I czytanie: Mi 5, 1–4a
W tegorocznym cyklu czytań biblijnych na liturgię słowa Bożego w pierwszym czytaniu Matka Kościół oddaje głos grupie proroków nazywanych przez tradycję mniejszymi. Wcześniej czytany był Baruch, a zaraz po nim Etiopczyk Sofoniasz. Na dzisiejszą niedzielę przepisane zostały natomiast fragmenty piątego rozdziału Księgi Micheasza.
Nazywanie proroków „mniejszymi” nie oznacza, że mają nikłe znaczenie dla historii zbawienia. Dowodem na coś wprost przeciwnego jest rozważany dzisiaj fragment Księgi Micheasza, który stanowi tak naprawdę streszczenie, istotę, główną zapowiedź nadejścia wyczekiwanego przez wszystkich Mesjasza. Prorok nazywa Go „panującym w Betlejem” i podaje wiele ciekawych szczegółów: Mesjasz zrodzi się z kobiety, będzie tym samym miał ludzkie pochodzenie, będzie związany z regionem Efrata, a więc z geograficznym okręgiem, do którego należało maleńkie, nic nieznaczące wcześniej w historii Betlejem. Nie należy zapominać, że z Betlejem pochodził również król Dawid. Będzie on przecież jedną z najważniejszych figur Mesjasza.
Z Betlejem zatem wyjdzie namaszczony – Zbawiciel i Mesjasz (w. 1b). Micheasz dodaje ciekawy szczegół do całej teologii mesjańskiej – będzie On, na podobieństwo Dawida, władcą. Czasem myślenie żydowskie o Mesjaszu w historii było bardzo ogólne, a tutaj prorok jest precyzyjny. Namaszczony przez Boga dla zbawienia ludzi, będzie również posiadał władzę nad ludzkością. Aby nie było wątpliwości, że w przytaczanym tu pojęciu władania nie chodzi o doczesne spory polityczne, Micheasz doprecyzowuje, że początki mesjańskiej postaci nie leżą u zbiegu rządów żadnej dynastii, lecz w praczasie, w dniach wieczności (w. 1c). To typowo hebrajskie wyrażenie, które zdaje się wskazywać na coś zupełnie nowego w teologii mesjanizmu – Mesjasz to ktoś odwieczny, jak sam Bóg.
Czy nie wikłasz wiary w doczesne spory polityków? Wierzysz, że władza Boga to nie spory o teczki i budżety, lecz panowanie nad historią? Wierzysz, że Pan włada ludzkością po to, by ją doprowadzić do zbawienia, czy sprowadzasz Jego panowanie do poziomu wymierzania kary?
Prorok konsekwentnie rozwija myśl o boskości Pomazańca. Kiedy nadejdzie czas Jego wystąpienia, przejmie władzę nad ludzkością w imię Pana (w. 3). Panowanie mesjańskie będzie dokonywać się nie za pomocą politycznego czy militarnego miecza, ale w majestacie Boga. To bardzo silne wyrażenia, których nie wypada pominąć w wewnętrznej modlitwie. Stwórca bardzo rzadko ingeruje w historię ludzkości bezpośrednio i z reguły pozwala, by człowiek samodzielnie pisał kroniki własnego istnienia. Nadejście Mesjasza należy jednak do istoty planu zbawienia, jest więc chwilą, w której Pan chce przejąć inicjatywę. Tak, każda osoba ludzka jest w oczach Boga autonomiczna i wolna, nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie dusze i tak znajdują się w rękach Boga i ostatecznie do Boga należą.
Jak rozumiesz i jak praktykujesz fakt, że należysz do Boga? Czy to daje ci wewnętrzny pokój, czy też niepokój? A może pragniesz kierować sobą sam?
