszka z Asyżu. Jej siostra Rozalia jako pierwsza wstąpiła do nowicjatu Franciszkanek Misjonarek Maryi w Antwerpii, gdzie otrzymała imię Marie Honorine. Dopiero po jej wyjeździe na Sri Lankę, Paulina zdecydowała się wstąpić do nowicjatu, a wkrótce uczyniła to samo jej siostra Mathilde.
Maria Amandina była prosta, radosna, wielkoduszna jak prawdziwa franciszkanka. Jej dobry humor i łatwość nawiązywania relacji przyciągały i tworzyły wokół niej serdeczną atmosferę, pogodną i radosną. Najpierw posłano ją do Marsylii, aby przygotowała się do pielęgnacji chorych w przyszłym szpitalu w Tai-iuen-fou.
Stamtąd też wyruszyła na misje. Statek dopłynął do portu w Colombo, stolicy Sri Lanki, dzięki czemu mogła spotkać się ze swoją siostrę Marie Honorine. Radość spotkania zakończyły słowa pożegnania: „Do zobaczenia w niebie!”.
W Tai-ieun-fou dała z siebie to co najlepsze, pracując w przychodni. Swoje zadania w ten sposób opisywała przełożonej generalnej: „Jest dwieście sierot, w tym wiele chorych, których pielęgnujemy najlepiej, jak możemy. Przychodzą również chorzy z zewnątrz, żeby się u nas leczyć. Gdyby Matka widziała tych nieszczęśników, to by się wystraszyła. Nie można sobie wyobrazić ich ran, pogarszających się z powodu złej higieny. Bardzo się cieszę, że mogłam nauczyć się wszystkiego po trochu w Marsylii. Zrobię wszystko co możliwe, aby im ulżyć”.
Zadania w rzeczywistości były ogromne. Ofiarne życie, bez odpoczynku, przyjęte z radosną wytrwałością. „Siostra Amandina jest, ze względu na wiek i charakter, najmłodsza z nas – napisała Maria Hermina. – Śpiewa i śmieje się cały dzień. To nie jest źle, a wręcz przeciwnie. Krzyż misjonarki powinien być niesiony z radością”. Chińczycy nazywali ją „europejska siostra, która zawsze się śmieje”.
Amandina spędzała noce i dnie na czuwaniu i opiece nad Marią od św. Natalii, kiedy chorowała. Sprawowała również codzienną pracę przy chorych, tak że w końcu sama poważnie zachorowała. Nie było odpowiednich środków, ale stopniowo jej silny i odporny organizm powracał do zdrowia. Wkrótce Amandina mogła oddać się swojej posłudze. W ostatnim swym liście Maria Hermina napisała, że „Maria Amandina powiedziała tego ranka, że nie prosi Boga o ratowanie życia męczenników, ale aby dał im moc i siłę”. A ona sama, jak zwykle, zajęła się pracą, przygotowując lekarstwa i śpiewając radośnie. Jej pogodę ducha podziwiali również ci, którzy byli z nią w więzieniu.
Na pewno do końca śpiewała „Te Deum” na cześć Boga, który jest „Najwyższym Dobrem, Wszelkim Dobrem i Jedynym Dobrem”.
{attach:64}
Zobacz nasze inne aktualności