Wreszcie jednak Micheasz zastrzega, że nie tylko nie należy się bać majestatu i panowania mesjańskiego, lecz warto go oczekiwać i pragnąć. Nadejście pomazańca Bożego w rzeczywistości przyniesie ludzkości pokój (w. 3b), którego człowiek nie znał wcześniej. Historia ludzkich dni, do momentu nadejścia Mesjasza, była niespokojna, chwiejna, wydana w ręce innych (w. 2a). Jak straszny jest los kogoś, kto nie zależy ani od Boga, ani od samego siebie, lecz musi oglądać się ciągle na wolę i zachciankę innego, możniejszego od siebie człowieka. Ludzie w takiej sytuacji czują się jak marionetki na scenie. Nic od nich nie zależy. Jutro mogą stracić życie w wyniku kaprysu albo przypadku. Tak w istocie wyglądała historia rodzaju ludzkiego po upadku Ewy – teraz jednak, po „nowej Ewie”, Maryi, ludzie mogą już cieszyć się pokojem. Kogo podtrzymuje Bóg, ten w pełni jest żywą osobą, a nie lalką, maskotką naciągniętą na pięść przywódcy złowrogiej historii.
II czytanie: Hbr 10, 5–10
Wiele religii naturalnych, czyli stworzonych przez szlachetną ludzką pobożność i rzetelne poszukiwanie Stwórcy, wprowadzało dusze w błędny kołowrót oblacji, ofiar, umartwień, nieustannie składanych na ołtarzu dla zaspokojenia bóstwa. Ludziom przez wieki towarzyszyła moralna niepewność, która wyrażała się rozchwianiem między upadkiem, poczuciem winy, zadośćuczynieniem za grzech, czyli właśnie ofiarą, i powrotem do słabości, która znów wymuszała na człowieku składanie ponownej ofiary. Niekończące się oblacje religijne w poczuciu grzechu przeciwko Stwórcy, jakkolwiek wyobrażali Go sobie ludzie różnych kultur i religijności. Autor Listu do Hebrajczyków z radością ogłosi nadejście epoki mesjańskiej, dzięki której błędne koło moralne – między powrotem do winy a ciągłą ofiarą zadośćuczynienia – zostało rozerwane przez miłosierdzie Chrystusa.
W dzisiejszym fragmencie drugiego czytania opisana jest wstrząsająca decyzja Syna Bożego. Jezus wciela się w człowieka z Maryi Dziewicy, nie jest to jednak jedynie wzruszający temat na bożonarodzeniową kolędę. Pan bierze ludzkie ciało właśnie po to, by zakończyć na sobie powtarzalność ofiar z wołów, kozłów albo innych zwierząt (w. 5). Bóg nie chce podobnych oblacji. Ten kult tworzy, pomnaża i dyskutuje religijna, niespokojna wyobraźnia człowieka. Stwórca, rozkochany w ludzkości, nie skłania się wcale do ciągłych oskarżeń wobec biednego grzesznika i daleko jest od oczekiwania, że ludzie będą składać ofiary ze zwierząt po to, by Go wciąż przejednywać. Ten sam motyw, który podkreśla autor Listu do Hebrajczyków, powróci potem mocno w Ewangeliach – Bogu miła jest nie dusza, która tkwi w ślepym labiryncie winy i zadośćuczynienia, lecz ktoś, kto szczerze pragnie pełnić wolę Pana (w. 7). Chrześcijaństwo nie wywołuje chorego poczucia lęku albo skrupulatnego oskarżania się przed Stwórcą. Jeśli ktoś neurotycznie przeżywa swoje poszukiwanie Boga, to wina niezdrowej religijności. Czegoś podobnego nie ma w Ewangelii.
Czy potrafisz oddać swoje grzechy w ręce miłosiernego Jezusa? Czy nie prześladują cię nieustanne skrupuły? Ufasz w hojność Boga i w to, że wszystko ci przebaczył po twoim szczerym wyznaniu winy w obliczu Jego miłosierdzia? Nie próbujesz sam odkupić swojego istnienia?
Warto jeszcze raz w medytacji powrócić do ofiary z ciała, którą złożył Chrystus raz na zawsze (w. 10). O czym jest tu mowa? Święte Ciało Jezusa zostało realnie ukrzyżowane. W nim też Pan rzeczywiście zmartwychwstał. Przyjmowane jest Ono w postaci Eucharystii. Autor tekstu, który wyraźnie identyfikuje się z Kościołem powszechnym, uważa się za jego członka. Przyznając się do chrześcijańskiej wspólnoty, wierzy, że owocem wcielenia się Syna Bożego – od krzyża po Najświętszy Sakrament – jest uświęcenie wierzących. I tu leży właśnie cały dramatyzm Ciała Chrystusa. Ludzie prymitywnych kultów ufali jednak sobie, myśląc, że im doskonalsza będzie ich ofiara, tym bardziej przychylne będzie im też samo bóstwo. W chrześcijaństwie nie ma samozbawiania się – jest czynne, rozumne, umiejętne przyjmowanie łaski odkupienia.
Ewangelia: Łk 1, 39–45
Bóg to nie wieczny egzaminator, specjalista od robienia ludziom wyrzutów. Dowodem tego będzie postać Elżbiety, kobiety wolnej od obsesyjnej religijności. Jej modlitwa znajdzie się w samym centrum dzisiejszej Ewangelii według Świętego Łukasza. Miejscem opisywanego wydarzenia jest dom Zachariasza i Elżbiety, który według najstarszych tradycji chrześcijańskich miał znajdować się w Ain-Karim, czyli około siedmiu kilometrów na zachód od Jerozolimy. Maryja przewędruje tym samym z Nazaretu pieszo blisko sto pięćdziesiąt kilometrów – Jej wyprawa musiała trwać zatem do pięciu dni. Znak wędrówki, pielgrzymki jest tu czymś znaczącym. Do momentu narodzin Mesjasza mentalność hebrajska dowodziła, że zbawienie dokonuje się tylko wewnątrz Izraela. Teraz wychodzi daleko poza jego granice – dzieje się wszędzie tam, gdzie Kościół ogłasza Chrystusa.
Modlitwa Elżbiety, dogłębnie poruszonej niespodziewaną wizytą Maryi, ma dwa poziomy. Pierwszy, wstępny, to intymna relacja dwóch kobiet złączonych ze sobą więzami krwi (w. 39–40). Młoda dziewczyna z Nazaretu musi tęsknić za swoją starszą krewną, widać, że łączy je wspólnota uczuć. Motywem ich jedności jest coś jeszcze więcej – a raczej Ktoś znacznie większy. I Elżbieta w Ain-Karim, i Maryja w Nazarecie skrywają pod sercem życie dwóch kluczowych postaci dla historii zbawienia i są tego bardzo świadome. Wreszcie, obie są ubogie, lecz wybrane przez Boga. Łaska Boża dla Maryi i dla Elżbiety jest czymś najzupełniej poruszającym. Biedne kobiety, zamieszkałe poza Jerozolimą, gdzieś na krańcach cywilizacji, nie spodziewały się zająć tak istotnej pozycji w historii zbawienia. Podkreśla to szczególnie okrzyk Elżbiety, która wyraża całkowite zaskoczenie wobec niezwykłego tempa wydarzeń, które prowadzi swą ręką sam Bóg (w. 43a). To doświadczenie duchowe łączy je intymnie i nakazuje zbliżyć się do siebie, szukać bliskości.
Czy jesteś człowiekiem ubogiego ducha, czy kimś wyniosłym, samowystarczalnym, pewnym siebie? Z kim spośród ludzi dzielisz jedność duszy, przyjaźń, miłość? A może tylko ze sobą? Zadziwia cię, jak wspaniale Bóg prowadzi twoje życie? A może narzekasz, że wszystko idzie nie tak? Jesteś usposobiony wdzięcznie czy rozgoryczony?
Ale w dialogu z Ain-Karim jest jeszcze drugi poziom, w zasadzie najbardziej istotny. Elżbieta pierwsza spośród wszystkich ludzi wyznaje wiarę w Bóstwo Jezusa Chrystusa, którego Maryja nosi wtedy jeszcze w swoim łonie. Starsza krewna nazywa Go Panem (gr. kyrios – panujący, władca, Pan, jedyny Pan, najwyższy; w. 43b), przy czym nie jest to zwykłe, kurtuazyjne określenie. To odpowiednik hebrajskiego Adonai, czyli Najwyższy, zwrot, jakim wierzący Żyd przez cały Stary Testament z dyskrecją opisywał osobę Boga tak, aby nie zgrzeszyć pochopnym nadużyciem Jego imienia. Z tego wniosek, że w Ain-Karim rozpoczyna się era mesjańska i Chrystus zyskuje w Elżbiecie pierwszego, lecz bardzo świadomego wyznawcę. Jezus nie potrzebuje pałaców, parlamentów, uchwał czy armat, by zapanować nad historią. Potrzebne Mu jest uległe wnętrze człowieka – reszty stopniowo dokonają Jego łaska i działanie.
Zobacz nasze inne aktualności